Blog: Serce samobójcy
Autorka: Vreles
Losus
Oceniająca: Drina
Odnoszę wrażenie, że łatwiej
pisze mi się oceny nieszablonowe niż szablonowe, mam więc nadzieję, że Autorka
się nie obrazi, jeżeli ocenię jej bloga właśnie w ten sposób.
Adres jest naprawdę obiecujący. Brzmi
prosto, ale jednak urzeka i zapada w pamięć. Serce Samobójcy zapowiada
opowiadanie – najprawdopodobniej psychologiczne, refleksyjne, z dawką
melancholii. To samo sugeruje napis na belce, najwyraźniej Twojego autorstwa. Zdecydowanie
moje klimaty.
Grafika przejrzysta, czcionka czytelna
i odpowiedniej wielkości. Większego bałaganu nie ma, jednak proponowałabym
przenieść spis rozdziałów do osobnej podstrony, ponieważ gdy nagromadzi się ich
więcej w kolumnie, zrobi się zbyt tłoczno. Do niczego więcej się nie
przyczepię, więc, mości Państwo, zajrzyjmy do prologu.
I o tym będzie ta opowieść, chociaż dodam całkiem sporo zwyczajności, w
końcu to ona nas otacza.
Piszesz
prolog czy wstęp odautorski? „Dodam” sugeruje, że to drugie, a nie takie jest
zadanie prologu. Jeżeli chciałaś napisać notkę powitalną, nie powinnaś jej
nazywać wstępem do opowiadania. Początek nawet niezły, zaczęłaś od zwrotu do
wyimaginowanego przyjaciela, co pozwala odczytywać tekst tak, jakby sam
czytelnik był jego odbiorcą. Końcówka jednak zepsuła wszystko, ponieważ oprócz zrobienia
z prologu notki odautorskiej zasugerowałaś jeszcze, że posiadanie przez każdego
zupełnie inaczej ukształtowanej psychiki nie jest niczym normalnym i że w
zwyczajnej codzienności się to nie zdarza – jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Rozdział pierwszy wita mnie nierównymi akapitami
(choć, dzięki Bogu, sam tekst wyjustowałaś). Są na to dwa osoby: nieużywanie w
Wordzie tabulatora, lecz górnego suwaka klepsydry na linijce. Wtedy ustawia
akapity automatycznie, a blogspot nie ma z nimi problemu. Drugi sposób to już
grzebanie w HTML-u, ale może bardziej Ci się spodoba: tutaj
znajdziesz opis.
Pamiętam, że gdy było źle, zawsze się modliłam i to podnosiło mnie
zawsze na duchu, że nie jestem do końca sama w tym wszystkim. Może to tylko
efekt placebo, ale pomagało.
Efekt
placebo objawia się tym, że pacjent jest przekonany, że przyjął lek mający mu
pomóc, jednak w rzeczywistości wcale go nie wziął. Podświadomość jednak daje
się oszukać i to często działa. Co by nie być gołosłowną: klik.
Jak więc odnieść to do modlenia się? Nie za bardzo rozumiem.
Przekomarzanie i dokuczanie sobie można określić, jako jedne z głównych
cech przyjaźni.
Brzmi
tak, jakby każda przyjaźń się na tym opierała.
Wkurza
mnie fakt, że nie mogę skopiować niektórych fragmentów Twojego opowiadania –
nie wiem, z czego to wynika.
Kiedy postanowiły odtworzyć się na siebie, okazało się, że są do
siebie podobne.
Odtworzyć,
tak.
Obie żyją w nierealnym świecie marzeń, których realizacja jest niemal
niemożliwa i w nadziei na lepsze jutro.
Po
pierwsze: nie możesz mieszać czasów. We wcześniejszych zdaniach używałaś
przeszłego, teraz nagle przeskakujesz do teraźniejszego. Wybierz jeden i się go
konsekwentnie trzymaj. Wiadomo, czasami sytuacja wymaga zmiany czasu, tutaj
jednak spokojnie mogłabyś napisać całe zdanie w czasie przeszłym. Po drugie: nierealny
świat marzeń, których realizacja jest niemożliwa. Brzmi jak masło maślane. Po
trzecie: brak przecinka po „niemożliwa” sprawia, że to zdanie zaczyna brzmieć
dziwnie – tak, jakby realizacja marzeń miała nadzieję na lepsze jutro. Ma sens?
No nie bardzo.
Lidia miała puchate, lekko kręcone ciemne włosy, zielone oczy z kilkoma
charakterystycznymi plamkami na źrenicy i mały nosek.
Źrenica
ZAWSZE jest czarna i nie ma absolutnie żadnych plamek. Chyba że chodziło o odbijające
się w niej światło (wtedy zwrócę honor), ale raczej nie. Potwierdzenie: klik.
Patrząc na wiek tych dziewcząt można by sądzić, że powinny one
aktualnie pisać egzaminy maturalne. Pozory mylą i obie uczęszczały do
technikum, dzięki temu do egzaminu dojrzałości podchodziły dopiero za rok.
Patrząc
na wiek czy na wygląd?
Poza
tym sądziłam, że różnica pomiędzy tym, na ile wyglądają, a ile lat mają, jest
dużo większa. W tym przypadku jest prawie żadna – osoba siedemnastoletnia
zbytnio się wyglądem nie różni od osiemnastoletniej, więc, uhm, „pozory” wcale
nie są takie dalekie od rzeczywistości.
Młode kobiety lubiły naigrywać się z swoich znajomych, którzy często
powtarzali, że z chęcią spędziliby jeszcze rok w szkole.
Sensu
tego zdania nie rozumiem za bardzo, bo przecież i tak spędzą w szkole jeszcze
jeden rok...?
Słońce wysyłało do pomieszczenia swoje parzące promienie, więc w oknach
widniały zasłony.
Promienie
słoneczne same w sobie parzące nie są, bo w przeciwnym razie już dawno z nas
wszystkich by się zrobiła jajecznica, nie sądzisz?
Jestem
zdania, że Twoim rozdziałom przydałaby się solidna beta. Polecam szczególnie tę stronę, na pewno znajdziesz osobę,
która Ci pomoże.
Ciemność bywała kojąca, nie widać było w niej zewnętrznego świata,
który wzbudza w ludziach najróżniejsze odczucia.
Silisz
się na patos, ale prawda jest taka, że to zdanie, zamiast brzmieć podniośle,
brzmi po prostu śmiesznie.
Nastrojowość podnosiła piosenka Łzy- tak nie będzie zawsze, która
wylatywała z starego radyjka postawionego na szafce nocnej.
Nastrojowości
nie można podnosić.
Przez całą szkołę podstawową była, więc ona nie tyle, co na uboczu, a
bywała odtrącona. Dzieci są bardzo okrutne i nie tolerują żadnej inności.
Przepraszam,
ale pierwsze zdanie nie ma dla mnie żadnego sensu. O ile początek, po wywaleniu
pierwszego przecinka, jeszcze by uszedł, o tyle druga część wydaje się być
wzięta z kosmosu. Zdanie drugie chyba żywcem wzięte z poradnika „rzyciowych
mondrości" (termin autorstwa Plague Doctora). Piszesz tak, jakby każde dziecko od razu było okrutne i nie
tolerowało żadnej inności. Nie możesz generalizować.
Nieśmiałość lekko się osłabiła, lecz nadal pozostawała.
Nie mam
komentarza.
Trzy lata w tej szkole minęły niemal nie pozostawiając po sobie żadnych
śladów, ani żadnych znajomości. W szkole średniej wszystko zaczęło się
zmieniać. Można było przyznać, że dojrzewanie całkiem
dobrze wpłynęło na nastolatkę.
Dojrzewanie =/= pierwsza i
druga klasa liceum (czy tam technikum w przypadku Lidii).
Dziewczyna cicho zaśmiała się pod nosem na wspomnienie smrodu maści.
Posmarowała nią blizny, po czym zawołała swoją burą kocicę, by przyszła się
przytulić.
Czemu
wspomnienie, skoro zapach jest jak najbardziej realny?
Wiele swoich nadziei pokładała w dawnej przyjaciółce. To była jedyna
osoba, którą kiedykolwiek nazwała tym mianem.
A
jeszcze chwilę temu, droga Autorko, twierdziłaś, że aż do szkoły średniej nie
miała żadnych przyjaciół...
Mimo, że te dwa wydarzenia wydają się być tak bardzo banalne, to
sprawiły stan podobny depresji.
Sprawiły
stan...?
Nagle poderwała się i pobiegła do kuchni, by wrócić z dzbankiem wody. O
mało zapomniała podlać swoje ukochane kwiaty. Kochała je pielęgnować i patrzyć
na wzrost roślin. Były to chwile, w których mogła podziwiać cud natury.
Znowu
nieudana chwila patosu.
Z transu wyrwał ją głos, który rozległ się po pomieszczeniu.
Chyba
nie była w takim transie, skoro podlewała kwiaty...?
Lidia wiedziała, że dłużej nie może dyskutować z swoją matką. Była ona
bardzo srogą i wymagającą osobą, z którą zbędne dyskusje były bezcelowe.
Zbędne
dyskusje były bezcelowe, nie mam pytań.
Spójrzmy
teraz na dwa poniższe fragmenty:
- Nazbierało mi się sporo nieobecności i nie jestem pewna, czy nie
przyjdzie list do domu – to zdanie Lidia wypowiedziała bardzo szybko.
(...)Wydaje mi się, że wychowawca zapomniał czegoś usprawiedliwić.
Przecież wiesz, że chodzę do szkoły!
Skoro
się nazbierało jej sporo nieobecności, to raczej wychowawca nie zapomniał tego
usprawiedliwić. Zresztą żeby przyszedł list do domu, musiałaby mieć same
godziny NIEUSPRAWIEDLIWONE, zaś w kolejnym fragmencie sugerujesz, że jednak
były usprawiedliwione. Bessęsu. Chociaż w sumie nie, po prostu Lidia się
nakłamała i zamotała, to wszystko wyjaśnia.
Pozornie kobieta była zła, ale bardziej wydawała się być obojętną. To
bolało mocno jej córkę. Rodzice powinni wspierać dziecko, a nie traktować je
jako zło konieczne. Zielonooka sądziła, że jej matka właśnie tak ją traktuje.
Bo cały
świat się sprzysiągł przeciwko niej i jedyną ostoją Lidki są rośliny, na które
patrzy jak na ósmy cud świata!
Nadgarstki zamieniają się w najsmaczniejsze ciastko. My jesteśmy
głodni, ja jestem nieskończenie głodna.
Z
założenia ten fragment nie miał być śmieszny, ale jednak na taki wyszedł.
Jeżeli
coś cytujesz i bierzesz te słowa w cudzysłowie, dopisuj autora. Z ciekawości
wpisałam jedno zdanie z cytowanego tekstu do wyszukiwarki – okazało się, że są
to Twoje słowa, zatem zupełnie niepotrzebnie umieściłaś cudzysłowie.
Przejdźmy
do rozdziału drugiego.
Jeżeli
piszesz kursywą dany fragment, nie musisz tego jeszcze akcentować przez cudzysłów, naprawdę.
„To było pięć lat temu. Ta dziewczynka miała trzynaście, bądź
czternaście lat.
Skoro
pięć lat temu, to albo trzynaście, albo czternaście.
Jednak robiła to tak, jak przystało na osobę w takim wieku - bardzo,
bardzo niezdarnie, bezsensownie.
Znam
wielu czternastolatków, którzy piszą bardzo sensownie.
Któregoś jesiennego dnia, weszła na złe i zakazane strony, zwane
czatem.
Złe i
zakazane strony zwane czatem...? Że proszę...?
Ja się
raczej zastanawiam, dlaczego ona po tym gwałcie nie poszła na policję. Wiązałoby
się to faktycznie z ujawnieniem rodzicom swojej relacji z tym mężczyzną, ale
jednak powinna była pójść na komisariat.
Można zadać pytanie, dlaczego? Dlaczego ona tak bardzo chciała ukryć
to, że została zgwałcona. Jest na to kilka odpowiedzi, jedną jest
to, że wystarczy jej już upokorzenia i nie chciała ponownie go doświadczyć. Za
drugą definicje można uznać to, że czasami czuła się winna, sama poszła do domu
obcego chłopaka targanego przez hormony.
Mieszasz
czasy. Najpierw piszesz w czasie przeszłym, potem przechodzisz na teraźniejszy,
potem wracasz jednak do przeszłego.
Zdania
ostatniego nie rozumiem – chyba w nim czegoś brakuje.
Jest odrobinę lepiej. Nie męczą mnie już koszmary i nie słyszę matki
wołającej mnie, gdy idę ulicą.
Chyba zaczynam przyzwyczajać się do myśli, że ona odeszła.
Chwila.
Jeszcze przed chwilą było o gwałcie, a teraz nagle wyskakujesz ze śmiercią
matki? Może tak jakiś opis jej śmierci? Tego, jak Lidia się o tym dowiedziała,
co czuła? Same wyrywki z kart pamiętnika nie wystarczą.
Bardzo
dezorientujące jest to, że najpierw przytaczasz wspomnienia dziewczyny, potem
zaś fragmenty jej pamiętnika – odruchowo przychodzi domysł, że również wydarzenia
w jej dzienniku należą do przeszłości.
Tata udaje, że nic się nie dzieje, chociaż czasami w nocy słyszę, że
nie może spać i przesiaduje wyjadając wszystko co się tylko da z lodówki.
Nie
można słyszeć, że ktoś nie śpi. Sensowniej by było, gdybyś napisała, że trzaska
drzwiczkami szafek i wyciąga talerze albo coś w tym guście.
Nie rozmawiamy o tym, co się stało. Może to i dobrze, nie wyobrażam
sobie tego, że siedzielibyśmy i opowiadali o swoich uczuciach. Oboje staramy
się żyć dalej, ale nie wychodzi nam to zbyt dobrze.
To
chyba jest sygnał do tego, że powinni ze sobą porozmawiać.
Mam złe przeczucia, że przyjdzie czas, kiedy oboje odejdziemy od
siebie.
Oni
chyba już od siebie odeszli...
To absurdalne, ale nie zawsze ojciec jest blisko przy dziecku.
Rozczaruję
Cię, ale to wcale nie jest absurdalne.
Z początku sądziłam, że po śmierci mamy będziemy mieli lepsze kontakty,
a jest przeciwnie. W zasadzie, nie są one najgorsze, ale mogłyby być zawsze
lepsze.
Nie są
najgorsze? Poważnie? Przecież w ogóle ze sobą nie rozmawiają. To ma być
kontakt? Okej, nic nie mówię.
Usiała na murku i spojrzała na szybkę telefonu, odczytując godzinę.
Usiała?
Usiadła chyba. I nie szybkę telefonu, a wyświetlacz.
Zazwyczaj chodzili w to samo miejsce, ławeczka za budynkiem szkoły.
Było to przyjemne miejsce, umieszczone pod płaczącą wierzbą, która jak sama
nazwa wskazuje czasem „płakała”.
Jeszcze
się nie spotkałam z miejscem umieszczonym pod wierzbą płaczącą...
- Wtedy mógłbym pójść na egzamin łowiecki i zacząć polować. Tylko
strzelam jak ofiara, nie wiem dlaczego.
Może po
prostu dlatego, że nie umie strzelać?
A jeśli chodzi o zabijanie zwierzątek, to chyba strzał z broni w ich
zwyczajnym środowisku jest lepszy od tego, co dzieje się w masarniach.
Nie
jestem specjalistką od masarni i zabijania zwierząt, ale kłóciłabym się z tym,
że faktycznie jest lepsze – kula może nie trafić tam, gdzie powinna, może tylko
zranić zwierzę i zadać mu więcej cierpienia niż po czystym strzale (i
środowisko nie ma tu nic do rzeczy), w masarni zaś najpierw się je ogłusza,
zanim zostaje zabite. Zresztą odnoszę wrażenie, że pisząc „tego, co dzieje się
w masarniach” miałaś raczej na myśli grzebanie w zwłokach zwierząt (przepraszam
za wyrażenie), tak? To jak to się ma do strzelania?
- To dobrze, że masz takie zdanie. Tak bardzo nie lubię mówić ludziom o
tym, dlaczego to nie jest złe. Większość patrzy na to jak na zabijanie dla
przyjemności.
- Teoretycznie to tu chodzi o to, że lubisz zabijać – stwierdziła po
chwili zamyślenia.
- Ale zabija się w jakimś celu, a tu i tak nie chodzi tylko o to –
westchnął – sam fakt obcowania z przyrodą jest świetny.
Zabija
się je w takim celu, żeby potem i tak trafiły na rzeźnicki stół?
Młody mężczyzna zaśmiał się głośno, lubił w taki sposób gestykulować z
Lidią i śmiać się z jej skrępowania.
Gestykulować
= wymachiwać rękami
Czas na
rozdział trzeci, część pierwszą.
Nasza dusza, idzie do nieba, bądź piekła.
Nie
można tego stwierdzić z całą pewnością – właśnie na tym polega wiara. Nie możesz
robić z tego naukowego stwierdzenia faktu.
Według naszej wiary, udajemy się do lepszego świata.
Sugerujesz,
że dusze niewierzących udają się do gorszego świata, a na przykład dusze
wyznawców prawosławia idą do innego nieba niż wyznawców islamu.
Poza
tym znowu generalizujesz: piszesz bezpośrednio w imieniu czytelnika, piszesz „my”,
z czym może się czytelnik utożsamiać, ale nie oznacza to wcale, że każdy
zaglądający na Twojego bloga będzie osobą wierzącą.
Ta historia jest o nieszczęśliwej miłości, chociaż brakuje jej wielu
elementów, które nadałyby jej miano niezwykłej.
Bo
historia o nieszczęśliwej miłości nie może być niezwykła.
Oni byli dziadami, których nie było stać na nową parę butów, więc jaki
cel mógłby mieć przypuszczalny porywacz?
Dziadami?
Przecież babka Lidii miała trzydzieści siedem lat, gdy jej mąż zaginął...
Kiedy na świat przyszła ich jedyna córka, nocował pod szpitalem kilka
dni, aż nie został przegoniony.
Poświęcenie.
Dodatkowo, wychodził do pracy zaopatrzony tylko w kanapki. Morderstwo?
To bywało najbardziej prawdopodobne, lecz ciała nigdy nie znaleziono.
Morderstwo
z powodu zabierania do pracy tylko kanapek?
Swoją
drogą „bywało” brzmi tak, jakby dziadek Lidii ginął kilkakrotnie i za każdym
razem był zabijany...
Powiadała, że boli ją fakt, że zawodzi ją pamięć. Starsza pani nie
potrafiła przypomnieć sobie jego wyrazów twarzy, ani charakterystycznych
gestów.
Przecież
to jest naturalne, zwłaszcza zważywszy na to, że w chwili zaginięcia męża była
przed czterdziestką, a zmarła już pewnie jako staruszka.
Odrzuć swe myśli, lekkość bytu. Kwiat, który usechł, nigdy nie będzie tym pierwotnym. Czas ma znaczenie, droga usłana kłębami odciętych warkoczy pochłonie marzenia. Twe bose stopy niszczą maleńkie kosteczki. Pamiętasz? To ty obcięłaś tym dzieciom paluszki... Wiatr zrywa te rysunki przyczepione na ścianie, nie wiesz nawet pewnie, co przedstawiają. Patrzyłaś na mój upadek, czerpałaś siłę z każdej blizny na mym ciele. Jesteś wyjątkowo mądrą dziewczynką. Nabrałaś mój świat.
A te
metafory to a propos czego, hmm? Zupełnie wyrwane z kontekstu, nie wiadomo,
czego to ma dotyczyć i chyba tylko dla podniesienia poziomu epickości.
Wkurza
mnie strasznie to, że mieszasz również pod względem chronologiczności wydarzeń.
Na początku wspomnienie Lidii, okej, potem nagły przeskok do teraźniejszości i
dziwne info o śmierci jej matki, potem kolejne wspomnienia, bo o babce, po czym
następuje dziwaczny, wzięty z kosmosu fragmencik o kwiecie, który usechł – i ostatecznie
mamy powrót do wydarzeń, które działy się w pierwszym rozdziale. Czy tam
drugim. Robi się tutaj burdel, istny kogel-mogel!
- Nie wierzę w to, zawsze, kiedy coś nie jest idealnie to krzyczy.
- Musisz się przyzwyczaić – stwierdził.
Bardzo
troskliwy ojciec, nie ma co, naprawdę.
- Mam wrażenie, że ona stała się taka przeze mnie – stwierdził z
smutkiem.
- Nie rozumiem.
- Wyjechałem i zostawiłem ją, samą.
Dlaczego
właściwie wtedy nie mogli razem wyjechać?
Aha,
jak dobrze się dowiedzieć pod koniec rozdziału, że zapiski z pamiętnika wcale
nie należą do niej, tylko do jej przyjaciółki... Szkoda, że nie zaznaczyłaś
tego wyraźniej na samym początku rozdziału, byłoby już mniej zamieszania.
Przejdźmy
do części drugiej trzeciego rozdziału.
Kupię analog.
We
współczesności rzadko się już obecnie używa aparatów analogowych...
Od kilku dni Lidia Molińska myślała tylko o wizycie Dominika w jego
domu.
W sensie
że Dominik odwiedzał swój dom...?
Nie chciała zaakceptować w swojej głowie, że darzy chłopca sympatią
większą, niż przeciętnego człowieka, lecz czasami śmiała się sama z siebie z
myślą „kogo ja oszukuje”. Niestety ten pan nie pokazywał żadnych gestów
świadczących o tym, że mógłby myśleć o Lidii częściej, więc i ona postanowiła
udawać obojętną.
Najpierw
chłopiec, potem pan... Szybko dojrzewa, wręcz ze zdania na zdanie.
Zauważyła, że był to dom zadbany przez kobietę.
Gramatycznie
to zdanie ma sens, logicznie już niestety nie. Dom zadbany przez kobietę? Raczej:
widać było, że domem opiekowała się kobieta. Brzmi dużo lepiej.
Ważniejszym jednak faktem był pokój gospodarza.
Jak pokój może być faktem?
Zbyt kochała rośliny i nie lubiła takiego braku zaangażowania w ich
życie. Dla niej były one istotą żywą, o którą trzeba dbać.
Już
pomińmy fakt, że rośliny generalnie są zaliczane do kategorii żywych
organizmów...
Ta myśl jak szybko pojawiła się, to równie szybko opuściła umysł Lidki,
nie chciała podczas spotkania śmierdzieć alkoholem.
Podejrzewam,
że po kilku kieliszkach wódki nie tylko śmierdziałaby alkoholem... Zresztą
przychodzenie do kogoś będąc w stanie nietrzeźwym nie jest oznaką kultury.
- A nie skrzywdzisz się ją?
Polska
język trudna być. Jaką ją? NIĄ!
- To nie jest problem – wypowiadając te słowa twarz miał znów rozpromienioną.
Widząc, że ciemnowłosy się rozpromienił, postanowiła wyjawić mu pomysł, który
właśnie pojawił się w jej głowie.
Paskudne
powtórzenie.
Nie
rozumiem idei dzielenia końcówki rozdziału na części. Bez sensu zupełnie.
Końcówka
znowu miała być patetyczna i nie za bardzo wyszło. Mam wrażenie, że trochę na
siłę próbujesz udowodnić wszystkim, że życie jest zUe, be i w ogóle do kitu, że
nic, tylko się pociąć i popełnić samobójstwo. Wiem, że sytuacja Lidii nie jest
łatwa, ale... Chwileczkę, zastanówmy się, co jest w jej życiu niełatwego? Ojciec
żyje w Niemczech, ona sama mieszka z matką, która tak naprawdę jest najgorszą
rodzicielką świata. W szkole jakichś znajomych ma, chłopaka znalazła... Nie
jestem specjalnie dużą optymistką, raczej realistką, ale aż tak bardzo
pesymistycznych rzeczy nie potrafię czytać. Myślę, że Lidia wcale tak źle nie
ma, na przykład w porównaniu ze swoją koleżanką ze szkoły, której zmarła matka,
i za bardzo dramatyzuje.
Rozdział czwarty, część pierwsza – jedziemy.
Przez chwilę rozległa się cisza, a obie dziewczyny wzięły po łyku z
kufla piwa, które spożywały.
Brzmi
tak, jakby spożywały kufel... I w dodatku jakby spożywały na zmianę jeden.
Czasownika
spożywać używa się raczej tylko w
odniesieniu do jedzenia, nie do picia.
Wiesz, będziemy jechali na krew, chcesz pojechać z nami?
- Ale wiesz, że igły tylko trochę kują i tyle.
KŁUJĄ,
do jasnej cholery!
- Nie skreślaj aż tak naszych możliwości.
Można
skreślać szanse, nie możliwości.
Chociaż, Dominik opowiadał mi, że raz pojechał z dwoma kolegami, to
jednemu ciśnienie skoczyło do dwustu, a drugi zemdlał przy pobieraniu nie krwi,
a próbki.
To w
organizmie człowieka oprócz krwi krążą próbki?
(Komentarz
Alpaki: Piękna gramatyka i składnia oraz arytmia serca, wnioskując po skoczeniu
z normy do 200 ciśnienia krwi.)
Dzięki tej nowej znajomości sama przed sobą przyznała się, że zaczyna
lubić Dominika bardziej, niż sama byt tego chciała. Nie raz przyłapała się na
tym, że fantazjowała o młodzieńcu i podczas ich spotkań cicho marzyła, by on ją
pocałował.
Klasyczny
przykład opisu emocji w Twoim opowiadaniu. Powalające, naprawdę. Bohaterka ot
tak dochodzi do wniosku, że może jednak
coś do niego czuje... Głębokie jak dno rowu Mariańskiego.
Niestety, ciemnowłosy nie wydawał się być chętnym do przejścia na
bliższą strefę relacji.
A
wcześniej to ona narzekała, jak chłopak chciał coś zmienić...
Przeczytałam
wszystkie rozdziały, szczegółowe uwagi dotyczące poszczególnych fragmentów
wypisałam, więc teraz czas na przyjrzenie się Twojej kreacji świata
przedstawionego.
Ktoś
powiedział opisy? Niestety w Sercu
Samobójcy ich w ogóle nie ma. Owszem, próbujesz się zagłębić w psychikę
bohaterów, ale nie wychodzi Ci to dobrze – zamiast tego powstają zdania pełne
patosu i w dodatku zupełnie wyrwane z kontekstu. Brakuje także wyglądu samego
otoczenia Lidii – jej domu, szkoły, miejsc, w których się spotyka z
Dominikiem... Brakuje opisów postaci – samej Lidii, Dominika, Moniki... Tego
zupełnie nie ma.
Jeśli
chodzi o bohaterów, to, jak
wspominałam, nie są opisani zewnętrznie, zaś wewnętrznie... Próbujesz coś pod
tym względem zrobić, przedstawiając wydarzenia, które sprawiły, że Monika i
Lidia zachowują się tak, a nie inaczej. Problem w tym, że to nie wystarczy. Piszesz
o samych FAKTACH, za mało zagłębiasz się w emocje obu dziewczyn, chociaż masz
ku temu świetne podstawy. Odnoszę wrażenie, że żadna z nich nie ma w sobie
żadnej psychologicznej głębi, po prostu istnieją, ot tak, jak papierowe lalki. Egzystują,
bo muszą, w dodatku w świecie wypełnionym cierpieniem, złością i bólem, w
świecie, w którym jeżeli ktoś się zmienia i przybywa mu radości życia, zostaje
zaraz uznany za tego złego. W dodatku żadna z postaci nie zapada w pamięć,
żadna nie ma charakterystycznego sposobu mówienia, cech, gestów... Dla mnie
bohaterowie zlewają się w jeden szary tłum. Przyjrzyjmy się:
Lidia –
mogłaby byś świetną bohaterką tragedii, mówię serio. Och, porzucona przez
wszystkich, samotna, pozbawiona przyjaciół... Tyle się da o niej w skrócie
napisać.
Monika
– w zasadzie bardziej poszkodowana od Lidii, bo umarła jej matka. Kolejna męczennica
Serca Samobójcy.
Dominik
– chyba jedyna pozytywna postać. Szkoda, że tak mało rozwinęłaś wątek z nim, za
mało go opisałaś, chociażby z perspektywy Lidii.
Rodzice
Lidii pojawiają się epizodycznie i nawet nie są godni wzmianki. Po prostu są,
tyle.
Dialogi wymuszone, sztuczne. Przyjrzyj się
ludziom, jak się zachowują, gdy spontanicznie ze sobą rozmawiają: gestykulują,
krzyczą, podnoszą głos, szepczą, mruczą... U Ciebie wszyscy mówią jedną intonacją.
Jest jeszcze kwestia samego ich zachowania: są mało energiczni, nie
gestykulują.
Fabuły żadnej konkretnej nie
dostrzegam. Jest sobie wątek Dominika, jest wątek Lidii, jest wątek Moniki, ale
nie mam pojęcia, do czego niby to wszystko zmierza.
Oryginalności tutaj nie ma. Historia
jakich wiele, w dodatku przesycona patosem i czarną rozpaczą. Wiesz co? Co za
dużo smutku, to niezdrowo. Daj swoim bohaterkom więcej radości życia, dobrze?
Na
koniec jeszcze powtórzę propozycję poszukania dobrej bety – pomoże Ci w dopracowaniu
rozdziałów pod względem merytorycznym. Ile błędów było, sama widziałaś, a ja i
tak zbetowałam Ci tylko pobieżnie.
Przykro
mi, nie mogę dać oceny wyższej niż niedostateczny,
Twoje opowiadanie jest zbyt niedopracowane i przyznam się szczerze, trochę się
z nim męczyłam.
Przepraszam z całego serca za szalejące akapity.
Pozostałe oceny mam już napisane, lecz w związku z tym, że od jutra wyjeżdżam, opublikuje je Dafne.
Sayonara!
Przepraszam z całego serca za szalejące akapity.
Pozostałe oceny mam już napisane, lecz w związku z tym, że od jutra wyjeżdżam, opublikuje je Dafne.
Sayonara!
A ja mam wenę, to napiszę komentarza obszernego sobie, a co!
OdpowiedzUsuńNa początek błędy:
1. (...) już dawno z nasz wszystkich by (...) - Nas.
2. "(...) nie musisz tego jeszcze akcentować przez cudzysłowie, naprawdę." - Przez cudzysłowie?
No, koniec błędów. Uśmiałam się przy tej ocenie i za to Ci dziękuję.
Dafne opublikuje, jak Dafne nie zapomni. Ale Dafne może zapomnieć, więc Dafne sobie nastawi przypomnienie w foniaczku. Dafne jest krejzi.