Adres bloga: Czarny blues
Autorka: Magda
Oceniający: Gnome
1. Pierwsze wrażenie i grafika
Na starcie chciałbym przeprosić Cię za tak długą zwłokę z oceną - po prostu nie umiałem zagospodarować swoim czasem wolnym. Jako że jestem na profilu humanistycznym, mam dość sporo lektur do przeczytania w tym roku szkolnym, dlatego większość czasu poświęciłem na czytanie ich (no dobra, nie przeczytałem tylko Cierpień młodego Wertera!).
Hic sunt leones... właściwie te słowa w żaden sposób do mnie nie przemawiały - po raz pierwszy spotykam się z nimi, dlatego żadnych nasuwających się spostrzeżeń nie było. Prawdopodobnie są napisane w łacinie, chociaż oczywiście mogę się mylić. Jedyny wyraz z tytułu Twojego bloga, który jako tako zrozumiałem, to "leones" - podejrzewałem, że oznacza to tyle co "lew".
Google Tłumacz tłumaczy ten zwrot na "Lwy są hitem", jednak wątpię, by takie było prawdziwe znaczenie - znając zdolności tłumacza, który ma problemy z przetłumaczeniem najprostszych wyrazów, lepiej nie opierać się na jego podpowiedziach. Rozwiał jedynie moje wątpliwości związane z językiem - a właściwie utwierdził mnie w przekonaniu, że miałem rację (co mnie bardzo cieszy, bo zwykle tej racji nie mam). Postanowiłem więc dać mu drugą szansę i przetłumaczyć pojedynczo słowa. Drugie podejście dało diametralnie inne efekty - "Tutaj są lwy". To na pewno brzmi o wiele lepiej niż pierwsza translacja, prawda?
Przyznam się szczerze, że z początku ugryzłem ten zwrot bardzo powierzchownie - spodziewałem się, iż napotkałem na blog, w którym znaczącą rolę będą odgrywać właśnie te kociaki (jak nie w treści, to chociaż w wyglądzie). Po kliknięciu na link nie ukazało mi się jednak to, co miało się mi ukazać (cóż, bynajmniej oryginalny wygląd bloga nie zgadzał się z moimi wyobrażeniami). Kolorystyka bloga jest naprawdę przyjemna - nie ma tu żadnych jaskrawych odcieni, które wwiercałyby się do moich oczu, a miłe, żeby nie zaryzykować stwierdzeniem, łagodne barwy. Tekst czytelny, kolor czcionki oczów mi nie wypala, co oczywiście działa na plus.
Nie było lwów, za to jest portret dziewczyny, lekko rozmazany przy końcach. Chociaż na dobrą sprawę trochę tego lwa mi przypomina (moje skojarzenie z lwem podkreślają kolory, w jakich została przedstawiona). W tle znajduje się szkic budynku - o ile się nie mylę, naszkicowany budynek jest w stylu rokoko (na co może wskazywać ten przepych i finezja).
Ogólnie rzecz biorąc prowadzisz blog schludnie, "czysto", dlatego nie mam jakichkolwiek zastrzeżeń do jego wyglądu.
Ach, prawie bym zapomniał - nurtuje mnie ten "czarny blues" w adresie. Po przeczytaniu tego zwrotu w mojej głowie ukazał się obraz doświadczonego, zmęczonego życiem mężczyzny, który siada na fotelu z cygarem w ręku i opowiada swojemu potomstwu bajki typu "kiedy byłem w waszym wieku...". Przed oczami staje mi także starszy pan z gitarą. W jaki sposób adres jest powiązany z "tu są lwy"? Tego nie wiem. Mam nadzieję jednak, że znajdę jakieś powiązanie po lekturze.
Nie było lwów, za to jest portret dziewczyny, lekko rozmazany przy końcach. Chociaż na dobrą sprawę trochę tego lwa mi przypomina (moje skojarzenie z lwem podkreślają kolory, w jakich została przedstawiona). W tle znajduje się szkic budynku - o ile się nie mylę, naszkicowany budynek jest w stylu rokoko (na co może wskazywać ten przepych i finezja).
Ogólnie rzecz biorąc prowadzisz blog schludnie, "czysto", dlatego nie mam jakichkolwiek zastrzeżeń do jego wyglądu.
Ach, prawie bym zapomniał - nurtuje mnie ten "czarny blues" w adresie. Po przeczytaniu tego zwrotu w mojej głowie ukazał się obraz doświadczonego, zmęczonego życiem mężczyzny, który siada na fotelu z cygarem w ręku i opowiada swojemu potomstwu bajki typu "kiedy byłem w waszym wieku...". Przed oczami staje mi także starszy pan z gitarą. W jaki sposób adres jest powiązany z "tu są lwy"? Tego nie wiem. Mam nadzieję jednak, że znajdę jakieś powiązanie po lekturze.
9/10
10/10
2. Treść
Przejdźmy do najważniejszego punktu czyli do treści. Zwykle wybieram sobie kilka rozdziałów, którym poświęcam więcej uwagi, jednak z racji tego, że w Twoim blogu znajduje się nie jedno opowiadanie, a dwa, postanowiłem przyjrzeć się historiom bardziej ogólnie. Podzielę punktację na 20 punktów dla każdego opowiadania, co ułatwi mi zsumowanie punktów przy ocenie końcowej.
Poza tym wybacz mi, ale w swojej ocenie nie uwzględniłem portretów.
Opowiadanie rozpoczynasz z wierzchu obszernym prologiem, który w praktyce czytało się dość szybko. Lektura tego fragmentu przebiegała spokojnie i miło - do tego efektu przyczynił się również kubek herbaty miętowej. W błogim nastroju zabieram się za opisywanie tego, co udało mi się przeczytać. I muszę powiedzieć, że jest naprawdę dobrze.
Nie przesadzasz przy wprowadzaniu postaci - na razie jest ich kilka, bynajmniej nie można tego źle odebrać, bo nie wciskasz nam na chama wszystkich informacji, a na razie częstujesz nas zlepkami. Opisy wyglądu znalazły się w odpowiednich miejscach (tzn. nie są jeden po drugim), ponadto rozdzieliłaś wiadomości o bohaterce na cały prolog. Trochę zaniedbałaś jej rodzinę, ale w końcu nie są oni tak kluczowi w tej części Muszę Cię nagrodzić punktami extra za pomysłowość: poszczególne części prologu są ze sobą związane właśnie przez rozgrywkę Scrabble. Jedyny moment, który mi jakoś nie grał, to ten, w którym Ola opowiadała o szkole - mianowicie trochę za bardzo się rozwodziła nad tym paleniem i to, że tak krótko potraktowałaś tę zdewastowaną młodzież szkolną. Liczę na więcej wzmianek o niej w dalszej części opowiadania - w końcu w świecie Olki niedługo zacznie się szkoła!
W rozdziale pierwszym zastajemy zupełnie inną sytuację - wprawiło mnie to w lekkie otumanienie, bo nijak miało się to do prologu. Chociaż prologi z natury odczepiają się od reszty, dlatego postaram się do tego nie powracać (no, bynajmniej nie będę Ci tego wypominać). Moje zdezorientowanie trwało do "Uśmiechu Szczerego Kociska" - słowa te niczym nitka połączyły obie części opowiadania - nagle wszystko stało się jasne! Opis rzeczywistości równoległej jeszcze bardziej utwierdził mnie w tej "jasności".
Opisów jest zdecydowanie mniej i są krótsze niż te, które zaserwowałaś nam w poprzedniej części. Szkoda, bo trudno wyobrazić sobie bohaterów (sprawę utrudniają ich ksywy). Ponadto nadal brakuje mi konkretnych nazw geograficznych - nie wiem na przykład, w jakim kraju znajdują się bohaterowie - mogę się jedynie domyślać, że może to być Polska, ale nie jestem pewien. Żeby opowiadanie było bardziej... "krwiste", trzeba pamiętać o takich drobnych szczególikach, które umiejscawiają świat przedstawiony. To taka moja mała sugestia.
Moje sugestie odnośnie konkretyzowania odniosły skutek jeszcze przed publikacją tej oceny, bo w rozdziale drugim zawężasz krąg poprawnych odpowiedzi do dwóch wariantów. Potem padło nazwisko Chmielewskiej, przez co skłaniałbym się bardziej ku Polsce. Podobnie jest z opisami bohaterów - w ogóle w tym rozdziale bardziej się na nich skupiłaś, a w szczególności na opisaniu relacji panujących wśród nich.
Wprowadziłaś do świata bohaterów istotę magiczną z tej innej rzeczywistości, co jest dobrym posunięciem, bo dzięki temu akcja staje się bardziej dynamiczna, poza tym to na pewno zainteresuje czytelnika. Muszę się jedynie przyczepić do momentu, w którym stwór rzuca się na Potworskiego - ratuje go Trufla, powalając stwora pistoletem, jednak wątpię, by zdołała wyciągnąć broń na czas (tj. przed atakiem). Nim Trufla wysypała wszystkie rzeczy z plecaka, nim sięgnęła po pistolet i podbiegła do swojego kuzyna, ten już dawno powinien być zagryziony przez potwora. Dlaczego? Opisujesz to zapalczywe dobywanie broni tuż po wspomnieniu o tym, że istota zaatakowała Potworskiego. Rozumiesz o co mi chodzi, prawda? Te czynności działy się w tym samym czasie, dlatego warto nad tym trochę pomyśleć. Możesz na przykład napisać, że chłopak bronił się albo uciekał... cokolwiek, byleby tylko wypełnić tę lukę.
Rozdział trzeci jest jak na razie najlepszy, ponieważ akcja coraz bardziej się zagęszcza i ten rozdział jeszcze bardziej wiąże ze sobą wydarzenia z prologu z główną akcją opowiadania. Ponadto nie masz problemu z przejściami z jednej rzeczywistości w drugą, co również odbieram jako pozytyw. Czasem ciężko jest zapanować nad jednym miejscem, w którym obecnie przebywają bohaterowie, Ty natomiast utrudniłaś sobie zadanie, podwajając je (chociaż, o ile dobrze zrozumiałem, te rzeczywistości zbytnio się od siebie nie różnią). Niemniej jednak jest to dobrze wykonana robota. Zastanawiałem się jedynie nad jedną sprawą. Mianowicie w której rzeczywistości Aleksandra miała udać się na wyspę? Sprawdzałem dwa razy i nie znalazłem odpowiedzi na tę nurtującą mnie zagwozdkę. Zauważyłem, że znowu pokrótce opisałaś postaci z prologu, jednak nie jest to nic złego. Wręcz przeciwnie, dobrze, że to zrobiłaś, bo po takiej dawce akcji można naprawdę zapomnieć o tak ważnych szczegółach. Ponadto trzeba mieć na uwadze Potworskiego, który po raz pierwszy spotyka się z wiedźmami i kotem - ty na szczęście o tym pomyślałaś.
Po rozdziale czwartym czuję się lekko zagubiony. Wiem, że Trufla i Jamnik, a raczej Kleopatra i Syriusz, jak to ich ładnie nazwałaś, przeszli przez wodospad do tej drugiej rzeczywistości, jednakże w jednym z pierwszych rozdziałów pisałaś o tym jak to pusto było w domach. A ja jestem taki niemądry, że przypomniałem sobie o tym dopiero teraz, dlatego sam już nie wiem co o tym myśleć... Poza tym dziwi mnie fakt, że bohaterowie nie byli zaszokowani widokiem gadającego Filipa. W końcu niecodziennie widzi się kota, który potrafi mówić, a ponadto grywa z wiedźmą w makao, prawda? Aha, jeszcze jedno - nie wydaje Ci się, że fakt, iż Trufla i Jamnik dopiero teraz poznali swoje imiona, jest dziwny? Przecież na pewno znali się od dobrych kilku miesięcy (wnioskując po przeczytaniu), więc na pewno po takim czasie musieli znać swoje imiona.
W rozdziale piątym chciałbym dłużej przyjrzeć się fragmentowi rozmowy Trufli i Jamnika. Według mnie trochę lałaś wodę przy wzmiance o ich imionach. Fajnie, że wytłumaczyłaś "genezę" ksywek, jednak wydaje mi się, że trwało to zbyt długo (zważając na to, że rozpoczęłaś ten temat w poprzedniej części). Podoba mi się za to wprowadzenie tej przepowiedni o pocałowaniu własnego nosa przez psa "w życie". To było bardzo oryginalne.
Zastanawiam się nad sytuacją z części trzeciej tego rozdziału. Piszesz tam, że dwudziestoletnia Eunika z odbicia była ubrana w dziewiętnastowieczną sukienkę, co się nie zgadza z wcześniejszą wzmianką o jej wieku. Skoro kobieta ma teraz 239 lat, a zakładając, że akcja toczy się w czasach współczesnych (pozostańmy na 2013 roku), po krótkim działaniu wychodzi nam 1774 rok. Po dodaniu 20 do tej liczby (jako że Eunika miała wówczas dwadzieścia lat) wychodzi nam 1794 rok, co oznacza, że nie jest to wiek dziewiętnasty, a osiemnasty. Ot, taka mała dygresja.
Reszta rozdziału przebiega bez zarzutów. Powoli dochodzimy do punktu kulminacyjnego opowiadania, czyli do spotkania z Aleksandrą. Podoba mi się fakt, że "poczerniłaś" charakter Yvonne, bo brakowało mi trochę jakiegoś czarnego charakteru, który wprowadziłby zamęt, a trudno teraz założyć, czy Aleksandra rzeczywiście nim zostanie.
Oczekiwany przeze mnie punkt kulminacyjny nastąpił już w rozdziale szóstym, jednak był on jakiś taki słaby i mało rzucający się w oczy (mam tu na myśli końcówkę części drugiej). Przypomina to trochę balona, którego się pompuje i pompuje, żeby potem go puścić, by ten ze świstem wylądował smętnie na ziemi. A ten balon powinien pęknąć, bo budując akcję przez całe opowiadanie (tak jak to zrobiłaś), musi nastąpić ten wybuch!
Potem jednak, a mianowicie w trzeciej części, ponawiasz próbę z balonem i ponownie go nadmuchujesz, ale za drugim podejściem wybuch w końcu następuje. Dość nieoczekiwanie, bo czuję się zaskoczony takim zwrotem akcji - udało mi się przewidzieć pocałunek Yvonne i Potworskiego, za to zupełnie nie przyszło mi do głowy, że Aleksandra porwie Truflę.
Pomalowałaś Yvonne do końca na czarno, za co Ci serdecznie dziękuję - bohaterka dzięki temu stała się bardziej wyrazista, co znaczy, że będąc jeszcze po "dobrej" stronie, myliła mi się z inną wiedźmą. Teraz O Aleksandrze, mimo tego, że porwała Truflę, nadal nie wiem co sądzić, dlatego na razie trzymam się Yvonne (uwielbiam czarne charaktery!).
Zastanawiam się, czy połączenie w rozdziale siódmym w parę Potworskiego i Eunikę jest dobrym pomysłem. A może to tylko zwykły, nic nie znaczący i niczego nie owocujący pocałunek? Wydaje mi się jednak, że niepotrzebnie komplikujesz całą sytuację.
Nurtuje mnie również kwestia kłamstwa Yvonne. Skoro Aleksandra jest taka potężna, że mogłaby w mgnieniu oka ją pokonać, dlaczego nie udało jej się wykryć tego minięcia się z prawdą? Być może swoje palce maczała w tym Neyah, o której wspominałaś na początku rozdziału? Nie wiem, ale chętnie bym się dowiedział.
Rozdział ósmy to swoiste rozwiązanie akcji. W końcu pozbywasz się Yvonne, której koniec jest równie nieszczęśliwy, jak jej życie i do jej wątku się nie czepiam. Uczepię się jednak Aleksandry, a dokładniej demonów, które jej towarzyszyły. W jaki sposób zniknęły? Nie napisałaś dokładnej przyczyny ich zaniku. To, że stała się kotem jako tako tłumaczysz, ale również nie daje mi spokoju. Podoba mi się historia kota Filipa, bardzo ładnie wyjaśniasz to, w jaki sposób znalazł się w rzeczywistości równoległej. Równie dobra jest końcówka rozdziału - mogę się jedynie domyślać, że Aleksandra zdecyduje się zapomnieć o miłości do Potworskiego (przy okazji, nadal nie pasuje mi jego związek z Euniką, jednak jest to moje subiektywne odczucie, z którym nie musisz się zgadzać). To, co stanie się z Truflą, jest idealnym materiałem na drugie opowiadanie, dlatego podejrzewam już mniej więcej o czym może być. Nie mam pojęcia za to, co takiego jeszcze mogłaś napisać w rozdziale dziewiątym, dlatego już do niego lecę!
Bardzo podobał mi się rozdział dziewiąty, który wydawał mi się zastraszająco krótki w porównaniu do innych rozdziałów Twojego opowiadania. Niemniej jednak nie odbiega od reszty, co widać w ładnym zakończeniu historii. Właściwie nie mam żadnych zastrzeżeń, wszystko jest dla mnie jasne i dobre, dlatego wypowiem się o nim krótko. Epilog, pomimo swojej przerażającej długości (srsly? to nawet nie zajmuje połowy strony!) również urzekł mnie treścią zawartą w nim - świetny zalążek do następnej historii.
Myślę, że pomimo drobnych usterek, które zdarzają się przecież wszystkim, Jamnik Kleopatry to naprawdę dobre opowiadanie, w którym nie brakuje ciekawych bohaterów (dobrze opisanych zarówno pod względem wyglądu, jak i charakteru), bardzo dobrej i niespotykanej w świecie blogosfery fabuły oraz naprawdę widocznego zabarwienia moralizatorskiego (kurcze, w mojej głowie to wyrażenie brzmiało nieco lepiej) Chodzi mi o to, że zdarzało Ci się wszczepić swoje "złote myśli", które umiliły mi lekturę. Historię czytałem z zapartym tchem, ciekawy tego, co wydarzy się w następnym rozdziale. Lektura Twojego opowiadania nie tylko dostarczyła mi rozrywki na kilka godzin, ale również owocowała w refleksje na temat przeczytanej treści (nawiązuję tu do wspomnianych wcześniej "zabarwień moralizatorskich"). Ponadto pierwszorzędnie zbudowałaś świat przedstawiony, chociaż trochę mniej skupiłaś się na tej rzeczywistości normalnej. Warto posiedzieć trochę nad nim, może rozwinąć się bardziej o rodzinach bohaterów? Myślę jednak, że nie jest to jakiś rażący błąd, szczególnie zważając na to, że wydarzenia działy się głównie w tej drugiej rzeczywistości (hm... warto pomyśleć nad nazwą dla niej...). W takim razie daję zasłużone 18/20.
Poza tym wybacz mi, ale w swojej ocenie nie uwzględniłem portretów.
Jamnik Kleopatry
Opowiadanie rozpoczynasz z wierzchu obszernym prologiem, który w praktyce czytało się dość szybko. Lektura tego fragmentu przebiegała spokojnie i miło - do tego efektu przyczynił się również kubek herbaty miętowej. W błogim nastroju zabieram się za opisywanie tego, co udało mi się przeczytać. I muszę powiedzieć, że jest naprawdę dobrze.
Nie przesadzasz przy wprowadzaniu postaci - na razie jest ich kilka, bynajmniej nie można tego źle odebrać, bo nie wciskasz nam na chama wszystkich informacji, a na razie częstujesz nas zlepkami. Opisy wyglądu znalazły się w odpowiednich miejscach (tzn. nie są jeden po drugim), ponadto rozdzieliłaś wiadomości o bohaterce na cały prolog. Trochę zaniedbałaś jej rodzinę, ale w końcu nie są oni tak kluczowi w tej części Muszę Cię nagrodzić punktami extra za pomysłowość: poszczególne części prologu są ze sobą związane właśnie przez rozgrywkę Scrabble. Jedyny moment, który mi jakoś nie grał, to ten, w którym Ola opowiadała o szkole - mianowicie trochę za bardzo się rozwodziła nad tym paleniem i to, że tak krótko potraktowałaś tę zdewastowaną młodzież szkolną. Liczę na więcej wzmianek o niej w dalszej części opowiadania - w końcu w świecie Olki niedługo zacznie się szkoła!
W rozdziale pierwszym zastajemy zupełnie inną sytuację - wprawiło mnie to w lekkie otumanienie, bo nijak miało się to do prologu. Chociaż prologi z natury odczepiają się od reszty, dlatego postaram się do tego nie powracać (no, bynajmniej nie będę Ci tego wypominać). Moje zdezorientowanie trwało do "Uśmiechu Szczerego Kociska" - słowa te niczym nitka połączyły obie części opowiadania - nagle wszystko stało się jasne! Opis rzeczywistości równoległej jeszcze bardziej utwierdził mnie w tej "jasności".
Opisów jest zdecydowanie mniej i są krótsze niż te, które zaserwowałaś nam w poprzedniej części. Szkoda, bo trudno wyobrazić sobie bohaterów (sprawę utrudniają ich ksywy). Ponadto nadal brakuje mi konkretnych nazw geograficznych - nie wiem na przykład, w jakim kraju znajdują się bohaterowie - mogę się jedynie domyślać, że może to być Polska, ale nie jestem pewien. Żeby opowiadanie było bardziej... "krwiste", trzeba pamiętać o takich drobnych szczególikach, które umiejscawiają świat przedstawiony. To taka moja mała sugestia.
Moje sugestie odnośnie konkretyzowania odniosły skutek jeszcze przed publikacją tej oceny, bo w rozdziale drugim zawężasz krąg poprawnych odpowiedzi do dwóch wariantów. Potem padło nazwisko Chmielewskiej, przez co skłaniałbym się bardziej ku Polsce. Podobnie jest z opisami bohaterów - w ogóle w tym rozdziale bardziej się na nich skupiłaś, a w szczególności na opisaniu relacji panujących wśród nich.
Wprowadziłaś do świata bohaterów istotę magiczną z tej innej rzeczywistości, co jest dobrym posunięciem, bo dzięki temu akcja staje się bardziej dynamiczna, poza tym to na pewno zainteresuje czytelnika. Muszę się jedynie przyczepić do momentu, w którym stwór rzuca się na Potworskiego - ratuje go Trufla, powalając stwora pistoletem, jednak wątpię, by zdołała wyciągnąć broń na czas (tj. przed atakiem). Nim Trufla wysypała wszystkie rzeczy z plecaka, nim sięgnęła po pistolet i podbiegła do swojego kuzyna, ten już dawno powinien być zagryziony przez potwora. Dlaczego? Opisujesz to zapalczywe dobywanie broni tuż po wspomnieniu o tym, że istota zaatakowała Potworskiego. Rozumiesz o co mi chodzi, prawda? Te czynności działy się w tym samym czasie, dlatego warto nad tym trochę pomyśleć. Możesz na przykład napisać, że chłopak bronił się albo uciekał... cokolwiek, byleby tylko wypełnić tę lukę.
Rozdział trzeci jest jak na razie najlepszy, ponieważ akcja coraz bardziej się zagęszcza i ten rozdział jeszcze bardziej wiąże ze sobą wydarzenia z prologu z główną akcją opowiadania. Ponadto nie masz problemu z przejściami z jednej rzeczywistości w drugą, co również odbieram jako pozytyw. Czasem ciężko jest zapanować nad jednym miejscem, w którym obecnie przebywają bohaterowie, Ty natomiast utrudniłaś sobie zadanie, podwajając je (chociaż, o ile dobrze zrozumiałem, te rzeczywistości zbytnio się od siebie nie różnią). Niemniej jednak jest to dobrze wykonana robota. Zastanawiałem się jedynie nad jedną sprawą. Mianowicie w której rzeczywistości Aleksandra miała udać się na wyspę? Sprawdzałem dwa razy i nie znalazłem odpowiedzi na tę nurtującą mnie zagwozdkę. Zauważyłem, że znowu pokrótce opisałaś postaci z prologu, jednak nie jest to nic złego. Wręcz przeciwnie, dobrze, że to zrobiłaś, bo po takiej dawce akcji można naprawdę zapomnieć o tak ważnych szczegółach. Ponadto trzeba mieć na uwadze Potworskiego, który po raz pierwszy spotyka się z wiedźmami i kotem - ty na szczęście o tym pomyślałaś.
Po rozdziale czwartym czuję się lekko zagubiony. Wiem, że Trufla i Jamnik, a raczej Kleopatra i Syriusz, jak to ich ładnie nazwałaś, przeszli przez wodospad do tej drugiej rzeczywistości, jednakże w jednym z pierwszych rozdziałów pisałaś o tym jak to pusto było w domach. A ja jestem taki niemądry, że przypomniałem sobie o tym dopiero teraz, dlatego sam już nie wiem co o tym myśleć... Poza tym dziwi mnie fakt, że bohaterowie nie byli zaszokowani widokiem gadającego Filipa. W końcu niecodziennie widzi się kota, który potrafi mówić, a ponadto grywa z wiedźmą w makao, prawda? Aha, jeszcze jedno - nie wydaje Ci się, że fakt, iż Trufla i Jamnik dopiero teraz poznali swoje imiona, jest dziwny? Przecież na pewno znali się od dobrych kilku miesięcy (wnioskując po przeczytaniu), więc na pewno po takim czasie musieli znać swoje imiona.
W rozdziale piątym chciałbym dłużej przyjrzeć się fragmentowi rozmowy Trufli i Jamnika. Według mnie trochę lałaś wodę przy wzmiance o ich imionach. Fajnie, że wytłumaczyłaś "genezę" ksywek, jednak wydaje mi się, że trwało to zbyt długo (zważając na to, że rozpoczęłaś ten temat w poprzedniej części). Podoba mi się za to wprowadzenie tej przepowiedni o pocałowaniu własnego nosa przez psa "w życie". To było bardzo oryginalne.
Zastanawiam się nad sytuacją z części trzeciej tego rozdziału. Piszesz tam, że dwudziestoletnia Eunika z odbicia była ubrana w dziewiętnastowieczną sukienkę, co się nie zgadza z wcześniejszą wzmianką o jej wieku. Skoro kobieta ma teraz 239 lat, a zakładając, że akcja toczy się w czasach współczesnych (pozostańmy na 2013 roku), po krótkim działaniu wychodzi nam 1774 rok. Po dodaniu 20 do tej liczby (jako że Eunika miała wówczas dwadzieścia lat) wychodzi nam 1794 rok, co oznacza, że nie jest to wiek dziewiętnasty, a osiemnasty. Ot, taka mała dygresja.
Reszta rozdziału przebiega bez zarzutów. Powoli dochodzimy do punktu kulminacyjnego opowiadania, czyli do spotkania z Aleksandrą. Podoba mi się fakt, że "poczerniłaś" charakter Yvonne, bo brakowało mi trochę jakiegoś czarnego charakteru, który wprowadziłby zamęt, a trudno teraz założyć, czy Aleksandra rzeczywiście nim zostanie.
Oczekiwany przeze mnie punkt kulminacyjny nastąpił już w rozdziale szóstym, jednak był on jakiś taki słaby i mało rzucający się w oczy (mam tu na myśli końcówkę części drugiej). Przypomina to trochę balona, którego się pompuje i pompuje, żeby potem go puścić, by ten ze świstem wylądował smętnie na ziemi. A ten balon powinien pęknąć, bo budując akcję przez całe opowiadanie (tak jak to zrobiłaś), musi nastąpić ten wybuch!
Potem jednak, a mianowicie w trzeciej części, ponawiasz próbę z balonem i ponownie go nadmuchujesz, ale za drugim podejściem wybuch w końcu następuje. Dość nieoczekiwanie, bo czuję się zaskoczony takim zwrotem akcji - udało mi się przewidzieć pocałunek Yvonne i Potworskiego, za to zupełnie nie przyszło mi do głowy, że Aleksandra porwie Truflę.
Pomalowałaś Yvonne do końca na czarno, za co Ci serdecznie dziękuję - bohaterka dzięki temu stała się bardziej wyrazista, co znaczy, że będąc jeszcze po "dobrej" stronie, myliła mi się z inną wiedźmą. Teraz O Aleksandrze, mimo tego, że porwała Truflę, nadal nie wiem co sądzić, dlatego na razie trzymam się Yvonne (uwielbiam czarne charaktery!).
Zastanawiam się, czy połączenie w rozdziale siódmym w parę Potworskiego i Eunikę jest dobrym pomysłem. A może to tylko zwykły, nic nie znaczący i niczego nie owocujący pocałunek? Wydaje mi się jednak, że niepotrzebnie komplikujesz całą sytuację.
Nurtuje mnie również kwestia kłamstwa Yvonne. Skoro Aleksandra jest taka potężna, że mogłaby w mgnieniu oka ją pokonać, dlaczego nie udało jej się wykryć tego minięcia się z prawdą? Być może swoje palce maczała w tym Neyah, o której wspominałaś na początku rozdziału? Nie wiem, ale chętnie bym się dowiedział.
Rozdział ósmy to swoiste rozwiązanie akcji. W końcu pozbywasz się Yvonne, której koniec jest równie nieszczęśliwy, jak jej życie i do jej wątku się nie czepiam. Uczepię się jednak Aleksandry, a dokładniej demonów, które jej towarzyszyły. W jaki sposób zniknęły? Nie napisałaś dokładnej przyczyny ich zaniku. To, że stała się kotem jako tako tłumaczysz, ale również nie daje mi spokoju. Podoba mi się historia kota Filipa, bardzo ładnie wyjaśniasz to, w jaki sposób znalazł się w rzeczywistości równoległej. Równie dobra jest końcówka rozdziału - mogę się jedynie domyślać, że Aleksandra zdecyduje się zapomnieć o miłości do Potworskiego (przy okazji, nadal nie pasuje mi jego związek z Euniką, jednak jest to moje subiektywne odczucie, z którym nie musisz się zgadzać). To, co stanie się z Truflą, jest idealnym materiałem na drugie opowiadanie, dlatego podejrzewam już mniej więcej o czym może być. Nie mam pojęcia za to, co takiego jeszcze mogłaś napisać w rozdziale dziewiątym, dlatego już do niego lecę!
Bardzo podobał mi się rozdział dziewiąty, który wydawał mi się zastraszająco krótki w porównaniu do innych rozdziałów Twojego opowiadania. Niemniej jednak nie odbiega od reszty, co widać w ładnym zakończeniu historii. Właściwie nie mam żadnych zastrzeżeń, wszystko jest dla mnie jasne i dobre, dlatego wypowiem się o nim krótko. Epilog, pomimo swojej przerażającej długości (srsly? to nawet nie zajmuje połowy strony!) również urzekł mnie treścią zawartą w nim - świetny zalążek do następnej historii.
Myślę, że pomimo drobnych usterek, które zdarzają się przecież wszystkim, Jamnik Kleopatry to naprawdę dobre opowiadanie, w którym nie brakuje ciekawych bohaterów (dobrze opisanych zarówno pod względem wyglądu, jak i charakteru), bardzo dobrej i niespotykanej w świecie blogosfery fabuły oraz naprawdę widocznego zabarwienia moralizatorskiego (kurcze, w mojej głowie to wyrażenie brzmiało nieco lepiej) Chodzi mi o to, że zdarzało Ci się wszczepić swoje "złote myśli", które umiliły mi lekturę. Historię czytałem z zapartym tchem, ciekawy tego, co wydarzy się w następnym rozdziale. Lektura Twojego opowiadania nie tylko dostarczyła mi rozrywki na kilka godzin, ale również owocowała w refleksje na temat przeczytanej treści (nawiązuję tu do wspomnianych wcześniej "zabarwień moralizatorskich"). Ponadto pierwszorzędnie zbudowałaś świat przedstawiony, chociaż trochę mniej skupiłaś się na tej rzeczywistości normalnej. Warto posiedzieć trochę nad nim, może rozwinąć się bardziej o rodzinach bohaterów? Myślę jednak, że nie jest to jakiś rażący błąd, szczególnie zważając na to, że wydarzenia działy się głównie w tej drugiej rzeczywistości (hm... warto pomyśleć nad nazwą dla niej...). W takim razie daję zasłużone 18/20.
Hic sunt leones
Prolog Twojego drugiego opowiadania nie jest szczególnie obszerny (jestem pewien, że zajmuje niecałe dwie strony albo i nawet mniej...), za to zdecydowanie lepszy od prologu "Jamnika Kleopatry" (z całym szacunkiem do tego opowiadania). Czytając go, jestem jednocześnie zdezorientowany i ciekawy tego, co wydarzy się dalej, ale też wyposażony w wiedzę z poprzedniej historii. Zaserwowałaś nam zupełnie innych bohaterów, co w przypadku prologu jest nawet logiczne. Benita, która ma brata psychola - z pozoru trochę o niej mogę powiedzieć, ale są to tylko informacje z wierzchu, które mnie nie zadowalają. A to oznacza, że muszę czytać dalej, bo środek zostawiasz na później, dlatego też niezwłocznie udaję się po kolejny rozdział.
W rozdziale pierwszym powracasz do bohaterów z poprzedniego opowiadania. Muszę przyznać, że to dobre wyjście - czytelnik na pewno jest ciekawe tego, co stało się z postaciami z "Jamnika" (włącznie ze mną oczywiście). Mogę już założyć, że będziesz próbowała zestawić Benitę z nimi - czy moje przewidywania się sprawdzą? Pożyjemy, zobaczymy.
Skupiając się na treści - męczy mnie to dochodzenie do siebie Trufli, ale znowu - jest to moje odczucie, dlatego zacisnę zęby i będę się męczyć dalej. Nie no, żartuję - nie jest tak źle, a z tego co przeczytałem, widzę nawet, że to jest konieczne. Za to nie jest koniecznym ostrzeżenie Potworskiego względem tego, co zrobi Jamnikowi, jeśli skrzywdzi Trufli. Chłopak dobrze wiedział co ich łączy, dlatego nie widzę sensu zadawania tego pytania odnośnie ich relacji. Do feralnego spotkania z Benitą doszło, ale wydaje mi się, że trochę za szybko - wcześniej mogłabyś opisać tułaczkę dziewczyny, która przecież zjawiła się w zupełnie nieznanym sobie świecie. Trochę za szybko wykorzystałaś wzmiankę o przeszłości Benity - mogłaś to jeszcze bardziej rozwinąć, tylko że później.
W rozdziale pierwszym powracasz do bohaterów z poprzedniego opowiadania. Muszę przyznać, że to dobre wyjście - czytelnik na pewno jest ciekawe tego, co stało się z postaciami z "Jamnika" (włącznie ze mną oczywiście). Mogę już założyć, że będziesz próbowała zestawić Benitę z nimi - czy moje przewidywania się sprawdzą? Pożyjemy, zobaczymy.
Skupiając się na treści - męczy mnie to dochodzenie do siebie Trufli, ale znowu - jest to moje odczucie, dlatego zacisnę zęby i będę się męczyć dalej. Nie no, żartuję - nie jest tak źle, a z tego co przeczytałem, widzę nawet, że to jest konieczne. Za to nie jest koniecznym ostrzeżenie Potworskiego względem tego, co zrobi Jamnikowi, jeśli skrzywdzi Trufli. Chłopak dobrze wiedział co ich łączy, dlatego nie widzę sensu zadawania tego pytania odnośnie ich relacji. Do feralnego spotkania z Benitą doszło, ale wydaje mi się, że trochę za szybko - wcześniej mogłabyś opisać tułaczkę dziewczyny, która przecież zjawiła się w zupełnie nieznanym sobie świecie. Trochę za szybko wykorzystałaś wzmiankę o przeszłości Benity - mogłaś to jeszcze bardziej rozwinąć, tylko że później.
Rozdział drugi jest o wiele lepszy niż swój poprzednik, zwłaszcza pod względem szczegółów. Zauważyłem widoczną zmianę - tutaj bardziej skupiasz się na opisach, zarówno samych bohaterów, jak i miejsc czy zjawisk. Oczywiście tę poprawę można odebrać tylko i wyłącznie jako pozytyw. Poza tym rzuciło mi się w oczy to, że nie hamujesz się przy opisywaniu strasznych wydarzeń (nawiązuję tu do samej końcówki, która jest wyjątkowo dziwna). Taka otwartość również mi się podoba - nie wiem jednakże co z Twoimi stałymi czytelnikami. O Benicie wiem za to trochę więcej - na razie ograniczyłaś się do wymienienia jej cech charakteru, jednak wprowadziłaś w czyn tylko kilka z nich, dlatego liczę na to przy dalszej lekturze. Podoba mi się również to, że pośród tego rozwinięcia pod względem opisów i bycia bardziej otwartą na pisanie przerażających fragmentów nie zapomniałaś o uczuciach bohaterów. Ten rozdział wydaje się być najlepszym pod względem wykończenia (z tych, które udało mi się przeczytać). Oby tak dalej!
Czytałem rozdział trzeci przy akompaniamencie świetnej piosenki z równie świetnego filmu, za co Ci serdecznie dziękuję (dla niewtajemniczonych: mówię tu o Bang Bang Nancy Sinatry z filmu "Kill Bill"). Wplecenie muzyki do tekstu jest dobrym posunięciem - to takie małe urozmaicenie dla czytelnika. Mam jednak problem z fragmentem rozmowy Benity i Potworskiego - mianowicie dziewczyna dość otwarcie przyznaje się do tego, że zabiła swojego ojca, podczas gdy Ty w poprzednim rozdziale piszesz o tym jaka to była wyalienowana. Wątpię, by osoba charakteryzująca się taką cechą zdradziła tak istotną informację nowo poznanej osobie, a warto dodać, że bohaterowie znają dziewczynę jeden dzień (o ile się nie zgubiłem...).
Dobrze, że powróciłaś do Trufli, bo w poprzednim rozdziale ją lekko pominęłaś. Fragment o niej nie był zbytnio długi, ale takie wtrącenia to chyba Twoja specjalność.
Do tego obrazu Benity z poprzedniego rozdziału dołączasz jej inny wizerunek - jest tu o wiele bardziej tajemnicza - trudno przewidzieć, po co właściwie prowadzi swoją grę, dlatego jej wątek, który coraz bardziej rozbudowujesz, pobudza mnie do dalszego czytania.
Pierwszy fragment rozdziału czwartego to taka cisza przed burzą - czytając go wiedziałem że coś tu nie gra - przecież nie może być aż tak spokojnie! Spodziewałem się momentu, w którym zaserwujesz nam kawał dobrej akcji i nie musiałem długo czekać, a chwilkę później, już w kolejnym fragmencie tego rozdziału wręcz zawrzało. Taki niespodziewany zwrot akcji odbieram za coś pozytywnego - pomimo tego, że podejrzewałem, iż coś się zaraz stanie, nie przeszło mi przez głowę, że stanie się to tak nagle. Opisy pojawienia się zjaw oraz skutku ich przybycia są bardzo dobre, bo zaprawiasz je dodatkowo emocjami bohaterów. Martwi mnie jedynie to, że całość przypomina trochę scenę pociągową z części trzeciej Harry'ego Pottera - te zjawy to taki swoisty odpowiednik dementorów, a sposób, w jaki Kasandra pozbyła się ich z wagonu przypomina mi lekko zaklęcie Patronusa. Nie wiem czy to przypadkowe podobieństwo, czy też nie, ale po prostu to rzuciło mi się w oczy (jako że jestem miłośnikiem twórczości J.K.Rowling).
Widzę, że kreujesz Benitę na bardzo złożoną bohaterkę. Nie dość że wyalienowana buntowniczka, to jeszcze - powiedzmy - bezwzględna zabójczyni, która jednak czasem pragnie czułości i uwagi. Wydaje mi się, że ta jej butność to tylko maska, za sprawą której nie musi się martwić o to, że ktoś ją zrani - w końcu przeżyła naprawdę ciężkie chwile. W rozdziale piątym bardzo dobrze widać tę "grę" w złą.
Zastanawiam się nad relacjami Potworskiego i Euniki - co z nimi? Zerwali ze sobą? Obrazili się? Byli w ogóle razem? Nie piszesz o tym i jest to dość mylące - szczególnie w scenie w wagonie, gdzie Potworski widocznie zaczyna coś odczuwać do Benity - nie powiem, bardzo pogmatwana sprawa. Ach, powracając do samej dziewczyny - nie rozumiem zdania "Gdyby bowiem nie była, Benita musiałaby ją zabić." To wydaje się być trochę naciągane, nie sądzisz?
Twoje opowiadanie cechuje się tym, że jeden rozdział jest obfity w akcję, natomiast kolejny przebiega spokojnie. I tak w rozdziale czwartym działo się dużo, rozdział piąty natomiast był bardziej spokojny. W rozdziale szóstym mamy do czynienia z podwojoną dawką akcji - najpierw wydarzenia przed i samo spotkanie z Awksentiejem, później spotkanie Potworskiego z Yvonne. Efekt? Czułem się dość przytłoczony taką zdwojoną dawką, ale koniec końców (kiedy już doszedłem do siebie po tym "ataku") muszę przyznać, że jest naprawdę dobrze. Bardzo podoba mi się opis spotkania z Yvonne, która jednocześnie zrozumiała swoje błędy, ale nie straciła swojej nienawiści. Jedyne co mi lekko przeszkadzało to sposób, w jaki potraktowałaś maga - a mianowicie nie rozwinęłaś jego postaci (tłumacząc moje jąkanie na język polski - jest o nim za mało). Ten mankament jednak aż tak bardo nie popsuł całego efektu i ten rozdział można uznać za jeden z lepszych.
Postanowiłem zakończyć swoją ocenę na tym rozdziale.
Podsumowując, Hic sunt leones to opowiadanie, które nie tylko dorównuje swojemu poprzednikowi, ale niekiedy i jest od niego lepsze. Wprowadzenie nowych bohaterów przy jednoczesnym zachowaniu starych było strzałem w dziesiątkę - szczególnie podoba mi się szczegółowe rozbudowanie postaci Benity, która jest postacią z krwi i kości - to znaczy, że nie można z góry uznać ją za dobrą ani za złą (to taka szara strefa). Dawni bohaterowie nie utracili swoich cech, co również odbieram pozytywnie - Ty postanowiłaś zmodyfikować (kurcze, brzmi to okropnie, ale nie umiem znaleźć lepszego określenia) Potworskiego, dodając do jego puli cech charakteru poczucie winy - miło widzieć, że bohaterowie rozwijają się (przez pojęcie rozwijać się nie mam na myśli doskonalić się, a bardziej zbierać doświadczenie). Brakowało mi trochę Euniki, która pojawia się dość szczątkowo, ale to Benita gra w tym opowiadaniu pierwsze skrzypce, dlatego aż tak bardzo nie będzie to się liczyć do ostatecznego wrażenia. Z przyjemnością daję ci: 19/20.
Odnośnie Twojego pisania - Twój styl jest bardzo dobry: nie przesadzasz z wyszukanym słownictwem oraz nie wprowadzasz nałogowo nowych pojęć, których czytelnik za Chiny nie będzie w stanie zapamiętać (ograniczasz się do absolutnego minimum). Czasami próbowałaś coś przedobrzyć, ale z tym odsyłam Cię do kolejnego punktu mojej oceny. Opisy zarówno bohaterów, jak i miejsc są na bardzo dobrym poziomie, z emocjami postaci również nie masz problemu. Jednym słowem - wszystko jest takie, jakie powinno być.
Czytałem rozdział trzeci przy akompaniamencie świetnej piosenki z równie świetnego filmu, za co Ci serdecznie dziękuję (dla niewtajemniczonych: mówię tu o Bang Bang Nancy Sinatry z filmu "Kill Bill"). Wplecenie muzyki do tekstu jest dobrym posunięciem - to takie małe urozmaicenie dla czytelnika. Mam jednak problem z fragmentem rozmowy Benity i Potworskiego - mianowicie dziewczyna dość otwarcie przyznaje się do tego, że zabiła swojego ojca, podczas gdy Ty w poprzednim rozdziale piszesz o tym jaka to była wyalienowana. Wątpię, by osoba charakteryzująca się taką cechą zdradziła tak istotną informację nowo poznanej osobie, a warto dodać, że bohaterowie znają dziewczynę jeden dzień (o ile się nie zgubiłem...).
Dobrze, że powróciłaś do Trufli, bo w poprzednim rozdziale ją lekko pominęłaś. Fragment o niej nie był zbytnio długi, ale takie wtrącenia to chyba Twoja specjalność.
Do tego obrazu Benity z poprzedniego rozdziału dołączasz jej inny wizerunek - jest tu o wiele bardziej tajemnicza - trudno przewidzieć, po co właściwie prowadzi swoją grę, dlatego jej wątek, który coraz bardziej rozbudowujesz, pobudza mnie do dalszego czytania.
Pierwszy fragment rozdziału czwartego to taka cisza przed burzą - czytając go wiedziałem że coś tu nie gra - przecież nie może być aż tak spokojnie! Spodziewałem się momentu, w którym zaserwujesz nam kawał dobrej akcji i nie musiałem długo czekać, a chwilkę później, już w kolejnym fragmencie tego rozdziału wręcz zawrzało. Taki niespodziewany zwrot akcji odbieram za coś pozytywnego - pomimo tego, że podejrzewałem, iż coś się zaraz stanie, nie przeszło mi przez głowę, że stanie się to tak nagle. Opisy pojawienia się zjaw oraz skutku ich przybycia są bardzo dobre, bo zaprawiasz je dodatkowo emocjami bohaterów. Martwi mnie jedynie to, że całość przypomina trochę scenę pociągową z części trzeciej Harry'ego Pottera - te zjawy to taki swoisty odpowiednik dementorów, a sposób, w jaki Kasandra pozbyła się ich z wagonu przypomina mi lekko zaklęcie Patronusa. Nie wiem czy to przypadkowe podobieństwo, czy też nie, ale po prostu to rzuciło mi się w oczy (jako że jestem miłośnikiem twórczości J.K.Rowling).
Widzę, że kreujesz Benitę na bardzo złożoną bohaterkę. Nie dość że wyalienowana buntowniczka, to jeszcze - powiedzmy - bezwzględna zabójczyni, która jednak czasem pragnie czułości i uwagi. Wydaje mi się, że ta jej butność to tylko maska, za sprawą której nie musi się martwić o to, że ktoś ją zrani - w końcu przeżyła naprawdę ciężkie chwile. W rozdziale piątym bardzo dobrze widać tę "grę" w złą.
Zastanawiam się nad relacjami Potworskiego i Euniki - co z nimi? Zerwali ze sobą? Obrazili się? Byli w ogóle razem? Nie piszesz o tym i jest to dość mylące - szczególnie w scenie w wagonie, gdzie Potworski widocznie zaczyna coś odczuwać do Benity - nie powiem, bardzo pogmatwana sprawa. Ach, powracając do samej dziewczyny - nie rozumiem zdania "Gdyby bowiem nie była, Benita musiałaby ją zabić." To wydaje się być trochę naciągane, nie sądzisz?
Twoje opowiadanie cechuje się tym, że jeden rozdział jest obfity w akcję, natomiast kolejny przebiega spokojnie. I tak w rozdziale czwartym działo się dużo, rozdział piąty natomiast był bardziej spokojny. W rozdziale szóstym mamy do czynienia z podwojoną dawką akcji - najpierw wydarzenia przed i samo spotkanie z Awksentiejem, później spotkanie Potworskiego z Yvonne. Efekt? Czułem się dość przytłoczony taką zdwojoną dawką, ale koniec końców (kiedy już doszedłem do siebie po tym "ataku") muszę przyznać, że jest naprawdę dobrze. Bardzo podoba mi się opis spotkania z Yvonne, która jednocześnie zrozumiała swoje błędy, ale nie straciła swojej nienawiści. Jedyne co mi lekko przeszkadzało to sposób, w jaki potraktowałaś maga - a mianowicie nie rozwinęłaś jego postaci (tłumacząc moje jąkanie na język polski - jest o nim za mało). Ten mankament jednak aż tak bardo nie popsuł całego efektu i ten rozdział można uznać za jeden z lepszych.
Postanowiłem zakończyć swoją ocenę na tym rozdziale.
Podsumowując, Hic sunt leones to opowiadanie, które nie tylko dorównuje swojemu poprzednikowi, ale niekiedy i jest od niego lepsze. Wprowadzenie nowych bohaterów przy jednoczesnym zachowaniu starych było strzałem w dziesiątkę - szczególnie podoba mi się szczegółowe rozbudowanie postaci Benity, która jest postacią z krwi i kości - to znaczy, że nie można z góry uznać ją za dobrą ani za złą (to taka szara strefa). Dawni bohaterowie nie utracili swoich cech, co również odbieram pozytywnie - Ty postanowiłaś zmodyfikować (kurcze, brzmi to okropnie, ale nie umiem znaleźć lepszego określenia) Potworskiego, dodając do jego puli cech charakteru poczucie winy - miło widzieć, że bohaterowie rozwijają się (przez pojęcie rozwijać się nie mam na myśli doskonalić się, a bardziej zbierać doświadczenie). Brakowało mi trochę Euniki, która pojawia się dość szczątkowo, ale to Benita gra w tym opowiadaniu pierwsze skrzypce, dlatego aż tak bardzo nie będzie to się liczyć do ostatecznego wrażenia. Z przyjemnością daję ci: 19/20.
Odnośnie Twojego pisania - Twój styl jest bardzo dobry: nie przesadzasz z wyszukanym słownictwem oraz nie wprowadzasz nałogowo nowych pojęć, których czytelnik za Chiny nie będzie w stanie zapamiętać (ograniczasz się do absolutnego minimum). Czasami próbowałaś coś przedobrzyć, ale z tym odsyłam Cię do kolejnego punktu mojej oceny. Opisy zarówno bohaterów, jak i miejsc są na bardzo dobrym poziomie, z emocjami postaci również nie masz problemu. Jednym słowem - wszystko jest takie, jakie powinno być.
3. Poprawność
W porównaniu do długości rozdziałów błędów było naprawdę niewiele, a niekiedy w ogóle nie występowały, dlatego potrącę Ci tylko kilka punkcików.
Jamnik Kleopatry
Prolog
Dzień był ciepły, jednak cokolwiek wietrzny, toteż firanka tańczyła po obu stronach okiennej ramy
Mam problem ze zrozumieniem podkreślonego fragmentu. Właściwie przysłówek "cokolwiek" psuje jego sens. Lepiej wpasowałby się tu przysłówek "trochę".
(...)powiem ci oczywiście, z czego to zrobiłam, ale dopiero, jak spróbujesz.
Myślę, że przecinek jest tutaj zbędny. Ponadto słowo "jak" warto zastąpić na "kiedy" lub "gdy", jednak silnego przymusu nie ma..
Jesteś mistrzem, kochana.
Nie lepiej mistrzynią?
Kto wie, jak Scrabble pokierują dzisiejszym wieczorem owej potencjalnej czarownicy?
Nie Scrabble, a wynik rozgrywki. Albo chociażby litery. Poza tym tylko dzisiejszym wieczorem? A nie całym życiem?
Siedzieli tam już jej dziadkowie, starsi państwo z pokoju czterysta dwadzieścia, i Łukasz z panią Renatą, zajmujący pokój czterysta dwadzieścia dwa
Przecinek przed i jest tutaj konieczny, ponieważ ta wzmianka o starszym państwie (?) nie jest bezpośrednio związana z akcją. Czyli wychodzi na to, że jej dziadkowie zajmują pokój czterysta dwadzieścia i Łukasza...a przynajmniej ja tak to zrozumiałem.
-Bo był gruby, miał łysą głowę w kształcie jajka i wielkie uszy. A poza tym wcale nie grzeszył inteligencją. Całe szczęście, że w tym roku już nie będzie u nas uczyć.
Prawie przemknął mi ten mankament. Fajny opis nauczyciela, nie powiem. Muszę się jednak doczepić pierwszych zdań - a dokładniej użycia czasu przeszłego w nich. To, że ten mężczyzna nie będzie uczyć w szkole bohaterów, nie oznacza, że utraci on wspomniane wcześniej cechy. No chyba że nie żyje albo przeszedł niesamowitą metamorfozę, co raczej wykluczam, bo żadnej wzmianki o tym nie było.
Nie wiem, dlaczego, po prostu na moich oczach stanęła w płomieniach.
Przecinek jest tutaj niepotrzebny, bo zaimek dlaczego nie jest w tym przypadku początkiem zdania składniowego.
- Wybaczam - odpowiedział, wstrząśnięty.
Tutaj również nie powinno być przecinka, jako że ten imiesłów przymiotnikowy jest powiązany z akcją.
Siedzieli tam już jej dziadkowie, starsi państwo z pokoju czterysta dwadzieścia, i Łukasz z panią Renatą, zajmujący pokój czterysta dwadzieścia dwa
Przecinek przed i jest tutaj konieczny, ponieważ ta wzmianka o starszym państwie (?) nie jest bezpośrednio związana z akcją. Czyli wychodzi na to, że jej dziadkowie zajmują pokój czterysta dwadzieścia i Łukasza...a przynajmniej ja tak to zrozumiałem.
-Bo był gruby, miał łysą głowę w kształcie jajka i wielkie uszy. A poza tym wcale nie grzeszył inteligencją. Całe szczęście, że w tym roku już nie będzie u nas uczyć.
Prawie przemknął mi ten mankament. Fajny opis nauczyciela, nie powiem. Muszę się jednak doczepić pierwszych zdań - a dokładniej użycia czasu przeszłego w nich. To, że ten mężczyzna nie będzie uczyć w szkole bohaterów, nie oznacza, że utraci on wspomniane wcześniej cechy. No chyba że nie żyje albo przeszedł niesamowitą metamorfozę, co raczej wykluczam, bo żadnej wzmianki o tym nie było.
Nie wiem, dlaczego, po prostu na moich oczach stanęła w płomieniach.
Przecinek jest tutaj niepotrzebny, bo zaimek dlaczego nie jest w tym przypadku początkiem zdania składniowego.
- Wybaczam - odpowiedział, wstrząśnięty.
Tutaj również nie powinno być przecinka, jako że ten imiesłów przymiotnikowy jest powiązany z akcją.
Rozdział 1
Ale to też nie pasowało truflowej intuicji.
Przymiotnik powinien być zapisany z dużej litery, ponieważ odpowiada na pytanie: czyj? i jest utworzone z imienia (w tym przypadku z ksywki).
Potworski wiedział, że Trufla w szczególny sposób postrzega świat, prawdopodobnie jako jedyny z całej rodziny.
Zła końcówka w liczebniku - jedyna. Zapewne dostosowałaś tę końcówkę do rzeczownika "sposób", ale chodziło tu o Truflę.
Jest pół do czwartej - Wpół do czwartej.
Więc nawet ta sytuacja ma jakieś jasne strony, pomyślała.
Zła końcówka w liczebniku - jedyna. Zapewne dostosowałaś tę końcówkę do rzeczownika "sposób", ale chodziło tu o Truflę.
Jest pół do czwartej - Wpół do czwartej.
Więc nawet ta sytuacja ma jakieś jasne strony, pomyślała.
Wydaje mi się, że dobre strony byłby lepszym zwrotem - nie spotkałem się jeszcze z jasnymi/ciemnymi stronami w odniesieniu do charakteru (?) danej sytuacji. Oczywiście możesz się ze mną nie zgadzać, to jedynie taka moja sugestia (wielkiego problemu z tym słowem nie ma).
Rozdział 2
Była przecież za młoda na picie dobrej kawy, więc z całą pewnością była też za młoda na bycie odpowiedzialną. Potworski był dorosły, dwa lata od niej starszy Jamnik też.
Wdały Ci się powtórzenia, które łatwo można zastąpić synonimami.
Była cała umazana krwią, swoją własną, czerwoną i tego zwierzęcia, o barwie ciemnego bordo.
Wychodzi na to, że została umazana trzema rodzajami krwi. Myślę, że w tym przypadku można usunąć podkreślony przecinek.
- Trufla, dziewczyno - odezwał się Potworski. - W ten sposób, to ten opatrunek trzeba będzie zaraz zmienić.
Przecinek przed "to" stawia się głównie wówczas, gdy mamy do czynienia ze zdaniem współrzędnym lub wtrąceniem. Tutaj takiej sytuacji nie ma, dlatego przecinek jest niepotrzebny. Najlepiej w ogóle zrezygnować z "tym" w tym zdaniu :)
Wychodzi na to, że została umazana trzema rodzajami krwi. Myślę, że w tym przypadku można usunąć podkreślony przecinek.
- Trufla, dziewczyno - odezwał się Potworski. - W ten sposób, to ten opatrunek trzeba będzie zaraz zmienić.
Przecinek przed "to" stawia się głównie wówczas, gdy mamy do czynienia ze zdaniem współrzędnym lub wtrąceniem. Tutaj takiej sytuacji nie ma, dlatego przecinek jest niepotrzebny. Najlepiej w ogóle zrezygnować z "tym" w tym zdaniu :)
Rozdział 3
Tylko tego brakuje, żeby po naszym świecie biegała trójka zgubionych ludzi nawołujących się nawzajem. - Ta wypowiedź była pierwszym przejawem arogancji u Yvonne.
Nie sądzę by to był przejaw arogancji - czarownica po prostu to ogłosiła i to trudno odebrać jako przejaw arogancji.
Rozdział 4
- Myślisz? Ale przecież Yvonne powiedziała, że odeśle ich no normalnej. - Eunika uniosła brwi. - Ale to rzeczywiście musi być ona.
Zakładam, że chodziło Ci o "do".
Przed oczami pojawiły jej się kolorowe plamy, przywodzące na myśl wzory, które tworzy rozlana w kałuży benzyna.
Nie zaprzeczę, dość nieprzyjemne porównanie. Jestem pewien, że znajdziesz coś lepszego od tej "rozlanej w kałuży benzyny". Poza tym jestem (może nie na 100, ale na 90%) pewien, że przed tym imiesłowem nie powinien znaleźć się przecinek.
- Temperatura czterdzieści dwa stopnie - powiedziała. - I rośnie.
Może lepiej by było, gdybyś wcisnęła tam czasownik "wynosić"? Albo zwyczajnie zmieniła to zdanie na proste: "ma bardzo wysoką temperaturę". A czterdzieści dwa stopnie to zdecydowanie za dużo dla Trufli - taka gorączka grozi uszkodzeniem białek, co w konsekwencji prowadzi do śmierci.
- Dostała jakiś przekaz - wyjaśniła Neyah, widząc, że Potworski ni w ząb nie kuma, o co chodzi.
Podkreślony fragment "ni w ząb" nie pasuje do języka, jakim posługiwałaś się w tym opowiadaniu. Jest taki... głupawy, bez obrazy. Od razu nasuwa mi się na myśl stary dziadek siedzący na bujanym fotelu przed domem i grający na banjo.
- Nie wolno nam tu wejść - powiedziała Yvonne tonem wytłumaczenia.
Nie ma czegoś takiego jak "ton wytłumaczenia". Yvonne mogła powiedzieć to np. tonem znawcy.
Chciałabym przeszukać morze myślami, ale ona by to wyczuła. Nie chcę jej drażnić, zwłaszcza, że ma w swej mocy Kleopatrę.
- A propos... Skąd u Yvonne tyle mocy? - spytał Potworski.
Wdało Ci się powtórzenie - najlepiej będzie, jeśli zastąpisz wyrażenie "mieć w swej mocy" na coś bardziej... klasycznego? "Mieć w sidłach", "mieć w garści" na przykład.
Miała na końcu języka pytanie, czy i ja chce dopisać do listy podbojów, ale nic nie powiedziała. - ją
Rozdział 6
W jej oczach błyszczała ekscytacja pomieszana z szaleństwem i triumf - błyszczały
Posłał ku jej myślom ostatnie pytanie – czy jest pewna?
Nie pasują mi tu trochę te "myśli". Myśli są ulotne i są efektem pracy umysłu. Myśli mamy nieprzerywanie, jednak wydaje mi się, że nie można im coś posłać, dlatego bardziej skłaniałbym się ku "umysłowi".
- Kieruje nimi – dodała półgłosem. - Vynny są głupie, bez użycia magii nie ma się nad nimi zapanować. Mają zbyt ograniczone mózgi, by zrozumieć komendy.
Chyba "nie da" się nad nimi zapanować.
Rozdział 7
- A propos... Skąd u Yvonne tyle mocy? - spytał Potworski.
Wdało Ci się powtórzenie - najlepiej będzie, jeśli zastąpisz wyrażenie "mieć w swej mocy" na coś bardziej... klasycznego? "Mieć w sidłach", "mieć w garści" na przykład.
Miała na końcu języka pytanie, czy i ja chce dopisać do listy podbojów, ale nic nie powiedziała. - ją
Hit sunt leones
Prolog
Powieki ciążyły jej, jej mózg protestował, wołał o przerwę.
Myślę, że aby pozbyć się natrętnego powtórzenia, dobrze byłoby usunąć powielający się wyraz.
Rozdział 1
Świat był pusty, pustota ta wszechobecna czyniła każdy wysiłek bezzasadnym.
Coś mi tu nie gra z szykiem tego zdania. O wiele lepiej brzmiałoby tak: Świat był pusty, ta wszechobecna pustota czyniła każdy wysiłek bezzasadnym, Poza tym, czy wysiłek może być bezzasadny?
Umysł jej poddał się, bo nie miał powodu, by walczyć.
To samo. Może "jej umysł poddał się"? Brzmi to ładniej.
Półprzytomna, poczuła(...)
Usuń przecinek.
Powodem były utarczki między czarownicami, mniejsza z tym.
Powodem czego? Rozumiem, że chodziło Ci o ich pojawienie w rzeczywistości równoległej, ale żeby wyglądało to pełniej, dobrze byłoby, gdybyś uwzględniła ten powód. Ponadto drugi człon zdania brzmiałby lepiej ze spójnikiem "ale".
Każda podróż, obojętnie, na jaką odległość, trwa od zmierzchu do świtu.
Bez przecinka
Myśli jej orbitowały wokół spotkania z Jamnikiem i Potworskim.
Zdanie brzmiałoby sensowniej, gdybyś rozpoczęła je od: jej myśli...
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo - powiedziała, a jej futerko błyskało srebrzyście w promieniach słońca.
- Nikt nie mówił, że chcę to robić - odpowiedziała obojętnie Trufla.
Nope. Domyślam się, że to miał być taki fajny dialog, ale kwestia Trufli jest błędna. To logiczne, że nikt tego nie mówił - przecież tylko ona mogła powiedzieć, że nie chce czegoś zrobić. Dlatego polecam zmianę tego zdania na: Nie mówiłam, że chcę to robić.
Każdy na początku jest za głupi, by pojąć
Usuń przecinek.
Powodem były utarczki między czarownicami, mniejsza z tym.
Powodem czego? Rozumiem, że chodziło Ci o ich pojawienie w rzeczywistości równoległej, ale żeby wyglądało to pełniej, dobrze byłoby, gdybyś uwzględniła ten powód. Ponadto drugi człon zdania brzmiałby lepiej ze spójnikiem "ale".
Rozdział 2
Bez przecinka
Myśli jej orbitowały wokół spotkania z Jamnikiem i Potworskim.
Zdanie brzmiałoby sensowniej, gdybyś rozpoczęła je od: jej myśli...
Rozdział 3
Co więcej - była mordercą, który był ponad wyrzutami sumienia, którego nie dotyczyło poczucie winy - a więc znowu kimś strasznym, a równocześnie budzącym zazdrość i - co dziwne - podziw. I zazdrość.
Zaznaczony fragment jest zupełnie niepotrzebny.
- Nikt nie mówił, że chcę to robić - odpowiedziała obojętnie Trufla.
Nope. Domyślam się, że to miał być taki fajny dialog, ale kwestia Trufli jest błędna. To logiczne, że nikt tego nie mówił - przecież tylko ona mogła powiedzieć, że nie chce czegoś zrobić. Dlatego polecam zmianę tego zdania na: Nie mówiłam, że chcę to robić.
Każdy na początku jest za głupi, by pojąć
Usuń przecinek.
Rozdział 4
- Proponuję wyjść - odezwał się półgłosem Jamnik, nie spuszczającwzroku z oczu upiora.
Nie spuszczając wzroku.
od jej ust ku Jamnikowi popłynęła fosforyzująca chmura.
"z jej ust" brzmiałoby zdecydowanie lepiej.
Rozdział 6
Miasto opanowała mgła, pełzająca nad ziemią, pozwalająca dostrzec jedynie to, co znajdowało się w promieniu metra od patrzącego.
Usuń przecinek.
18/20
4. Ramki
Nie mam żadnych zastrzeżeń odnośnie ramek, dlatego nie zamierzam marnować miejsca w tej ocenie na niepotrzebne cackanie się z nimi. Dodam jedynie, że bohaterów wyobrażałem sobie zupełnie inaczej, niż przedstawiłaś to na rysunkach. Za to zakładka "O blogu" odpowiedziała na wszystkie nasuwające się w mojej głowie pytania, głównie rozwiązała zagadki z "Pierwszego wrażenia". Z "Kącika muzycznego" udało mi się wybrać kilka smacznych kąsków (przy okazji: polecam to), więc jestem jeszcze bardziej zadowolony.
5/5
5. Punkty dodatkowe
+2 za naprawdę dobre opowiadanie
Zdobyłaś: 81/89
Ocena: bardzo dobry
Uff, moja pierwsza piątka.
Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
A Twój blog obserwuję i czekam na dalszą część opowiadania!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za ocenę :)
OdpowiedzUsuńMój komentarz może wyglądać chaotycznie i nieskładnie, bo będę dopisywać swoje uwagi do tego, co akurat przeczytam, ale myślę, że się połapiesz ^^
Z wersją, że lwy są hitem się jeszcze nie spotkałam o.o W każdym razie, wytłumaczenie tego zwrotu znajduje się na podstronie o blogu, jest tam również kilka słów o czarnym bluesie ;)
Naszkicowany budynek w tle to fragment weneckiego Pałacu Dożów.
Wcale mnie specjalnie nie martwi, że pominąłeś portrety, bo to właśnie na Jamniku i Lwach zależy mi najbardziej.
Uznałam, że opowiadanie umiejscowi się samo w przestrzeni, skoro jednego z bohaterów nazwałam Łukaszem, co brzmi dość polsko. Hm?
Jeśli chodzi o rozdział drugi - przyznaję rację bez bicia, pójdę poprawić :)
Aleksandra przebywa wyłącznie w rzeczywistości równoległej.
wiedźma wysłała go po Jamnika i Truflę, tak? - tak, i znalazł ich pod wodospadem, wcale go nie zgubiłam, cały czas wiem, gdzie powinien się znajdować.
W domach było pusto, owszem - bo nie było ludzi. Ale skoro w rzeczywistości równoległej mieszkają czarownice, to logiczne jest, że nie będą budować lepianek, tylko zajmą któryś z budynków ;)
A co się tyczy imion Jamnika i Trufli: mieli oni święte prawo nie znać swoich imion, po pierwsze dlatego, że tak naprawdę kontaktowali się ze sobą dość rzadko, co zresztą podkreśliłam dwukrotnie (o ile się nie mylę), a po drugie - wcale się nimi jakoś szczególnie nie chwalili i woleli używać ksywek.
O, Magda-matematyk się kłania xD Oczywiście, masz rację z tym dziewiętnastym wiekiem.
Nie łączę Potworskiego i Euniki w parę, ale o tym szerzej nieco później.
Demony zniknęły, bo zniknęła brama. Aleksandra była bramą, w momencie, w którym zmieniła swoją postać *poof* brama zniknęła. Tak w skrócie :D
O, ja i moralizatorstwo xD Nieno, generalnie cieszę się, że udało mi się jakoś tam przemycić coś wartościowego ;) A mogłabym jakiś przykład?
Wszelkie różnice między Jamnikiem i Lwami wynikają z tego, że Jamnika pisałam trzy lata wcześniej - to szmata czasu i w sumie niezbyt dobrze by o mnie świadczyło, gdybym się ani troszeczkę nie rozwinęła. I jestem teraz w trakcie poprawiania i dopieszczania Jamnika, by wyrównać poziomy.
Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że piosenka Nancy była w tym filmie. Znalazłam ją kiedyś w odmętach internetu :)
wyalienowana i zamknięta w sobie - wyalienowana owszem, ale zamknięta w sobie? o.o Nigdy w życiu. "Cechowała ją miłość niebezpieczeństwa, energia i zuchwalstwo, agresja" - to nie jest definicja osoby zamkniętej w sobie. Benita powiedziała Potworskiemu o swoim ojcu, bo chciała - po prostu, a poza tym to był element jej gry. Staram się pokazać, że myśli Benity nie biegną standardowymi ścieżkami.
Ech, z tą sceną w pociągu mam teraz dylemat. Bo ja naprawdę, naprawdę nawet nie myślałam o Potterze, kiedy to pisałam. Ale scena jest faktycznie beznadziejnie podobna do tamtej :/
No właśnie, Potworski i Eunika. Nie zerwali ze sobą, bo nie mieli czego zrywać. Dla nich obojga był to jedynie epizod: Eunika po prostu w tamtym momencie potrzebowała bliskości, a co do Potworskiego - po prostu leży to w jego charakterze. Ale pewnie faktycznie powinnam to wszystko mocniej zaakcentować w tekście ;p
jednak cokolwiek wietrzny - cokolwiek jest tu użyte w znaczeniu "trochę", "odrobinę" :)
Poza tym tylko dzisiejszym wieczorem? A nie całym życiem? - gry Euniki i Filipa w założeniu nie miały mieć tak wielkich skutków - to, co się wydarzyło, było generalnie niezamierzone. Zazwyczaj efekty ich gier były krótkotrwałe.
wybranie nazwy jednej z wysp nie jest chyba zbyt kłopotliwe. - ale ja wcześniej zaznaczam, że rzecz dzieje się na Sardynii, po prostu nie chciałam się powtarzać.
prawdopodobnie jako jedyny z całej rodziny. - nie, nie, Potworski był jedynym z całej rodziny, który wiedział o umiejętnościach Trufli.
To chyba wszystko ode mnie ^^
Jeszcze raz bardzo dziękuję i pozdrawiam!
Ojej, teraz to ja trochę wychodzę na głupka. Serdecznie przepraszam za te niedociągnięcia w ocenie, bo pisałem ją w różnych odstępach czasowych - co to znaczy? A to, że np. rozdział pierwszy zacząłem czytać - powiedzmy - w poniedziałek, a skończyłem go dopiero w piątek.Stąd też niekiedy dziwne sugestie, za które jeszcze raz przepraszam.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że moja ocena w jakiś sposób swój cel osiągnęła, może nie tyle całościowo, ale przynajmniej niektórymi fragmentami. Co do Benity - przyznaję się do winy - szczerze powiedziawszy musiało mi to umknąć. Co do złotych myśli - kurczę, w trakcie lektury wyłapałem kilka, ale teraz jakoś nie mogę ich znaleźć - przy dłuższej chwili postaram się nimi z Tobą podzielić :)
W moim mniemaniu nie wychodzisz na głupka ;p I ten, nie gniewam się ani nic, tak tylko wypisałam swoje uwagi ^^
UsuńCóż, moja lista fragmentów do przemyślenia/poprawienia nieco się wydłużyła, więc ocena cel osiągnęła :)
No to ja bym się chciała tak ładnie przywitać z całą ekipą, bo nie miałam jeszcze okazji tego zrobić ;)
OdpowiedzUsuńByć może się mylę (jak zwykle zresztą), ale czy w tej linijce: ,,W jej oczach błyszczała ekscytacja pomieszana z szaleństwem i triumf - błyszczały" naprawdę powinno być słowo ,,błyszczały"? Błyszczały ekscytacja? ;)
Hah, dziwnie się czuję poprawiając kogoś starszego stażem ode mnie xD
Poza tym cieszę się z Twojej pierwszej piątki, Gnome :)
No i znikam już, dobranoc :)
Również witam i pozdrawiam koleżankę stażystkę :).
UsuńHmm... "Błyszczały", bo czasownik odnosi się tu i do "ekscytacji", i do "triumfu". Jeżeliby zostawić "błyszczała" to wtedy powinno się zmienić: "triumf" na "triumfem"; "ekscytacja pomieszana z szaleństwem i triumfem".
Przynajmniej tak mi się wydaje, ale jestem śpiąca, więc może coś mieszam ;p.
Eri
Gnome dobrze poprawił, a Eri ma rację, co by nie było wątpliwości. ;)
UsuńCóż, wydaje mi się, że to odnosiło się do ekscytacji, a nie do oczu, ale okej ;)
UsuńA ja się cieszę, że w końcu ktoś coś dodał. Jest połowa miesiąca. Chyba będę musiała dodać "małą" adnotację przy swojej ocenie (planowanej na nr 800).
OdpowiedzUsuńGratuluję, Gnomie.
"Opowiadanie rozpoczynasz z wierzchu obszernym prologiem, który w praktyce jest dość krótki"
OdpowiedzUsuńJak coś obszernego może być zarazem krótkie? To się wyklucza. Chcesz brzmieć elokwentnie, ale niestety to nie wychodzi.
Przepraszam, ale przeczytałam więcej części oceny i po prostu coś mnie trafiło. Jeżeli chce się oceniać, trzeba mieć jakieś podstawy wiedzy literackiej. Podstawy to znajomość składników świata przedstawionego i, no nie wiem, dajmy na to pojęcia paraboli? Coś świta? Mam nadzieję, bo jeśli nie, to lepiej zrezygnuj z krzywdzenia ludzi swoim zdaniem. Bardzo niekompetentnym zresztą.
OdpowiedzUsuń"Ponadto nadal brakuje mi konkretnych nazw geograficznych - nie wiem na przykład, w jakim kraju znajdują się bohaterowie - mogę się jedynie domyślać, że może to być Polska, ale nie jestem pewien. Żeby opowiadanie było bardziej... "krwiste", trzeba pamiętać o takich drobnych szczególikach, które umiejscawiają świat przedstawiony. "
Domyślam się (wiem), że autor nie jest aż tak wykształcony, żeby wiedzieć, że nie nadawanie rzeczom (w pojęciu ogólnym) nazw może służyć wyeksponowaniu ich od strony semantycznej. Jeżeli bohater nie ma imienia (cholera, nawet takie rzeczy się zdarzają, jeśli się umie pisać), to może być parabolą ogółu ludzkości. Swoje śmieszne "wytyczne" czy cokolwiek innego schowaj do kieszeni.
"Czasem ciężko jest zapanować nad jednym światem przedstawionym, Ty natomiast utrudniłaś sobie zadanie, podwajając go (chociaż, o ile dobrze zrozumiałem, te światy zbytnio się od siebie nie różnią). "
"Ponadto pierwszorzędnie zbudowałaś świat przedstawiony, chociaż trochę mniej skupiłaś się na tej rzeczywistości normalnej."
Tutaj można tylko uderzyć głową o ścianę. Niekoniecznie moją. Te przykłady pokazują po pierwsze to, że oceniający nie ma kompletnego pojęcia, czym jest świat przedstawiony, po drugie myli go z... "rzeczywistością normalną". Ale punkt za fachowe słownictwo!
To ja się może wtrącę, bo jestem autorką ocenianego tekstu. Gnome nie myli świata przedstawionego z rzeczywistością normalną. W moim opowiadaniu występują dwie rzeczywistości: równoległa i - uwaga - normalna właśnie. A ja w rzeczy samej skupiam się właśnie na tej równoległej, więc słowa Gnome jak najbardziej mają sens. Ponadto moje opowiadanie w żadnym wypadku nie jest parabolą, nie jestem na tyle pewna siebie, by się na coś takiego porywać.
UsuńZanim się kogoś objedzie, polecam zapoznać się z kontekstem.
Pozdrawiam.
Dziękuję za krytykę (kurczę, brzmi to jak sarkazm, ale naprawdę dziękuję).
UsuńCo do tego świata przedstawionego, który wywołuje takie kontrowersje :):
za pierwszym razem (czyli pierwszy cytat przytoczony przez Ciebie) myślałem o świecie przedstawionym jako o miejscu. Przy drugiej wzmiance natomiast miałem na myśli już ten ogół świata przedstawionego (czyli czas, miejsce, bohaterowie, wydarzenia). Powinienem to uwzględnić, fakt. Świat przedstawiony, o którym myślałaś Ty, jest mi znajomy (a przynajmniej mam taką nadzieję)
Pozdrawiam
Gnom.
Świat przedstawiony może być tylko jeden. Bez względu na to, w jakiej rzeczywistości toczy się akcja.
UsuńAutorko, nawet nie podejrzewałam, że twoje Dzieło może być parabolą. Po prostu zauważyłam schematyczność myślenia wielu oceniających. Nie tylko Gnome uważa, że jeśli czegoś się nie nazwie, popełnia się błąd.
Wcale nie uznałem tego za błąd. To było moje subiektywne odczucie, a tych za błędy nie uznaję. Wówczas dzielę się jedynie sugestiami, których i tak nie wliczam przy podliczaniu punktów i ostatecznej ocenie. Poza tym, powtarzam - świat przedstawiony nie jako całość, a jako miejsce przedstawione przez autorkę - faktycznie, teraz widzę jak absurdalnie to brzmi, ale wtedy wydawało mi się to całkiem sensowne :).
UsuńCzyli jak, subiektywnie uznasz, że żaba pisze się przez er zet i napiszesz to w ocenie - to nie będzie błąd. Rozumiem. A na poważnie - nie brałeś nawet pod uwagę, że nie nazywanie czegoś może mieć ukryty przekaz (już pomijając to, co autorka chciała pokazać). Jeżeli ktoś przeczyta twoją uwagę, uzna za błąd nie nadawanie rzeczą nazw, bo nie napisałeś, że istnieje alternatywa do realistycznego i szczegółowego przedstawiania rzeczywistości.
UsuńRozumiem.
UsuńDrogi Wszechwiedzący Trzykropku:
Usuńnienadawanie i nienazywanie, bo nie z rzeczownikami piszemy łącznie, a poza tym "rzeczom", a nie "rzeczą". Może moje DzieUo nie jest najwyższych lotów, ale przynajmniej nie robię trzech błędów ortograficznych w ciągu czterech zdań.
Nie jestem wszechwiedząca. Temu nie biorę się za ocenianie tekstów, żeby kogoś nie krzywdzić swoją domniemaną wszechwiedzą, jak to robi 80% oceniających.
Usuń(Dla twojej wiedzy - popełniłam błędy gramatyczne, nie ortograficzne :) )
Wiedzę o poetyce mam większą od ciebie i Gnome razem wziętych, więc zrugałam, za co trzeba było zrugać.
O ile jestem w stanie się zgodzić, że twój błąd przy rzeczach był gramatyczny (szczerze - nie chce mi się szukać źródeł), o tyle pisownia partykuły nie łączna i rozłączna jest opisana w Wielkim Słowniku Ortograficznym, co pozwala mniemać, że jest to błąd ortograficzny.
UsuńA twoja wiedza o poetyce, niezależnie od tego, jak jest wielka i w ogóle, nie daje ci prawa do "rugania" kogokolwiek, możesz nam co najwyżej kulturalnie zwrócić uwagę. A kultury nieco ci brakuje.
Ależ daje. Takie są już, Magdo, internety.
UsuńInternety nie zwalniają z kultury, nawet jeśli tak ci się wydaje, Trzykropku. Czy na codzień również jesteś tak nieprzyjemnym człowiekiem?
UsuńJestem dresem spod bloku, Magdo.
UsuńA mój komentarz został skasowany, bo...?
UsuńBo jesteś dresem, a nawet swojego bloku nie masz.
UsuńMam blok rysunkowy!
UsuńA. To nie wiem, może za krzywe penisy rysujesz.
Usuń