czwartek, 14 lutego 2013

[567] http://niebieskie-marzenia.blogspot.com/


Autorka: Ginger Grant
Oceniająca: Drina

Czyszczenia kolejki ciąg dalszy. ^^

Ponieważ Autorka prosiła o skupienie się na treści, po ustaleniach z nią doszłam do wniosku, że w tym przypadku najlepiej pominąć ocenę szablonu oraz pozostałych punktów i napisać ocenę nieszablonową, choć wiem, że takowej generalnie na Shiibuyi nie ma. Mam nadzieję, że nikt mnie za to nie powiesi ani nie spali na stosie! Albo nie zrobi czegoś jeszcze gorszego.

Niebieskie marzenia przywodzą mi od razu na myśl pamiętnik. Jakież jest więc moje zaskoczenie, kiedy patrzę na stronę główną i dostrzegam, że są tam rozdziały. Ale to tym lepiej, bo wolę zdecydowanie bardziej opowiadania, na nich znam się lepiej i czytam z większą przyjemnością. Wracając jednak do adresu, jest on prosty i w tej swojej prostocie ciekawy. Kojarzy mi się z niebem, ulotnością, snami i gwiazdami. No i, rzecz jasna, z niebieskim, jednym z moich ulubionych kolorów. Rozumiem, że będzie to opowiadanie o marzeniach, o dążeniu do ich spełnienia. Cytat na belce też zapowiada się bardzo obiecująco. Bez wątpienia powiązany z adresem i opowiadaniem. Szkoda tylko, że nie ma koło niego autora.
Pierwsze wrażenie mamy już za sobą, teraz czas na przyjrzenie się wszystkim trzydziestu jeden rozdziałom.
Dziękuję za spis treści, nie wiem, co bym bez niego zrobiła.
Czuję się bardzo zainteresowana prologiem. Odbiega od tego, co miałam okazję przeczytać w poprzednich opowiadaniach, i, nie ukrywam, bardzo się z tego powodu cieszę. Widzę już także, że będzie to fan fiction „Harry’ego Pottera”, co jednak mi nie przeszkadza. Postacie są Twoje własne, więc tym bardziej dodaje to smaczku. Jestem ciekawa w takim razie, jak się potoczą losy opisywanej przez Rowling trójki. Jedno wiem z pewnością: będzie interesująco. I to bardzo.
O, jednak postanowiłaś odbiec znacząco od kanonu i stworzyć własnych bohaterów. Tym lepiej! Przy opisywaniu przygód wielkiej trójki czy też czasów Huncwotów naprawdę trudno o oryginalność; tutaj jednak może być naprawdę ciekawie.
W rozdziale pierwszym opis rezydencji wydał mi się zdecydowanie za krótki. Tylko jedno zdanie? Nie można było się pokusić o coś dłuższego? W porównaniu z tym, co piszesz w następnym akapicie, wydaje mi się to porażające.
W rozdziale pierwszym rzuciło mi się w oczy kilka rzeczy. Najważniejsza – co z bagażami Evelyn i jej matki? Jakoś nie wydaje mi się, że przybyły do tego domu z pustymi rękami. Nie napisałaś nawet o torbie, którą miała niebieskowłosa, a mieć musiała, skoro wyciągnęła szkicownik, tak? Poza tym babcia Evelyn mogła wysłać skrzata na poszukiwanie wnuczki zamiast fatygować się samej, w dodatku tylko po to, żeby zaprosić je do salonu. Trochę to nie ma sensu, nie sądzisz? Zauważyłam tendencję do opisywania z początku jednego wydarzenia i nagłego przeskoku do drugiego z pominięciem jakiegoś przejścia. Zabrakło mi płynności, jak na przykład w przypadku matki Evelyn, gdy w jednym momencie była w pokoju, a w drugim już nie.
Podobało mi się to, że opisałaś ulicę Pokątną. Sporo osób tego nie czyni, sądząc, że skoro jest to opisane w całej serii, to oni już się nie muszą powtarzać. Nie, tak nie jest. Dlatego cieszy mnie, że Ty zwróciłaś na to uwagę.
Jeżeli jej babka wiedziała więcej na temat zniknięcia córki, to dlaczego niczego nie zrobiła? Dlaczego siedziała w miejscu, czekając, aż sprawa sama się rozwiąże? Mogła wezwać aurorów, powiadomić przyjaciół o zniknięciu córki, zaangażować w sprawę jak najwięcej osób, które mogą coś na ten temat wiedzieć. Wyglądało na to, że było to porwanie. Chyba że jednak nie – ale sama by uciekła? I zostawiła ptasie pióro? A wybite okno to co? Z własnej woli by wybijała szybę? Istnieje jeszcze opcja, że nie działała z własnej woli. Dziwne, dziwne.
Imię Toma na początku listu od razu skojarzyło mi się z Voldemortem. Już miałam w głowię myśl: „Jeanne i Tom Riddle?!”. Jednakże wtedy nie zgadzałaby się data, więc opcja ta odpada. Gdyby faktycznie było tak, jak pomyślałam w pierwszej chwili, akcja by się niesamowicie pogmatwała. Jednakże są to tylko dywagacje, wróćmy do Twojego opowiadania.
A może faktycznie ona sama zniknęła? Ale w takim razie przez okno...? Nie prościej byłoby jej się deportować? Z tego co pamiętam, dom jej matki nie był obłożony jakimiś zaklęciami ochronnymi, więc było to dozwolone, aczkolwiek, jak uznała na samym początku Jeanne, dosyć nieeleganckie. Tutaj jednak sytuacja jest trochę inna, wyraźnie odbiega od normy. Ba, to jest tak oczywiste, że nawet nie trzeba tego pisać. Mam straszliwy mętlik w głowie i nie wiem, co myśleć. Cała ta sytuacja wydaje mi się nieco sztuczna, taka nieprawdziwa.
Zastanawiam się, kiedy ona zdążyła się rozpakować. Miałam wrażenie, że pomijasz niektóre wydarzenia. Zgodzę się, to jest poniekąd oczywiste, ale mimo wszystko się zastanawiam, kiedy ona miała na to czas. Kiedy w ogóle to zrobiła. I jakim cudem jej ubrania znalazły się w Magnolia Lane, skoro podobno nie przywiozły ze sobą żadnych walizek ani kufrów tym bardziej...
Muszę przyznać, że dobrałaś śliczne imiona. Naprawdę pasują mi do atmosfery Hogwartu, tym bardziej, że gdy tylko widzę typowo polskie imię, na przykład Marlena, dajmy na to, obok takich imion jak Lily, James, mam wrażenie, że coś mnie trafi. Ciebie na szczęście to nie dotyczy.
Zastanawiam się, kiedy powstał „Żongler”. Zawsze byłam pewna, że czasopismo to stworzył ojciec Luny, ale oczywiście mogę się mylić.
Choć wydaje mi się, że Evelyn była z początku zaskoczona – rozczarowana? – widokiem Hogwartu, to jednak jest dla niej wymarzone miejsce do rysowania między innymi. Sądzę, że pod tym względem nie będzie miała problemów z aklimatyzacją. Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz – wpleciesz w to przygody Huncwotów czy pominiesz te postacie całkowicie? Nie mam pojęcia, jednak tym bardziej czuję się zaintrygowana.
W zasadzie gdyby miała być przydzielona razem z pierwszoroczniakami, byłoby to nieco dziwne ze względu na jej wiek. Z pewnością wywołałaby tym samym falę komentarzy, a to raczej nie byłaby komfortowa sytuacja. Z drugiej strony Evelyn i tak będzie miała ciekawe wejście, jeśli dobrze wnioskuję. Zostanie przydzielona i wróci na salę, jednak na pewno nie niespostrzeżenie.
Uwaga Evelyn o zmianie wyglądu całego Hogwartu mnie bardzo rozbawiła. No tak, w końcu można to szybko zrobić za pomocą czarów, racja.

Czyżby czarodzieje aż tak lubili wpatrywać się w ogień? - pomyślała przelotnie Evelyn.

                Chyba zapomniała, że istnieje coś takiego jak sieć Fiuu. Albo nie chciała pamiętać.

Czyżby już zdążyli je tutaj przesłać? - Evelyn zaczęła zastanawiać się, nieco zdumiona szybkością, z jaką się to odbyło.

                Przecież te papiery mogły dotrzeć w czasie wakacji prosto do samego dyrektora Hogwartu, nawet nie do jego gabinetu, gdyż obie szkoły pewnie były wtedy jeszcze zamknięte. Biorąc pod uwagę ten fakt, może się okazać, że nie nastąpiło to wcale tak szybko, jak myślała Evelyn.
                Przez jakiś czas myślałam, że Evelyn trafi do Gryffindoru, jednak kiedy Tiara ogłosiła swój werdykt, nie byłam wcale zaskoczona. W gruncie rzeczy faktycznie najbardziej chyba pasuje właśnie tam.
                Uczta się już zaczęła? A pierwszoroczniacy gdzie jedzą? Na stojąco? Przecież Tiara nie była znoszona do Wielkiej Sali, bo przydzielano Evelyn. Chyba że faktycznie coś przegapiłam. Albo przydzielanie pierwszorocznych się odbyło aż tak szybko... Ale nie, to niemożliwe, bo w holu stało już sporo uczniów, a wszyscy przy takiej okazji powinni usiąść. No i dyrektor szkoły raczej powinien uczestniczyć w uczcie, prawda?
                Odpowiedź Alexandry na pytanie Evelyn o hasło wydawała mi się żywcem wyjęta z siódmej części, „Insygniów Śmierci” – Luna tak samo odpowiedziała Harry’emu, jeśli dobrze pamiętam.
                A ja zawsze myślałam, że prefekci są ułożeni i mają za zadanie pilnować porządku, a nie wdawać się w sprzeczki z uczniami... No cóż, jak widać, nie zawsze.
                Już teraz, będąc po lekturze znacznej części Twojego opowiadania, muszę powiedzieć, że lubię Evelyn. Jest to postać bardzo kontrowersyjna, niewątpliwie, jednak w jakiś sposób się z nią identyfikuję. Bardzo dobrze rozumiem jej tok myślenia (swoją drogą znakomicie ukazany), mam podobny gust i postąpiłabym w wielu przypadkach tak samo. Cieszy mnie to, bo sądzę, że nie ja jedyna – ukazujesz swoje postacie w taki sposób, że można się bez problemu z nimi identyfikować. Są też niepowtarzalne, każda ma swój indywidualny charakter.
                Jeśli zaś chodzi o opisy postaci i otoczenia, to mogłaś się nieco bardziej rozpisać. Nie za bardzo. Troszkę. Minimalnie. Ukazywanie myśli Evelyn wychodzi Ci perfekcyjnie. Brawo. Dialogi... Nie są złe, ale najlepsze też nie. Takie, o, zwyczajne.
                Zachowanie Selwyna faktycznie wydawało się niezrozumiałe. Dwulicowe. Przy Evelyn taki, a przy Brandonie zachowuje się jeszcze inaczej. I chwycił ją za zranioną dłoń, prawda? Jego słowa zabrzmiały tak, jakby wiedział co jej się stało. Jakby przy tym był. Mam podejrzenia co do niego – że był wtedy, na Pokątnej, kiedy Evelyn się oberwało. Możliwe nawet, że był jednym ze śmierciożerców. Nie wiem tego na pewno, domyślam się tylko.
                Dekorowanie Izby Pamięci kokardkami musiało być iście pasjonującym zajęciem. Chciałabym zobaczyć miny Filcha i Laury na ten widok! Musiało to na nich wywrzeć piorunujące wrażenie. Ach, Evelyn, Evelyn! Nauczycielki obrony przed czarną magią naprawdę nie lubię. Jest niesprawiedliwa w stosunku do niej, choć faktycznie, zrozumiały jest fakt, że ma ona bardzo kontrowersyjne poglądy, odstrzelone pomysły i ubiera się niezgodnie z obowiązującymi normami. Jednak z pewnością ma charyzmę i jest niezwykle uparta; niewiele osób na jej miejscu zdecydowałoby się na taką asertywność. Twoja bohaterka kojarzy mi się w pewien sposób z Huncwotami, sama pewnie byłaby świetną członkinią tej grupki. Przez moment myślałam nawet, że panna Grant ma zamiar stworzyć nową mapę Hogwartu albo chociaż wpadnie ona w jej ręce!
                Szczerze mówiąc, Twoje opisy podobają mi się bardziej od tych zaprezentowanych w całej serii pani Rowling. Tamte były mdłe, niedokładne, nie dawały pełnego wyobrażenia wielu miejsc i postaci. U Ciebie są one naprawdę żywe i czyta się je z przyjemnością.
                Ciekawi mnie, który już raz Evelyn się przewróciła. Czwarty? Piąty? Zdarza się jej to wyjątkowo często w ostatnich dniach. No i właśnie. Zastanawiam się, kto jest opiekunem Ravenclawu, bowiem nie przedstawiłaś żadnego nauczyciela jako opiekuna tego domu. Wydaje mi się, że w pierwszej kolejności Evelyn powinna wylądować u niego, a nie u dyrektora. Sądzę również, że w takim wypadku auror nie powinien mówić o spotkaniu z McGonagall, tylko z opiekunem domu właśnie. Lub dyrektorem.
                Opis spotkania Eveyln z pająkiem fajnie Ci wyszedł, jednak samego Zakazanego Lasu już nie do końca. Nie czułam tej niesamowitej aury, żadnego dreszczyku przebiegającego po plecach. Nic. Zupełnie jakby były w zwyczajnym lesie, w dodatku za dnia.
                Trzeba przyznać, że podczas spotkania z Tomem niebieskowłosa zachowywała się naprawdę uroczo. Na widok czekolady zareagowałabym dokładnie tak samo! A jeśli chodzi o samego Toma, to też go lubię. Chyba zresztą w Twoim opowiadaniu nie ma postaci, której bym nie lubiła, hmm. No może poza panem prefektem, którego imienia nie pamiętam. Nazwiska zresztą też nie.
                W momencie kłótni z Alexandrą Evelyn faktycznie zachowała się nieco... nieodpowiedzialnie. I chyba nie zdążyła następnego dnia się z nią spotkać i przeprosić. Choć wątpię, by jej się do tego spieszyło. Alexandra wydaje mi się momentami bardzo oziębła, pedantyczna. Wnioskuję, że to wpływ babci, gdyż dziewczyna innego życia nie znała. Dobrze, że stara się pohamować Evelyn, ale czasami chyba trochę przesadza z opiekuńczością. Leslie również jest całkiem intrygującą postacią, świetnie wykreowaną – zwariowana, z głową w chmurach, ekscentryczna... Wprost idealnie się dobrały z Evelyn, naprawdę.
                Niebieskowłosa momentami się zachowuje jak małe dziecko i jest przeurocza, a kiedy indziej pokazuje pazurki i obdarza wszystkich dokoła swoją bezczelnością. Czasami wydaje się twardo stąpać po ziemi, a kiedy indziej buja z głową w obłokach. Ma w sobie dużo sprzeczności. Dużo buntu. Niepokory. Kompletnie nie zna hogwarckiego świata. Uwielbia rysować. Cała ta mieszanka czyni ją postacią niezwykle interesującą.
                Jestem ciekawa, jaka będzie reakcja innych Krukonów na zmiany dokonane przez Evelyn. Raczej jej za to nie polubią, bo sądzę, że prędko się domyślą, kto za tym stoi. Chyba nie ma w Hogwarcie drugiej osoby o takich samych – albo zbliżonych – zainteresowaniach i pomysłach.
                Miałaś fajny pomysł z kryjówką Evelyn – przynajmniej ma gdzie posiedzieć bez obawy, że ktoś ją zaraz wytknie palcem albo przeszkodzi w rysowaniu/rozmyślaniach (niepotrzebne skreślić).
                Jeanne Grant... nie żyje? Zaskoczyłaś mnie. Byłam przekonana, że się w końcu odnajdzie, cała, zdrowa i przede wszystkim żywa. Opis uczuć dziewczyny wyszedł Ci naprawdę ładnie. Szkoda tylko, że jej babcia nie napisała potem do wnuczki, żeby spytać ją o samopoczucie. To trochę bezduszne. Ogólnie relacje Evelyn z rodzicami wydawały mi się bardzo pogmatwane. Raz odbierałam je jako bardzo dobre, różowe, że oboje zajmowali się jedynaczką – wszystko pięknie, tylko potem wspomniałaś o surowym wychowaniu matki niebieskowłosej. I tu zaczęły się schody, bo stwierdziłaś, że jednak ona lepsze relacje miała z ojcem, a matka stała trochę na uboczu i zmieniło się to dopiero po tajemniczym zniknięciu jej ojca. Z kolei jeśli jej matka faktycznie była taką buntowniczką, o jakiej mówiłaś, to jednak powinna w sobie mieć mniej z tej sztywności, jaką raczy Evelyn jej własna babka. W dodatku tajemnicze zniknięcie ojca dziewczyny jeszcze bardziej to wszystko gmatwa, nie wiadomo, czy on w ogóle wróci. Skoro jednak tylko zaginął, choć co prawda nie wiadomo nawet, czy jeszcze żyje, to Evelyn nie jest sierotą. Jeszcze – do momentu, w którym się dowie, że jego też straciła. Nadzieja więc jeszcze jakaś jest.
                Chwila. Październik? A wydawało mi się, że ostatni wypad do Hogsmeade był na początku listopada... Sama nie wiem, czy ja coś źle przeczytałam, czy co? Dziwne. Całkiem możliwe, że to mój błąd, mogłam po prostu źle przeczytać.
                Na podstawie tego, co piszesz, już widać, że coś będzie między Evelyn a Tomem. Na pewno. Jednakże pisanie w kółko, że nie wiedzą, co czują do siebie nawzajem, że jeszcze do nikogo takowej sympatii nie czuli, staje się nudne. Dlaczego? Ponieważ w kółko to powtarzasz. Gdy tylko Tom myśl o Evelyn, zaraz nasuwają mu się właśnie takie skojarzenia, gdy Evelyn o Tomie – to samo. Raz o tym wspomnieć – okej, rozumiem, ale na dłuższą metę to jest męczące. Ja wiem, że chciałaś uwypuklić właśnie ten aspekt ich znajomości, ale ile można? Lubię ten paring, jednak czytanie w kółko o tym staje się szybko nudne. Naprawdę nie mają innego tematu do przemyśleń? Chociaż swoją drogą z pewnością ich związek byłby kontrowersyjny, nie da się zaprzeczyć. W końcu ona jest młodsza o ile? Sześć? Siedem lat? Lubisz kontrowersje, jak widać.
                Zastanawia mnie, skąd się wzięła ta karteczka z ostrzeżeniem w torbie Evelyn. Kto mógł ją podrzucić? Poza Tomem nie przychodzi mi nikt do głowy, jednak on sam odpada, ponieważ nie miał fizycznej możliwości, by to zrobić. Zaraz po podsłuchaniu rozmowy o niebieskiej został przecież przyłapany na tym, a jego pamięć uległa skasowaniu. Nie miał więc nawet kiedy i jak wysłać dziewczynie liścik. Jedyna możliwość więc to trzecia osoba. Kto? Nie wiem. Zastanawiam się, czy fakt, że Evelyn nie posłuchała ostrzeżenia, można podciągnąć pod jej beztroskę, czy też bardziej jest to niewiara w liściki od anonimów. Swoją drogą ona jeszcze nie zna charakteru pisma Toma, prawda? Gdyby znała, może by się zorientowała, czy to faktycznie od niego, czy też od innej osoby.
                Skąd Tom zna Ksenofiliusa? Nie wyjaśniłaś nigdzie tej znajomości, stąd dziwi mnie pytanie młodego aurora o niego.
                Spodziewałam się, że to właśnie Selwyn będzie zamieszany w porwanie Evelyn. Ciekawi mnie jednak, kto i po co chciał ją uprowadzić. Wiadomo, do czego się przydaje metamorfomagia, ale jaki to wszystko ma związek z matką dziewczyny i nią samą? Na pewno są to śmierciożercy, bez wątpienia. Alexandra i Leslie będą jej szukać... Pewnie nie one jedne. Wielu uczniów poczuje się niezbyt bezpiecznie przez to porwanie. Może nawet zakażą wyjść do Hogsmeade?
                Pociągnięcie przez Selwyna i spotkanie z tym mężczyzną opisałaś zdecydowanie za szybko. W jednej chwili była jeszcze w słonecznej, że tak powiem, części miasteczka, w drugiej już leżała nieprzytomna na podłodze. Zabrakło mi opisu ciemnych uliczek, na przykład jakiegoś przykrego zapachu, mniejszej ilości słońca, zimno... Cokolwiek. W tym przypadku dobrze byłoby także nieco spowolnić akcję. Dopisać, że ostatnim, co Evelyn zobaczyła, był czerwony strumień światła lecący w jej stronę – dla przykładu. Wszystko po to, żeby nie było tego nagłego przeskoku, zbyt szybkiego, niepozwalającego się skupić na poszczególnych wydarzeniach.
                Jeszcze sześć rozdziałów. Zobaczymy, co one przyniosą.
                Czyżby na Evelyn także rzucono zaklęcie zapomnienia? Jest jednak jeszcze inna opcja: po prostu w wyniku tych wszystkich zdarzeń (i głównie zemdlenia) po prostu ma amnezję. Wydaje się jednak to całkiem zrozumiałe w takiej sytuacji.

W Hogwarcie prawie zawsze miała ją przy sobie.
               
                No właśnie, prawie zawsze. Zdarzyło się przecież kilka momentów, w których przy sobie jej nie miała i to napytało jej biedy. Teraz jednak pewnie jej różdżka została zarekwirowana przez porywaczy, bo raczej jej nigdzie nie zgubiła.
                Narzeczony jej matki jest ojcem Selwyna?! Nie spodziewałam się tego. Kompletnie. Więc to za niego miała wyjść, zanim uciekła z domu... Domyślam się, że był on jedną z przyczyn, dla których to uczyniła. Właśnie, kołatało mi się coś po głowie z tym listem, ale nie miałam całkowitej pewności. I zapomniałam, że pojawiło się w nim nazwisko Selwyn. Chociaż chwila. Wróć. Nie napisałaś nigdzie, że John jest ojcem Charlesa, to jedynie moje domysły. Być może nawet trafne, nie wiem. A więc zabił Jeanne tylko dlatego, że „nie spełniła jego oczekiwań”? Jakie w ogóle były te oczekiwania? Brzmi to tak, jakby zabił ją tylko dla zabawy, własnej przyjemności. Co, dziewczyna była narzeczoną, uciekła do innego i teraz nie spełnia oczekiwań? Zabijamy! Właśnie tak pojmuję rozumowanie Johna. W dodatku wciąż gnębi mnie pytanie, po jakiego grzyba mu metamorfomag.
                Rozumiem, że potraktował ją zaklęciem Cruciatus. To musiało być naprawdę straszne. Współczuję Evelyn. Z jednej strony w zasadzie to dobrze, że podkładasz jej co chwilę kłody pod nogi, gdyż dzięki temu nie staje się kolejną Mary Sue. Atmosfera grozy i strachu często bardziej wpływa na czytelnika niż sama sielanka.
                Dobrze, że nie ograniczasz się do perspektywy samej Evelyn, lecz opisujesz również sytuację od strony Alexandry. Bardzo się przydaje taki dystans, w dodatku dzięki niemu wiemy, co się działo w Hogwarcie podczas porwania niebieskowłosej.
                Ha, czyli osobą, o której wspominał John, ten zaufany nauczyciel w Hogwarcie – to na pewno Laura Wayland! Wcześniej mi to nie przeszło przez głowę, ale kiedy Evelyn spotkała ją w czasie swoich poszukiwań, zyskałam pewność, że tak faktycznie jest. Nikt inny mi do tej roli nie pasuje, a ona – wyśmienicie!
                Czyli Alexandra zostaje wykluczona z poszukiwań Evelyn... Chociaż może nawet nie do końca. Jest jeszcze nadzieja, że za sprawą Leslie uda jej się wyzwolić spod władzy tego zaklęcia. Nie wiem, czy jest to możliwe, ale sądzę, że tak. Zostaje zatem na pewno Tom, który musi się zorientować, że coś jest zdecydowanie nie tak. Mam nadzieję, że nie pozostawią tak tej sprawy.
                A przy okazji, zastanawiam się, czy McGonagall zainterweniowała ostatecznie w sprawie Evelyn, po tym jej upokorzeniu atramentem na szkolnym korytarzu. Wydaje mi się, że nie, chociaż powinna.
                Swoją drogą, pustki nie można czuć w głowie. Można ją jedynie mieć.

Widząc, że uwaga dziewczyny jest całkowicie skupiona na nim, uśmiechnął się z wyższością i zaczął szczegółowo streszczać jej zadanie.
Kiedy skończył, dziewczyna pobladła i uniosła brwi, nie dowierzając słowom, które padły z jego ust.
— Ale...
— Żadnych "ale", Grant. Po południu za pomocą metamorfomagii zmienisz swój wygląd, i wyruszysz ze mną do Ministerstwa Magii. Twoim zadaniem będzie dostać się na pierwsze piętro i wykraść z archiwum pewną teczkę. Dokładniejsze szczegóły przekażę ci już na miejscu.

                Fragment długi, ale konieczny, żeby Ci coś pokazać. John „zaczął szczegółowo streszczać jej zadanie” i po jakimś czasie skończył swój wykład. Po co zatem dodaje po raz drugi to samo, jakby ona była niedorozwiniętym dzieckiem? I skoro miał streścić to szczegółowo, jak sama napisałaś, dlaczego dodaje: „Dokładniejsze szczegóły przekażę ci już na miejscu”? Zdaję sobie sprawę z tego, że czytelnik nie zna zadania Evelyn, ale mogłaś to napisać w zupełnie inny sposób; w chwili obecnej zaprzeczasz swoim wcześniejszym słowom. Mam nadzieję, że nie zagmatwałam za bardzo i wyjaśniłam w miarę dokładnie, o co mi chodziło.
                Zastanawiam się, czy w ministerstwie Evelyn nie mogłaby zmienić swojego wyglądu jeszcze inaczej i w ten sposób zmylić Selwyna. Pewnie dałaby radę w ten sposób uciec... Gdyby tylko dała radę dotrzeć do Hogwartu, pod opiekę Albusa Dumbledore’a, byłaby z pewnością bezpieczna. Wtedy John Selwyn nie dałby rady z taką łatwością ją dopaść.
                Zabezpieczenie archiwum ministerstwa wydaje mi się bardzo, ale to bardzo banalne. Nie wiem, czy te drzwi były zakluczone, ale dla żadnego czarodzieja, w tym i Evelyn, nie stanowi to żadnej przeszkody. Równie dobrze więc mogłyby być otwarte. Wydaje mi się, że raczej oprócz tego zamknięcia powinny być obłożone jeszcze jakimiś barierami nie do obejścia dla osób niepowołanych – w ten sposób to każdy może wejść do środka. Ha, a więc jednak miałam rację. Dobrze, że pomyślałaś jeszcze o innych zabezpieczeniach, w przeciwnym razie byłoby to naprawdę dziwne.
                Nie zdziwię się, jeżeli w całym tym zamieszaniu Evelyn wpadnie na Toma. Raczej jej się nie uda uciec dyskretnie z ministerstwa, gdyż z całą pewnością powaleni pracownicy postawią wszystkich na nogi, w szczególności zaś aurorów. Powstanie całkiem niezłe zamieszanie. John Selwyn chyba raczej nie będzie zadowolony. Chyba? Na pewno!
                Ogółem wątek porwania Evelyn jest prowadzony przez Ciebie należycie – z drobnymi zgrzytami, ale to są wyłącznie drobiazgi, opisane zresztą na górze. Podoba mi się Twoja koncepcja, widać, że lubisz zaskakiwać czytelnika. Na plus idą także liczne przemyślenia bohaterów.
                On ją... zabił? Nie, chyba nie. Jednak opis jej przeżyć był straszny, niezwykle realistyczny. Wielkie brawa za ten opis, chyba mi się najbardziej podobał ze wszystkich opisów, które zaserwowałaś w poprzednich rozdziałach. Zapisana kursywą scena przypomina mi trochę tę opisaną przez Rowling w siódmej części, kiedy Harry umarł i spotkał się na dworcu z Albusem. Nie chodzi mi o miejsce spotkania ani postacie, ale sam koncept i rozmowę ze zmarłą matką.

Wciąż był szorstki i nieprzyjemny, ale wyraźnie nie mógł doczekać się momentu, kiedy wreszcie pozbędzie się jej ze swojego domu.

                A jeszcze po ich powrocie do jego domu twierdził coś innego – że zatrzyma ją u siebie jeszcze dłużej, przecież jako metamorfomag mogła mu się jeszcze przydać. Tym bardziej nie rozumiem nagłej zmiany decyzji. Jak sądzę, leczył ją po to, żeby pod przykrywką ojca odprowadzić do zamku?

                No dobra. To podsumowujemy. Masz świetny styl, płynny, dobrze się czyta, bogate słownictwo, błędów nie ma prawie w ogóle. Powinnaś uważać na logikę, były momenty, kiedy ona szwankowała. Bohaterowie świetnie wykreowani, mam wrażenie, że żyją naprawdę. Zresztą bardzo ich polubiłam, zwłaszcza Evelyn. Widać, że dialogi nie są Twoją mocną stroną, ale nadrabiasz to genialnymi opisami. Jeżeli nie czujesz się pewnie w ich pisaniu, zawsze możesz spróbować podejrzeć, jak mówią inni ludzie. Mowa wszakże często jest nerwowa, szybka, pełna elips, często zdania są urywane bądź mówione na jednym wydechu. Nie wiem, czy pomoże, ale spróbować zawsze można. Cóż mogę dodać? To chyba by było na tyle.
                Jako że nie pisałam zwyczajnej oceny (mam nadzieję, że nikt mnie za to nie zje ani nie pogrzebie żywcem!), nie liczę w ogóle punktów, lecz wystawiam stopień według własnego uznania. Niebieskie marzenia zaś moim zdaniem zasługują na notę bardzo dobrą. Bez wątpienia będę zaglądać. Gratuluję Autorce i życzę powodzenia w kontynuowaniu bloga!

PS Poprzedni szablon bardziej mi się podobał.

9 komentarzy:

  1. Dzięki za ocenę :*. Dokładniej omówię jej treść już na gadu, tak mi będzie wygodniej. W każdym razie, jestem zadowolona, choć jak dla mnie, za dużo miejsca poświęciłaś na zastanawianie się nad bagażami Evelyn i Jeanne, więcej niż na pewne ważniejsze wydarzenia, ale to w sumie szczegół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, moje cudowne rozdrabnianie się... Przepraszam. xD

      Usuń
  2. A mnie taki układ oceny mocno zdziwił. Nie wiem, jakiego rodzaju to niespodzianka. Określę się jutro, bo dziś mój mózg już nie pracuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. No to może nie głupim pomysłem byłoby wprowadzenie nieszablonowej oceny na Shiibuyi? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To się może sprawdzić. W sumie wielu autorów woli jak się na samej treści skupimy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem tego samego zdania, jak widać wyżej, w ocenie. ;)

      D.

      Usuń
  5. O rany, czerwony polar się do mnie zgłosił ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam takie jedno pytanie do oceniającego qwerty95. Jako,że jestem pierwsza w Twojej kolejce to mam prośbę? Mogłabym zmienić szablon? Oczywiście jeśli masz już napisaną ocenę grafiki to mogę zaczekać aż opublikujesz ocenę lub po prostu zostawisz w takiej wersji jak jest szata. Z góry dziękuję za odpowiedź

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie, jeszcze nie zacząłem pisać oceny, tak więc możesz zmienić szablon.

    OdpowiedzUsuń