środa, 17 lipca 2013

[580] http://malcadicta-fantasy.blogspot.com/

Autorka: Malcadita
Oceniający: Drina

Zanim przejdziemy do recenzji właściwej, czyli 39 stron (czcionka Calibri, rozmiar 11),  znęcania się nad opowiadaniem fantasy muszę ostrzec:

OCENA ZAWIERA DUŻE ILOŚCI IRONII I SARKAZMU, dlatego proszę podejść do niej z przymrużeniem oka! ;D

No to jedziemy.

1.       Pierwsze wrażenie

Adres bloga mówi wszystko i nic. Pierwsza jego część to z pewnością Twój nick, druga zaś ujawnia gatunek, do którego należy Twoje opowiadanie. Jednakże fantasy może oznaczać tak naprawdę wszystko. Wiadomo przecież, że fantasy nie odnosi się tylko do słodkich elfiątek zamieszkujących lasy, ale także do magii, czarów, walk. Szkoda, że adres jest taki ogólny, że nie precyzuje, o czym dokładnie będzie opowiadanie. Wiem przynajmniej, że dotyczy mojego ulubionego gatunku literackiego. Z pewnością też będzie to opowiadanie własne, czyli coś, co naprawdę lubię.
Belka... Belka mnie dezorientuje całkowicie. Tylko jedno słowo – „Córa”? O co chodzi? Czy oznacza to, że główną bohaterką Twojego opowiadania będzie dziewczyna? Słowo „córa” daje poniekąd wskazówkę, że ważnym aspektem opowiadania jest relacja bohaterki z... matką? Wydaje mi się, że nie tylko, gdyż można to interpretować nie tylko w ten sposób. No cóż, dowiem się za chwilę.
Już teraz mogę powiedzieć, że na blogu panują ład i porządek, jest estetycznie, choć minimalistycznie.

6/10

2.       Grafika

Szata graficzna różni się od tej, która pierwotnie gościła na blogu. Muszę jednak przyznać, że jest to zmiana na lepsze. Nadal panuje tu ład, porządek, wszystko starannie poukładane, lecz teraz cieplejsze kolory bardziej zachęcają mnie do zapoznania się z treścią. Podoba mi się pomysł na nagłówek i umieszczenie w nim cytatu (w którym, notabene, brakuje przecinka po słowie „tańczyć”, ale to już naprawdę drobiazg). Szkoda tylko, że nie napisałaś tekstu na prawej stronie księgi inną czcionką, gdyż obecna psuje klimat i jest trochę za duża.
Po co Ci ryby pod postem? Nie jestem w stanie zrozumieć sensu istnienia tego gadżetu, naprawdę...
Czcionka czytelna, nie mam żadnych problemów z przeczytaniem tekstu. W sumie jedyne, co mogę jeszcze dodać, to to, że wolałabym szeroką listę zamiast archiwum, które jest strasznie niewygodne.

10/15

3. Treść i poprawność (jak zwykle razem)

Na początek część I. Z tego, co widzę, jest bardzo króciutka. Zaraz na samym początku rzucają mi się dialogi – a właściwie ich zapis. W najnowszych rozdziałach piszesz je jednak poprawnie, więc sądzę, że po prostu nie poprawiłaś starszych rozdziałów, dlatego aż tak bardzo czepiać się o to nie będę.
Początek rozdziału mnie rozczarowuje, przyznam się szczerze. Logika dosyć mocno kuleje. Dla przykładu weźmy wyjście rodzinne. Mal na nie nie poszła, ponieważ miała coś do załatwienia, jak sama napisałaś. Jednakże wygląda na to, że załatwianie tego czegoś to po prostu... słuchanie muzyki i myślenie nad swoją paskudną przeszłością? Tylko z tego powodu nie poszła ze swoją rodziną? Wydaje mi się to dziwne. Rozumiem, że miała zły humor, nie czuła się najlepiej czy też zwyczajnie jej się nie chciało, ale załatwianie czegoś nazywasz gapieniem się w podłogę, słuchaniem muzyki i myśleniem o tym, jakie to koszmarne dzieciństwo się miało?

Stacja, która zawsze była ustawiona puszczała w tej chwili jakieś piosenki z lat osiemdziesiątych.

Jest taka jedna, dobra zasada. Wtrącenia zaznaczamy za pomocą przecinków, myślników tudzież nie zaznaczamy ich w ogóle, czyli jeżeli już zaczęłaś dygresję, to ją domknij odpowiednim znakiem interpunkcyjnym. W tym przypadku zabrakło przecinka po „ustawiona”.

Przymknęłam oczy, traktując muzykę jako tło do rozmyślań. Jakoś zawsze byłam skłonna do wspominania i roztrząsania, a każdym razie odkąd pamiętam. Czyli niedługo.

Niedługo? Jeden dzień? Tydzień? Rok? Tylko tyle pamięta?
A tak poza tym, co ona roztrząsa? Zabrakło tam rzeczownika, który by powiedział mi coś więcej na ten temat.
Zdanie „wiele bym dała za dowolną przeszłość” brzmi tak, jakoby Mal nie miała żadnej przeszłości, jakby lata minione stanowiły wielką, białą plamę. Jakby dziewczyna nic kompletnie nie pamiętała i miała dziurę zamiast wspomnień.

Ile rzeczy musiałam teraz pamiętać! Choćby to, że wreszcie miałam namiastkę rodziny.

Poważnie? Zapamiętanie, że ma namiastkę rodziny chyba nie jest aż takie trudne? Znowu sugerujesz, że Mal nic sobie nie przypomina ze swojej przeszłości, ba, że ma problemy z pamięcią.

Moja obecna historia zaczęła się rok temu.

Niektórzy odniosą wrażenie, że się czepiam i stwierdzą, że w tym zdaniu przecież wszystko jest w porządku. Żadnego zbędnego przecinka, żadnego brakującego, błędów ortograficznych też nie ma, niby wszystko się zgadza. Jednakże początek tego zdania w ogóle nie brzmi dobrze. Tym samym wracamy do tego, co napisałam cytat wyżej, czyli Twojej sugestii utraty pamięci przez Mal. Obecna historia? Przecież jej obecna historia to całe życie. Nie ma żadnej poprzedniej historii. Moja historia już tak, to pasuje. Ale obecna? Może trochę przesadzę, ale mam wrażenie, że ona nie tyle utraciła pamięć, co umarła i się odrodziła. Wszystko przez to jedno głupie słowo „obecna”. Widzisz, jak bardzo musisz uważać na dobór słownictwa? Jeden, wydawać by się mogło, nic nieznaczący wyraz potrafi bardzo wpłynąć na odbiór całości tekstu.

Czyli faktycznie, miałam rację, Mal straciła pamięć. Tylko dlaczego z kilku pierwszych zdań wynika coś zupełnie innego? Twoje przeoczenie czy też moja nadwrażliwość?

Wszyscy liczyli, że coś sobie przypomnę, choćby wiek, nazwisko, swój dom…

Można liczyć coś, na przykład jabłka, gwiazdy, cokolwiek.  Można liczyć na coś. Ewentualnie na kogoś. Na przykład liczyć na to, że polonistka nie zrobi kartkówki czy liczyć na Anię, będącą osobą naprawdę godną zaufania.

Momentami mam wrażenie, że strasznie w tym rozdziale mieszasz. Najpierw wydaje mi się, że Mal sobie przypomniała wszystko, co przeżyła, co się z nią działo, a zaraz potem dochodzę do wniosku, że jednak nic kompletnie nie pamięta. W końcu nie wiem, na czym stanęło. Pamięta czy nie? Dobra, mam cichą nadzieję, że się to wyjaśni.

Tak czy inaczej miałam przed sobą wizję pozostania tam aż do osiągnięcia pełnoletności, czyli przez dwa lata. Postarałam się w wrócić do lepszych epizodów z mojego życia.

Znowu dezorientujesz i mieszasz. Wracała do lepszych epizodów z jej życia w domu dziecka czy już teraz, w momencie, kiedy opowiada tę historię? Opcja druga wydaje mi się bardziej logiczna, bo przecież, zgodnie z tym, co napisałaś, Mal nic nie pamięta z przeszłości, zatem w sierocińcu nie miała do czego wracać.

Jakaś rodzina, moja rodzina, wzięła mnie do siebie.

Wtedy to jeszcze nie była jej rodzina, więc dygresja jest zupełnie niepotrzebna. Sugeruje, że ludzie, którzy wzięli ją do siebie, byli jej biologicznymi rodzicami, a to przecież nieprawda.

Już kilkakrotnie byli w podobnej sytuacji – wzięli do siebie już kilkoro dzieci, które zostały pozbawione wszystkiego, a nie byli młodzi i nikt nie chciał ich do siebie wziąć.

Namieszałaś z osobami – wyszedł niezły kogel-mogel. Jeżeli dobrze zrozumiałam, jej przyszywani rodzice mieszkali w sierocińcu i nikt nie chciał ich wziąć, bo byli za starzy. To ostatnie w sumie by się zgadzało...

Z tego, co piszesz, Mal ma szesnaście lat. I twierdzisz, że nie jest młoda?! Naprawdę?! Chyba znamy inne definicje młodości...

Dwójka, bliźnięta, Fred i Kasandra opuścili już dom, kończyli studia i odwiedzali rodzinny dom na święta. Mieszkało z nimi ich własne dziecko Eliza, która wolała, by mówić do niej Liz lub Lizzy, oraz Beniamin, który znalazł się u nich przed paroma laty i przyjął zwyczaj od Elizy, każąc nazywać się Ben. Lizzy była moją rówieśniczką, Ben zaś był o jakieś półtorej roku młodszy. I ja.

Osobno każde zdanie z tego fragmentu ma jakiś sens, ale w kontekście całości już nie ma. Musisz pamiętać, że jedno zdanie wynika z drugiego, nie powinno być żadnej przypadkowości w tym, co piszesz – inaczej, tak jak tutaj, zrobi Ci się potworny chaos i czytelnik się pogubi. Spójrzmy na zdanie pierwsze. Piszesz w nim o Fredzie i Kasandrze, którzy już opuścili dom. Jak na razie wszystko się zgadza. Dalej wspominasz o Elizie, która była dzieckiem... Freda i Kasandry? Stój! To chyba nie tak miało być. Przecież to kazirodztwo. Już widzisz? Pomieszałaś osoby. Pisząc „ich” miałaś zapewne na myśli przyszywanych rodziców całej trójki, a nie najstarsze osoby z rodzeństwa, jednakże w pierwszym zdaniu przeskakujesz do Freda i Kasandry. Czytelnik ma wrażenie, że „ich” odnosi się właśnie do tej dwójki. Zaraz po Lizzy piszesz o Benie, czyli już nie „mieszkało”, a „mieszkali”, ponieważ liczba mnoga. Ostatnie zdanie, a raczej jego równoważnik, już kompletnie jest wyrwane z kontekstu. I co ona? Była młodsza od Lizzy o półtora roku? No chyba nie.

Zakupiłam niewielką, starą i wykonaną z ciemnego drewna szafkę, którą szybko wypełniłam książkami. Głównie fantasty.

Błagam. BŁAGAM! Powiedzcie mi, że mam zwidy. Zniosę wszystko, ale fantasty?! Droga Autorko, powiedz mi, że to literówka... Nie ma czegoś takiego jak fantasty! Jest FANTASTYKA, ewentualnie FANTASY, ale nie, do cholery, fantasty! Nie wiem, skąd się wzięła ta maniera, ale po prostu jako miłośniczka gatunku zawsze się wkurzam, widząc przekręconą nazwę.

Co dziwne, kiedy postawiono mnie przy tablicy, wiedziałam jak odpowiedzieć na pytanie, jak rozwiązać zadanie, ale nie mogłam przypomnieć sobie, gdzie się tego wszystkiego nauczyłam.

O, wie, jak odpowiedzieć na pytanie, geniusz wszechczasów! W tym momencie się popłakałam. Ze śmiechu, oczywiście.



Zarzuciłam na ramię torebkę i zdołałam ubrać buty prawie się nie zatrzymując.

To musiał być naprawdę cudowny widok. Założyć buty, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Musiała być bardzo szybka, nie powiem.

Wypadłam z domu, wybiegłam na chodnik, po czym zatrzymałam raptownie.

Że proszę? Raptownie zatrzymała chodnik? Jak skomentowała Alpaka, urban magic!


Wypadłam z domu, wybiegłam na chodnik, po czym zatrzymałam raptownie.

Równie szybko wróciłam do środka i po gorączkowych poszukiwaniach porwałam też leżącą na stoliku torebkę i pierwsza z brzegu książkę. Dopadłam autobusu i popędzałam go w myślach. Do diabła, ten autobus wlekł się przez miasto, tak, że szybciej doszłabym pieszo. Wyskoczyłam z autobusu ledwo drzwi zdążyły się uchylić na interesującym mnie przystanku i pognałam pędem do budynku szpitala, kilka razy cudem unikając bliższego spotkania z ziemią. (...) Zastanawiałam się nad sensem mojej wizyty, kiedy wspinałam się po schodach na piętro.
Stanęłam przed drzwiami, spóźniona o jakieś piętnaście minut i uchyliłam je ostrożnie.

W sensie że wróciła do środka chodnika? Jej tempo w sumie też jest porażające: BIEGNIE BIEGNIE BIEGNIE BIEEEEEGNIE JEEEEEEEEEEEEEB! stoi WSTECZNY! COFAJ COFAJ COFAJ COFAJ ŁAPS-HAPS TOREBKĘ I KSIĄŻKĘ... 4 BIEG BIEGNIE BIEGNIE BIEGNIE  –  trzeba trzymać tempo – BIEEEEGNIE jak w F1. WIDZI AUTOBUS... DOPADŁA! SIADA I JAK NIE ZACZNIE POGANIAĆ! TEMPO TEMPO TEMPO PANIE KIEROWCO. WIDZI PRZYSTANEK. WŁĄCZA SILNIK W STOPACH! DRZWI SIĘ OTWIERAJĄ! WSTAŁA, SZYKUJE SIĘ DO SKOKU... IIIIII SKOCZYŁA! TAK DRODZY PAŃSTWO, SKOCZYŁA, JAK ONA SKACZE, DRODZY PAŃSTWO, JAK ONA SKACZE! PRAWIE SIĘ WYWRÓCIŁA, O BOŻE, WSTAJE, BIEGNIE. JAK ONA BIEGNIE! WPADA DO SZPITALA... i wchodzi spokojnie po schodach, zastanawiając się, po kiego ona przyszła. — komentarz niezawodnej Alpaki – lepiej bym nie umiała tego wyrazić.  

Pomieszczenie wyglądało jak zwykły, szpitalny pokój – chłodne, puste i sterylne.

Aż jedno jedyne zdanie opisu! Naprawdę, stać się na więcej, droga Autorko. Wiadomo, że przeciętny czytelnik wie, jak wyglądają szpitale, ale jednak można było to zdecydowanie bardziej rozbudować. Zresztą jeżeli to jest szpital dziecięcy, to powinien być kolorowy, wesoły – malunki na ścianach, obrazki, zabawki...

Zapadłam się w fotelu i zaczęłam obserwować leżącą postać, która wydawała się niepozorna na tle białej pościeli. Spała. I nie miałam żadnej ochoty jej budzić. I tak lekarze mówili, że zdrowy sen jej nie zaszkodzi, więc łączyłam przyjemne z pożytecznym.

Żeby zrozumieć cały ten fragment, zwłaszcza ostatnie zdanie, musiałam przeczytać go jeszcze raz. Przyjemne z pożytecznym? Aha, że przyjemne jest obserwowanie dla niej tej dziewczyny – kimkolwiek ona jest. A pożyteczne... W sensie że sen jest dla tej dziewczyny pożyteczny? Ale to w takim razie pomyliłaś osoby, bo spanie nie jest pożyteczne dla Mal, tylko dla pacjentki.
Uhm, dobra, dlaczego właściwie myślałam, że w tym pokoju leży jakaś dziewczyna? Moja pomyłka, cofam słowa o szpitalu dziecięcym.

Wyciągnęłam przygotowaną zawczasu książkę i zgłębiłam się w lekturze.

Że się zagłębiła, to jeszcze rozumiem. Ale zgłębiła?!

Czytając fragment o tajemniczej postaci, nic nie czułam. Zero. Nada. Szkoda, bo gdybyś się bardziej wysiliła przy opisach, byłoby zdecydowanie ciekawiej i przyjemniej by się czytało. Wiesz, czytelnik powinien odczuwać emocje przy czytaniu Twojego tekstu. Radość, strach, zaskoczenie... Wszystko to możesz pokazać jedynie za pomocą opisów. Inaczej się nie da, przykro mi bardzo. Tutaj nie czułam totalnie nic.
Sprawa druga – przewidywalność. Nietrudno było się domyślić, że skoro najpierw gnała do szpitala na złamanie karku (aha, to jest sprawa, którą musiała załatwić), a potem zaś ze spokojem przewracała kartki, COŚ musiało się wydarzyć. Najlepiej coś strasznego, coś, co wstrząśnie nią samą i powie jej, że wszystko się od tej pory zmieniło, a ona jest córką jakiegoś strasznego czarodzieja czy czarownicy i musi się udać do nowego świata, by zacząć drugie czy tam trzecie życie. O, i tak, najlepiej niech ta osoba ma przy sobie broń. Zaraz się przekonam, w jakim stopniu mam rację, gdyż jak na razie dotarłam do momentu, w którym tajemnicza postać staje obok łóżka. Jednocześnie mam nadzieję (oby tylko nie nikłą), że ciąg dalszy nie okaże się aż tak przewidywalny.
Dobra, trochę się czuję zaskoczona. Postać zabiła tę kobietę... pytanie tylko, po co. Po co zabijać bezbronną nauczycielkę sierocińca, która chorowała na serce i i tak miała umrzeć, choć co prawda zabrałoby jej to więcej czasu, jednakże wyszłoby na to samo.
Jeszcze jedna kwestia, o której zapomniałam. Śmierci nikt nie widzi i nie słyszy, prawda? W każdym razie nikt oprócz Mal. Sądzę więc, że logicznym postępowaniem policji i osób zajmujących się tą sprawą byłoby uznanie jej za osobę podejrzaną. Przecież to ona siedziała przy nauczycielce w chwili popełnienia przestępstwa, a nikt inny do pokoju nie wchodził, tak przynajmniej sądzili. Obchodzenie się z nią jak z jajkiem jest po prostu w tej sytuacji nie na miejscu, nie sądzisz?

Podniosłam głowę i zogniskowałam wzrok na spieszącej ku mnie osobie.

Zogniskowała wzrok... Mary Sue, naprawdę! Wszystko potrafi.

Niniejszym oznajmiam koniec rozdziału pierwszego (czy też części pierwszej), czas iść dalej. Już się boję.

Hmm, Mal czuje się dobrze po tym, jak na jej oczach nieznana osoba zabiła jej nauczycielkę, choć równie dobrze mogło paść na nią samą? Ona zdecydowanie ma coś nie tak z psychiką.

Wyglądali na zwiedzionych – zauważyłam – Nawet bardzo.

A nawet na zawiedzionych.

Opisy ponownie powalają mnie na kolana. Definitywnie musisz nad nimi popracować. Napisać o wystroju kawiarenki jedno zdanie? A pewnie, niech się czytelnik sam domyśla, w końcu ma do czegoś wyobraźnię! Zgadzam się, nie powinno się podawać wszystkiego na tacy, ale jednak opisy, oczywiście wyważone opisy, nadają opowiadaniu kolorów i smaczku. Bez tego nie stworzysz dobrej fabuły.

Ten napój zawsze miał dla mnie lecznicze właściwości, najlepiej z czekoladą, syropem, lodami i orzechami.


Właściwości z czekoladą, syropem, lodami i orzechami? Tego jeszcze nie słyszałam, w żadnej książce medycznej też o tym nie czytałam. Coś przegapiłam...?

        Niepamiętanie swojej przeszłości wcale nie czyni Mal taką wyjątkową. Wiele osób traci pamięć z różnych przyczyn, nie jest przecież ona jedyną, która tego doświadczyła. W ogóle cała jej rozmowa ze Śmiercią (przypomina mi się „Rozmowa mistrza Polikarpa ze Śmiercią”...) wyszła bardzo sztucznie. I, oczywiście, potwierdzają się moje wcześniejsze przypuszczenia o przewróceniu całego życia do góry nogami. Pytanie Mal, skąd Śmierć tyle wie, po prostu mnie zabiło. To chyba logiczne, że wszystko wie, bo przecież to sama śmierć...
Zresztą już teraz mogę powiedzieć, że Mal to nowe wcielenie Mary Sue. Na pewno. Jest wyjątkowa, uzdolniona, widzi samą Śmierć, radzi sobie sama, wiele przeszła, siedzi przy nauczycielce, bo tak każe jej poczucie obowiązku...
Czytając ich rozmowę, czułam się, jakbyś, droga Autorko, miała czytelnika za kretyna. Swoich bohaterów zresztą też, a w szczególności Mal. Zresztą takie wrażenie miałam nie tylko podczas czytania tejże rozmowy, lecz we wcześniejszych momentach również. Jakby nie byli na tyle inteligentni, żeby samodzielnie myśleć i wyciągać wnioski. Kurczę, cała ta sytuacja w pokoju Mal zakrawała na absurd. Śmierć proponująca bohaterce, że przyniesie jej tabletkę na ból głowy? Nie no, jakoś nie umiem sobie tego wyobrazić. I tak, zdecydowanie, Śmierć powinna wzbudzać co najmniej jej niepokój, panikę, a nie poczucie bezpieczeństwa! Zastanawiam się również, skąd wniosek, że Śmierć będzie cokolwiek wiedział na temat jej przeszłości, jeżeli podstawowych rzeczy nie wie, lecz musi kogoś wypytywać! Skąd też pewność, że jej nie otruje? W końcu to Śmierć, a jego głównym zadaniem jest zabieranie zabłąkanych duszyczek z tego ziemskiego padołu.

Od tak prozaicznych czynności oderwała mnie wizyta kogoś, kogo do niedawna uważałam jedynie za tematykę średniowiecznych tekstów.

Aż mnie zatkało, bo nie wiedziałam, że można kogoś uważać za tematykę średniowiecznych tekstów...

Maks spojrzał na mnie dziwnie, zaskoczony moim zachowaniem, ale nie wygłosił na ten temat żadnego komentarza.

Chwila, chwila! Skąd tu się wziął Maks? Przecież jej brat podobno ma na imię Ben.

Czy mi się tylko wydaje, czy w tej dziewczynie zaczyna się odzywać masochistyczna strona jej natury? Chcieć, żeby Śmierć do niej wrócił? Czy ona naprawdę ma coś nie tak z głową?


- Czekaj, Śmierć! – zatrzymałam go – Wrócisz tu jeszcze? – spytałam.

- Jeśli chcesz… - Czy tylko mi się zdawało, czy w jego głosie zabrzmiało zdumienie?
- Oczywiście. – Nie żartowałam. Bardzo chętnie zobaczyłabym go tu jeszcze raz.
Tym razem nie miałam wątpliwości, co do tego, jaką minę przybrał pod osłoną kaptura, bo niemal mogłam wyczuć jak się uśmiecha.

Poważnie, to brzmi jak scena żywcem wyjęta z parodii. Wątku Śmierci chyba już bardziej się skopać nie dało! To na pewno nie jest komedia? Hmm, nie, nie jest. Dobra...


Podsumowując, miałam bardzo ciekawy dzień. Po pierwsze, umarła osoba, której odwiedzanie ciążyło mi od kilku miesięcy. Po drugie, dowiedziałam się, ze podobam się Kubie, który za to podoba się mnie. Po trzecie, odkryłam, ze istnieje personifikacja Śmierci, która z nieznanych mi powodów się mną interesuje. Po czwarte, rzeczony eksponat wydaje się być całkiem sympatyczny, co chyba powinno mnie trochę martwić.

Ja to mam życie. Budzę się bez wspomnień, znajduję kochająca rodzinę, która się o mnie troszczy, jeden z nafajnieszych chłopaków w szkole jest mną zainteresowany, a do mojego pokoju przybył niedawno Śmierć. Westchnęłam ciężko.

Znowu zalatuje parodią... Zresztą to chyba nie tyle sama Śmierć się nią interesuje, tylko ona Śmiercią. W końcu to Mal zatrzymywała rzekomą złą personifikację końca życia. Och, tak, życie Mal jest takie straszne! Zauważyłam jeszcze jedną rzecz, która mnie zaskoczyła: Śmierć miał czas na przyniesienie głównej bohaterce aspiryny na ból głowy, a porozmawiać z nią to już nie łaska, bo praca wzywa! Bardzo, bardzo logiczne.

Głęboki wdech i przechodzimy do części szumnie nazywanej trzecią.

Przenikliwy dźwięk świdrował mi uszy, wwiercał się do mózgu i zostawiał za sobą bezładną papkę.

Już się pozbierałam po przeczytaniu tego zdania i jestem w stanie cokolwiek sensownego napisać. Próbuję to sobie wyobrazić – dźwięk zamieniający się w wiertarkę i wwiercający się w mózg w Mal jak w ścianę... Tylko że wiertarka raczej by nie zostawiła za sobą bezładnej papki, prędzej dziurę. Swoją drogą papka wszystko tłumaczy, bo to oznacza, że główna bohaterka zamiast mózgu ma papkę właśnie – to zaś tłumaczy... niektóre jej zachowania. Sama się zresztą przyznała!

- Zostań tu i nie ruszaj się! Ani mi się waż! – Pogroziłam mu palcem, mając pełną świadomość tego, że zachowuję się zgoła idiotycznie.

Muszę przyznać, że Mal ma silnie rozwiniętą autokrytykę, co jak na typową przedstawicielkę gatunku zwanego Mary Sue jest nietypowe. Ma siedemnaście (prawie) lat, a zachowuje się naprawdę jak mała dziewczynka. Już teraz, w trakcie lektury trzeciej części, mogę powiedzieć, że jej nie lubię. Chyba nie ma w niej żadnej rzeczy, którą by można polubić.

W pośpiechu ubrałam się, zmaltretowałam własne włosy, próbując je ułożyć w jakąś względnie porządną fryzurę tak, by nie wchodziły mi do oczu.

Maltretuje własne włosy! Toż to sadystka! Przecież najprościej zrobić kitkę, o ile mi wiadomo, włosy wtedy nie wchodzą do oczu. A jeżeli nawet i to Mal nie odpowiada, bo jej kosmyki zamieniają się w żywe węże i rozłażą się na wszystkie strony, to niech zrobi sobie porządnego koka i problem z głowy.

Starałam się mówić cicho, bo nawet jeśli nie usłyszą jego, to stwierdzą, że rozmawiam sam ze sobą.

To teraz Mal zmienia płeć?

Wyszłam z pokoju i trzasnęłam drzwiami. W końcu zostawianie ich otwartych nie miało żadnego sensu, jeśli wolał przechodzić przez ściany, albo materializować pośrodku pomieszczenia. Teatralność w czystej postaci.

Naprawdę, nie nazwałabym tego teatralnością...

Siedziałam tak przez jakiś czas, ramię w ramię z Mrocznym Kosiarzem, wpatrując się tępo przed siebie. Spokojną kontemplację otoczenia przerwały kroki zbliżających się do nas osób. Pobłogosławiłam wysypaną żwirem alejkę, dzięki której mogłam usłyszeć, kiedy ktoś się zbliżał.

Fakt, że idzie ze Śmiercią ramię w ramię, jak gdyby nic się nie stało, jest naprawdę zadziwiający. Nie mówię, że ma panikować i histeryzować, ale na jej miejscu odczuwałabym większy niepokój... A co tam, chyba będę rzygać tęczą, tak sielankowo jest. Poza ty na chodniku też by było słychać czyjeś kroki.

Dzięki bogu nie musiał, bo pojawił się przybrudzony, żółty autobus.

Jeżeli się nie mylę i odwołanie się Mal do Boga oznacza, że jest ona osobą wierzącą, to „boga” powinno być zapisane z wielkiej litery.

Pan Jabłoński był całkiem sympatyczny, wiedział kto gdzie mieszka i starał się na spóźnialskich czekać, więc trzeba by naprawdę długo zwlekać, żeby uciekł komuś bus.

Wiedział, gdzie mieszka każdy uczeń z jej szkoły? Musiał mieć naprawdę niezwykłą pamięć.
Staraj się nie używać wtrąceń z innych języków w opowiadaniach.

- Ej, Mal. – zaczepił mnie jeszcze, kiedy zamykały się drzwiczki. – Wszystko w porządku? Moja córka pracuje w szpitalu i mówiła mi, że nie wyglądałaś najlepiej...

Za przeproszeniem, ale dlaczego pracowniczka szpitala mówi swojemu ojcu, że jakaś uczennica nie wyglądała za dobrze?! Uhm, chwila. W sumie wszystko jasne, przecież w szpitalu miało miejsce morderstwo... Aż dziwne, że cała sprawa przeszła bez echa i zaledwie rozdział później zdążyłam zapomnieć o wszystkim, co się stało. Swoją drogą Śmierć łażąca za Mal nasuwa mi skojarzenie z Death Note i Shinigami, nie wiem jeszcze, czy słusznie.

Jeszcze jedno mnie zastanawia. Oni są w Polsce czy w Stanach Zjednoczonych?! Z jednej strony pan Jabłoński i Julia, z drugiej strony Lizzy i Ben. Coś tu nie gra, nie sądzisz? Wypadałoby zwrócić większą uwagę na świat przedstawiony, w tym również rozbudować opisy, bo zdecydowanie kuleją. Nie wiem, czy mogę mieć nadzieję, że w następnych rozdziałach będzie lepiej...

Poszły, pełne optymizmu, ja zaś widząc następne godziny w dość ciemnych barwach, głownie przez to, że następna była właśnie historia.

Powtórzenie: następne, następna. Zresztą chyba nie następne godziny, ale następna godzina. Czy tam kolejna, bo w końcu chodzi o tę jedyną, historię. Chyba że jeszcze coś stresującego zapowiedziano...

Chwila, moment! Przecież Śmierć był u niej krótko, bo się zaraz musiał zmywać do pracy. Nie zajął więc jej znowu aż tyle czasu, żeby nie mogła się pouczyć. Jak sama twierdziła, czuła się w jego obecności bezpiecznie, skąd więc ta niemożność skupienia się? Zresztą co tam uczenie się, sam(a) Śmierć może jej pomóc na sprawdzianie! Chociażby czytając daty z podręcznika, bo przecież rzekomo książka też znika, jeżeli on ją bierze do ręki. Bardzo wygodne, zwłaszcza że słyszy go tylko Mal. Właśnie, czy szacowny Pan Śmieć nie ma w tej chwili naprawdę niczego innego do roboty, niż niańczenie nastolatki? Przecież jest tyle istnień do zabrania...
W tym momencie aż się prosiło o opis Śmierci. Nie mam pojęcia, jak on wygląda, chociaż chciałabym się tego dowiedzieć. Dałoby się zrobić, droga Autorko?

O, aha, więc miałam rację! Bardzo przewidywalne posunięcie ze ściąganiem na klasówce, bardzo. Teraz jeszcze bardziej czuję się tak, jakbym czytała kiepską parodię Death Note.


- Mnie możesz wierzyć, bo byłem świadkiem części tych wydarzeń. Większość ważnych fragmentów historii ludzkości nie może się obejść bez udziału Śmierci. – zaśmiał się gorzko. – Pokojowy lud. Dzięki ludziom mam dwa razy więcej pracy. Pola bitwy nie są aż tak… - zastanowił się – analityczne, można powiedzieć, jak w podręcznikach. To głownie choroby, głód, zmęczenie, rany i ja. Nie powinniście być uczeni o logicznym myśleniu i określaniu kto wygrał, na podstawie większych strat. Nauczyciele muszą pamiętać, że liczby w waszych nowych książkach były kiedyś ludźmi, z których każdy z nich miał rodzinę.

Zamilkł, wpatrzony w jakąś odległą przeszłość. Nie chciałabym musieć widzieć tego, co on w tej chwili.
- Z drugiej strony – podjął – wiele razy widziałem ludzi, którzy oddawali życie za innych, którzy walczyli w imię wolności i ideałów, gotowi stanąć ze mną twarzą w twarz, jeśli zajdzie taka konieczność. Jesteście pełni sprzeczności. Ale nie jesteście jedyni.

Naprawdę, dokonał wielkiego odkrycia, wypowiadając tych kilka zdań! Aż nie mogę w to uwierzyć.


- Za kilka dni jest dyskoteka. – zauważyła Judith.

- Za dwa tydzień. – odparłam machinalnie.

Że... co proszę?

O ile mi wiadomo, na dyskotekach męskie towarzystwo nie jest aż tak bardzo potrzebne, żeby się dobrze bawić i założę się, że bohaterki wcale nie czułyby się głupio bez partnerów do tańca. W końcu to nie jest bal, to nie jest randka, ale dyskoteka! Czy oni naprawdę są tak staroświeccy?
Oczywiście, że najprzystojniejszemu chłopakowi w szkole MUSI się podobać nasza urocza bohaterka. W końcu razem tworzą taką uroczą merysujkową parę, co nie? Szkoda, że Mary Sue nie potrafi opisać Gary’ego Sue inaczej niż za pomocą samych wychwalających go epitetów i stwierdzeń, że chłopak wszystko potrafi, wszystko trenuje i w ogóle och i ach, bo jest takim ideałem!

Kuba, jak główny bohater rzewnego musicalu ruszył w moim kierunku i po drodze odprawił znajomych, którzy szli dalej, zanosząc się tubalnym rechotem, który pozwalał się domyślać, co było powodem śmiechu.

Teraz oczywiście epicki marsz do głównej bohaterki, po drodze trzeba odprawić kumpli, którzy w dodatku głupio rechoczą. Z czego właściwie oni się śmieją, mogłabyś mnie, droga Autorko, oświecić? Wydaje mi się, że nie ma niczego zabawnego w tym, że chłopak podchodzi do dziewczyny. Chyba że już na dzień dobry wlepia w nią maślane oczka i pada na kolana, by poprosić o rękę...

- Wiesz… - przerwał i wziął głęboki oddech. – Jacięchciałemzaprosićnadyskotekę.

W innych okolicznościach uznałabym słowa Kuby za urocze, jednak nie tym razem. Chłopak idealny przemówił, czyli okazuje się, że wcale taki idealny nie jest. Chłopak idealny nigdy w życiu nie czuje się onieśmielony, zapraszając kobietę jego życia na dyskotekę! Widać, że ten nie grzeszy odwagą.
I przy okazji rozwiązał się problem znalezienia partnera na tańce, rzecz jasna.

- Spotkamy się o dziewiętnastej. – Spróbował zrobić się stanowczy jak na twardziela przystało. W każdym razie jego zdaniem. – Pa!

Wcześnie mu się przypomniało, że jest twardzielem, nie powiem, bardzo wcześnie.

W o wiele lepszym humorze i z niepowstrzymanym uśmiechem ruszyłam naprzeciw kolejnej lekcji.

Wyobraziłam sobie uśmiechniętą Mal ze sztyletem w ręce, stającą przeciwko uzbrojonej w miecz lekcji – ciekawy widok.

Czas na część piątą.

Lekcje zakończyłam we wspaniałym nastroju, promieniejąc radością i samozadowoleniem.

Dobrze, że nie promieniując.


- Śmierć? – przerwałam ciszę.

- Tak? – Odwrócił twarz w moja stronę.
- Czemu tu jesteś? Znaczy, czemu za mną chodzisz, rozmawiasz ze mną? Czemu? – spytałam. Byłam ciekawa, co odpowie.
- Czemu – powtórzył zamyślony. – Domyśl się. To dość proste, w gruncie rzeczy.
- Śmierć… - westchnęłam. Znów się wymiguje od odpowiedzi.
- Zwróć uwagę na ostatnie twoje pytanie – podpowiedział.
- Czemu?
- Nie, wcześniejsze.
- Czemu ze mną rozmawiasz?

Kolejny dowód na to, że masz Mal za kretynkę. I czytelnika przy okazji też.


Jestem, kim jestem i nikim innym być nie mogę, bo to, że istnieję wynika z funkcji.

Ale z takiej matematycznej funkcji? Kwadratowej na przykład?

Powiedział, być może tknięty jakimś impulsem i na tym koniec. Było powiedziane i tyle.

Było powiedziane? Po co to tam umieściłaś? Niepotrzebnie wciskasz niektóre zdania czy słowa, naprawdę. Tak jakbyś koniecznie chciała na siłę coś tam dopisać – chcesz dobrze, wychodzi koszmarnie, bo często wtrącone zdania burzą zupełnie logikę tekstu. Ba, same nawet tego sensu nie posiadają, tak jak w tym przypadku.

No naprawdę, Mary Sue! Ma lepszy słuch od Śmierci i jeszcze ratuje tkwiącego w krzakach bezbronnego kota. Nic, tylko wstać z krzesła i klaskać z szacunku dla jej zdolności.

Ciekawe czy mnie rozumiał, kiedy wplatałam barwne przekleństwa miedzy miłe zawołania, w końcu to zwierzę okultystyczne i podobno nadzwyczaj inteligentne.

Kot zwierzęciem okultystycznym?! Kto Ci powiedział takie bzdury?!

Jedyny rezultat, jaki udało mi się osiągnąć, to zatrzymanie kota w tym miejscu, w którym był, tuż obok węźlastych korzeni krzaka. Z determinacja pochyliłam się jeszcze bardziej, niemal tracąc oko na którejś z kolei gałązce.

Chyba jestem bez serca, ale ostatnie zdanie wzbudziło we mnie jedynie śmiech, a nie litość. Zresztą zatrzymałam się przy pierwszym zdaniu... Węźlaste korzenie krzaczka? Że co proszę?!

Spróbowałam wyciągnąć ręce jeszcze dalej i zapadłam się w krzak odczuwając dokładnie każdy kolec tej przeklętej róży. Teraz na chodnik wystawały tylko moje nogi, ewentualnie także wcale kształtny tyłek. Ale cel został osiągnięty – w tej pozycji mogłam dosięgnąć kota. Teraz wyciągnięcie rąk nie stanowiło problemu, więc starałam się możliwie delikatnie i stanowczo chwycić kociaka.

Zastanawiam się, jakim cudem ona przy całej tej swojej akrobacji nie straciła równowagi, przecież praktycznie leżała na tych krzakach. Tak, Mary Sue zawsze czujna i gotowa do akcji. No cóż, a co by powiedziała na to, że nie wszystkie koty są udomowione, że dzikie wszakże też pomieszkują miasta? Może to właśnie był dziki kot, w dodatku chory na wściekliznę czy coś jeszcze gorszego?
O, najpierw to był kociak, a teraz się przemienił w kotkę? Też szybko potrafi zmieniać płeć, podobnie jak sama Mal, ot co.

Jak na razie fabuła leży na ziemi i kwiczy. Mal była świadkiem morderstwa nauczycielki, potem spotyka się ze Śmiercią, która w dodatku idzie z nią do szkoły... Jak na razie nie widzę w tym wszystkim większego sensu. Może potem go znajdę, zobaczymy. Chociaż w sumie śmierć zakonnicy to nie było morderstwo, teraz dopiero na to wpadłam. To była... uhm... śmierć naturalna? Śmierć przyszedł ją zamordować, bo nastał jej czas czy coś w tym stylu. Chociaż myślałam, że kobieta ma jeszcze przed sobą kilka lat życia, nawet jeżeli jest to życie rośliny.

Nie miałam już najmniejszej ochoty na długie grzebanie w torbie, żeby znaleźć klucze, zwłaszcza, że miałam tylko jedną rękę wolną. Bezczelnie wykorzystując swoje w naprędce wymyślone usprawiedliwienie przycisnęłam wolnym placem dzwonek domofonu. Zza drzwi dobiegła mnie znajoma melodyjka, wyrywając domowników ze zwyczajowego otępienia. Jak ja bym się już chciała położyć na łóżku, zdrzemnąć odrobinę… Nawet nie zdawałam sobie dotychczas sprawy, jak bardzo byłam zmęczona po dzisiejszym dniu. Jak widać, emocje robią swoje.

No faktycznie, pójście do szkoły i uratowanie małego kotka są taaaaaaaaaaakie emocjonujące. Ach, no i należy wspomnieć jeszcze o Śmierci, który pojawia się i znika wedle życzenia, chociaż równie dobrze mógłby sterczeć przy Mal jeszcze przez resztę dnia, bo i tak tylko ona go widzi. Naprawdę, w całej tej sytuacji brakuje mi jeszcze tylko Notesu Śmierci!

Właściwie nigdy nie myślałam poważnie o jakichkolwiek pupilach. Rybki wydawały mi się nudne, trzymanie w klatce chomika też mnie nie pociągało, przeciw psom nie miałam nic szczególnego przeciwko, ale irytowała mnie trochę ich bezwarunkowa miłość do właściciela. Żadna istota tak się normalnie nie zachowuje, więc psy mają po prosty wyprane mózgi.

Psy mają wyprane mózgi? W sensie ktoś je im zabrał i wrzucił do pralki, by następnie wyżąć?



Przepraszam, ale to zabrzmiało bardzo komicznie.

Teraz, trzymając kota w ramionach, stwierdziłam, że jeśli miałabym wybierać, wybrałabym właśnie to zwierzę – mądre, aroganckie, tajemnicze i samolubne, ale potrafiące darzyć człowieka sympatią. Tak, miałam skłonność do patosu i ciut mrocznych klimatów, ale to chyba nieuleczalne.

Bardzo... niegrzeczna dziewczyna. Zresztą, chwila. ONA NAZYWA WYBÓR KOTA PATOSEM I MROCZNYMI KLIMATAMI?! Nie, chyba coś źle przeczytałam. Na pewno to pomyłka...

Nie byłam w stanie czekać na powrót wujka z pracy, żeby mnie podwiózł, więc tylko znów opatuliłam kota, który zdążył już zasnąć i miauczał z wyrzutem, kiedy go budziłam i wyszłam na zewnątrz w poszukiwaniu najbliższego weterynarza.

Tak, bo weterynarz na pewno czeka gdzieś na ulicy, żeby tylko Mal na niego wpadła, gotowy do obejrzenia jej nowego kota! Nie prościej byłoby się najpierw dowiedzieć od kogoś, gdzie jest najbliższy lekarz weterynarii lub zwyczajnie sprawdzić w internecie? A nie, chwila, przecież ona ma bardzo przedpotopowy komputer (przypomina mi się moment, w którym Ben wchodzi do pokoju, a ona udaje, że coś na wspomnianym urządzeniu ogląda), więc nie może tego sprawdzić.

Kilka życzliwych osób wskazało mi drogę, więc dotarcie tam zajęło mi mniej niż godzinę. W kieszeni miałam pieniądze, czekające na to, żeby je wydać na wszelkie niezbędne akcesoria.

To ona będzie kupowała kuwetę, żwir i kocią karmę u weterynarza?!
A ja, szczęśliwa posiadaczka dwóch kotów (okresowo trzech), byłam święcie przekonana, że to wszystko kupuje się w sklepie zoologicznym. Dzięki za wyprowadzenie mnie z błędu.

Jednoczęściowych opowiadanek oceniać nie będę, bo nie należą one do opowiadania, toteż czytanie „Poza ramami” sobie daruję i przejdę do części szóstej.

Kotka straciła już cierpliwość i wyrwała się Lizzy z pazurami, tak, że ta miała teraz podobne do moich rany.

Straszne rany od pazurów kota i kolców róży! Przecież kot nie trzyma w garści miecza, co by biednym siostrom poharatać skórę, podobnie chyba Bogu ducha winny kwiatek, więc co najwyżej mogły mieć one zadrapania i trochę krwi na rękach, nic więcej.

Pokręciłam się chwilę na miejscu, po czym jednak stwierdziłam, że krótki spacer późną porą chyba mi nie zaszkodzi.

Talent Mal sięga apogeum – dziewczyna potrafi chodzić, jednocześnie siedząc w miejscu! Tfu, na krześle.

Śmierć przyszedł jedynie po to, by potrzymać przez pół godziny kota na swoich kolanach, a jak Mal wychodzi na spacer, nagle musi wracać do swoich obowiązków?



Nie prościej byłoby niby przypadkowo obejrzeć się przez ramię i sprawdzić, czy faktycznie ktoś za nią idzie czy też to tylko jej rozszalała wyobraźnia? Zresztą teraz jesteśmy świadkami cudownego zbiegu okoliczności, bo nagle ktoś zaczyna śledzić Mal, w dodatku zaraz po tym, jak spotkała się ze Śmiercią. Ach, żegnaj, zwyczajne, nudne życie! Od teraz będzie za tobą podążać ukryty ninja i cię nie opuści już nigdy.



Spróbowałam się wyszarpnąć, ale ręka groziła chyba złamaniem, bo przed oczami pojawiły mi się mroczki.

Yyyy... że co proszę? Wykręcana ręka to jeszcze nie jest powód do mroczków przed oczami, co najwyżej do promieniującego na całe ramię bólu.

Nie jakiś ordynarny nóż, ale szlachetne ostrze, z jakimś rzeźbieniem na rękojeści. Uśmiechnęłam się do siebie w myślach. Przynajmniej zadźgają mnie z klasą.

Chcą ją zabić, a ta, zamiast się wyrywać i kopać, śmieje się sama do siebie! Tak, kolejny dowód na to, że ma nie po kolei w głowie. Zresztą zadźganie kogoś w krzakach połączone z wykręcaniem tejże osobie ramienia nie nazwałabym zabijaniem z klasą. No i masz, mówiłam, że jest wyjątkowa, od razu pojawiają się zbóje czyhający na jej życie! A Śmierć się obija. Już myślałam, że to on powinien skrócić jej życie, a nie jakiś opryszek spod ciemnej gwiazdy...

Nagle coś we mnie pękło. Przerażenie i zrezygnowanie gdzieś znikły, zastąpione przez obojętność i absolutną pewność siebie. Nie wiem, z jakiego powodu, ale poczułam się bezpieczna, jakby nic mi nie zagrażało, cała sytuacja była wręcza absurdalna. Usłyszałam donośny śmiech rozlegający się głośno w pustym parku. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wydobywa się z mojego gardła.

Takie bohaterskie, stać w ciemnym parku z nożem przy szyi i się śmiać, pełna poczucia bezpieczeństwa! Seems legit. Kolejna odsłona szaleńca? Fakt, cała ta sytuacja jest absurdalna, głównie z powodu samej Mal.

Sztylet zatrzymał się, ręka niedoszłego mordercy zadrżała lekko. Nie bacząc na przeszywający moją rękę ból, nie przejmując się już czy coś jej się nie stanie gwałtownie się szarpnęłam i wymierzyłam przeciwnikowi mocny cios w brzuch. Zgiął się w pół, co dało mi czas, by bardzo ładnym, filmowym kopnięciem powalić go na ziemię.

Zastanawiam się, dlaczego, mając tak dobrą okazję, złoczyńca stoi jak wmurowany, chociaż ma ofiarę na widelcu, i słucha jej wariackiego rechotu. Teraz, oczywiście, w Mal odzywają się nieznane dotąd instynkty i drobniutka dziewczyna powala potężnego faceta, w dodatku czyniąc to poprzez ładne, filmowe kopnięcie, godne Oscara. A przecież jeszcze chwilę temu miała mroczki przed oczami i była gotowa zemdleć! Tak bardzo Mary Sue.
Aha, ona zabija powalonego na ziemię mężczyznę, ale Śmierć oczywiście musi dla pewności przeciąć kosą jeszcze jego szyję. Wiesz, rola Śmierci w tym wszystkim nie ma za bardzo sensu, przynajmniej nie w momentach, gdy śmieć nie jest naturalna, lecz ktoś zabija kogoś. Sensowniej by było, gdyby on już po prostu zabierał duszę odchodzącą z ciała, ewentualnie można by jego ciachnięcie kosą uznać za symbol (lecz dobrze byłoby gdzieś o tym wspomnieć) – odcina głowę, uwalniając duszę i przecinając więzy łączące ją z ciałem.

Krew zmieniała się stopniowo w szary pył. Delikatny wiatr rozwiewał go szybko, zostawiając moje ręce nieskazitelnie białe.

Usuwanie śladów zbrodni level hard. Zresztą sądzę, że jeżeli to był wiatr, to nie tylko z jej rąk zmiótł pył, w który rzekomo zamieniła się krew. Poza tym dłonie nigdy nie są nieskazitelnie białe, wiesz? Chyba że u panienki, która nigdy nie pogrzeszyła pracą, zaś służący nosili ją na rękach. Zresztą niewielu ludzi ma białą skórę (chyba tylko albinosi)... Szkoda tylko, że zwłok w ten sposób nie załatwili. W końcu Mary Sue nie może mieć rąk lepkich od krwi, to niedopuszczalne! Jeszcze posoka nie zejdzie i będą ją po nocach dręczyły koszmary, tak jak Lady Makbet! Jeszcze ta krew nie zejdzie!

Bezwolnie odwróciłam się od ciała i ruszyłam do domu.
              
Ktoś nią sterował, jak marionetką na sznurkach, że bezwolnie ruszyła do domu, chociaż wiedziała, dokąd idzie?
Odwróciła się od ciała... Kurczę no, czy tylko ja mam wrażenie, że to brzmi, jakby się oddzieliła od swojego ciała i teraz dalej szedł jej duch?

Musiałam tam jakoś dojść, ale zorientowałam się dopiero po stanięciu nos w nos z drzwiami kuchennymi.

Od kiedy drzwi kuchenne mają nosy?

O, teraz Merysujka ma wyrzuty sumienia, oczywiście się kołysze w przód i tył, rozpaczając, że zabiła człowieka, który chciał zamordować ją samą. Takie fascynujące... Pomińmy fakt, że przeżyła szok i dopiero teraz ruszyło ją sumienie. Dobrze, może i w sumie jej reakcja jest naturalna, ale ma w sobie coś z absurdu. Mary Sue musi przecież być idealna, wrażliwa na krzywdę innych i musi rozpaczać, że kogoś zabiła!

Jak zestalona czerń.


Od kiedy czas ma zapach?! Wymiary nie mają przecież zapachu...

Czarne. Wszystko było czarne, ale jakimś sposobem także w różnych kolorach.

Jakim sposobem coś może być jednocześnie czarne i w różnych kolorach tęczy? Chyba nie za bardzo Cię rozumiem.

Zacisnęłam swoje metaforyczne powieki i przygotowałam się…
                                                                                                                                   
Metaforyczne powieki... Tego jeszcze nie słyszałam.

Zmiana narracji w środku rozdziału to naprawdę nie jest dobry pomysł. Trzymaj się jednej, wybranej, więc skoro już zaczęłaś pisać pierwszoosobową, z perspektywy Mal, to trzymaj się tego do samego końca.
Aha, w powracających wspomnieniach widziała posiadłość Śmierci? Skąd, do diabła, ona wiedziała w ogóle, jak ona wygląda? To znaczy, że tam mieszkała? Była żoną Śmierci? Jego córką? O co chodzi? Wróciły do niej wspomnienia, a przynajmniej ich część, a ona na końcu oczywiście musiała wypalić, że zabiła człowieka. Jakby to nie było oczywiste...
Swoją drogą moje zainteresowanie wzbudza też przyczyna, dla której Mal straciła pamięć, bo pewne jest, że wspomnienia nie uciekły jej tak po prostu. Wątpię też, żeby ktoś jej zabrał przeszłość, inaczej wspomnienia nie wracałyby same z siebie.

Śmierć rósł i rósł w oczach, jak gniew wszechświatów, upadek imperiów i klęska cywilizacji. Wygladał coraz mniej ludzko, mimo tego, że dalej wyglądał jak człowiek nikt nie mógłby go z nim pomylić. Wyglądał jak… jak Śmierć, jak odwieczna potęga. Chłód bił z jego oczu, opanowanie i zimna złość z ruchów. Nareszcie dotarło do mnie, z kim właściwie rozmawiam.

A dokładniej rzecz biorąc, jak on w ogóle wyglądał jako człowiek? Nie ma przecież dwóch identycznych osób, wszystkie te miliony na Ziemi się różnią, i wyglądem, i osobowością. Więc co? Miał czarne włosy? Niebieskie oczy? Zielone? Brązowe? Akurat na podstawie Twojego opowiadania wyobraziłam go sobie jako nastoletniego, przystojnego chłopaka, kogoś podobnego do Kiry z Death Note – w sumie nie wiem, dlaczego, bo u Ciebie nie ma żadnego opisu Śmierci, na podstawie którego można by wnioskować o takich szczegółach. A szkoda, szkoda, naprawdę.
Zresztą Mal należą się wielkie brawa, bo w końcu do niej dotarło, ze rozmawia ze Śmiercią... Spóźniony zapłon, nie ma co. Wyglądał jak człowiek, ale jednak nie? Kolejny paradoks, chyba jednak ponad moje siły, bo nie jestem w stanie tego pojąć.

Śmierć nie może zabijać. To by naruszyło równowagę światów, więc jestem jedyna istotą, która nikogo nie może zabić. Nie można umrzeć przez Śmierć.

Nie można umrzeć przez Śmierć?
Przepraszam, chyba muszę iść po szklankę wody i przestać się opętańczo śmiać.
A co z osobami, które umierają z przyczyn naturalnych? Śmierć ich nie zabija, ale czeka, aż same umrą? To po co mu kosa? A co z nauczycielką Mal? Przecież ją zabił, czyli pogwałcił porządek światów. No i dlaczego przeciął szyję złoczyńcy, którego zabiła Mal? Droga Autorko, chyba sama już zapomniałaś, co napisałaś zaledwie pięć rozdziałów temu (kilka akapitów temu zresztą też) – chyba że migiem znajdziesz mi logiczne i sensowne wytłumaczenie swojego manewru.


Dopiero teraz zaczerpnęłam powietrza, pewna, że jestem już blada jak prześcieradło. Bałam się. Niech to demony, pierwszy raz przestraszyłam się Śmierci!

Przecież Śmierć jej nie zabije, to co ona się cyka?

- Przepraszam. – powiedziałam cicho, jak szept, ale wiedziałam, że usłyszał.

Cicho, jak szept? Przecież szept z definicji brzmi cicho. Ale kurka, powiedzieć coś cicho jak szept? Yyy...? Aha.

Trzecia trzydzieści trzy. Ładna godzina, zauważyłam, o takiej właśnie zazwyczaj przyjeżdżają, czy też może raczej przylatują kosmici/duchy/zombie/wampiry (skreślić niepotrzebne), jeśli spóźniły się na zwyczajną, dobrą, starą północ.

Przylatują, żeby urządzić sobie balangę w jej pokoju i objadać się smakołykami tuż pod jej nosem? Zresztą ona to wie z autopsji czy co?


- Śmierć, co zrobiłeś ze sztyletem? – zaciekawiłam się.

- Włożyłem między materac a ramę łóżka – odpowiedział najspokojniej na swiecie.
- Gdzie? – szczęka mi opadła. Ja mu chyba dałam do zrozumienia, że trzeba go wyrzucić w cholerę i jeszcze dalej!

Gdzie Śmierć ma mózg? Przecież to nie jest najszczęśliwsze miejsce na chowanie sztyletu! Raz, że sama Mal może się na niego przypadkiem nadziać, a dwa, jeszcze sztylet znajdzie Ben i co wtedy? Albo przyszywana matka dziewczyny – oj, ale wtedy by miała tłumaczenia!

- Dobrze by było, jakby mógł przybyć, kiedy nikogo nie ma w domu – zasugerował. Jego sugestia była delikatna niczym czołg.

Sugestia delikatna niczym czołg? Aż muszę to sobie gdzieś zapisać i zachować dla potomnych...

Lizzy dokonała inspekcji, potem przyszła ciocia, zmierzyła temperaturę, oglądnęła gardło, wypytała o wszystkie dolegliwości, po czym jednak doszła do wniosku, że powinnam jechać do lekarza już, teraz, natychmiast.

A jak jej się udało w tak krótkim czasie podwyższyć temperaturę swojego ciała?
Nazywanie ciocią kobiety, która ją adoptowała, brzmi co najmniej dziwnie. Skoro ona i jej mąż postarali się o stworzenie dla niej rodziny i zastąpienie rodziców, to czy nie lepiej byłoby nazywać ją matką?

Wyrzuciłam leki przez okno i z dumnie stwierdziłam, że udało mi się wycelować do ogrodu sąsiadów.

Jak dla mnie to to jest marnotrawstwo...

Aha, demon chciał ją zabić, a oni wzywają Wielkiego Arcydemona i go wypytują, dlaczego? No i kurka, jeżeli Śmierć ją zna, to dlaczego osobiście nie może jej wszystkiego powiedzieć?!
Teraz właśnie jest moment, w którym sprawdzają się moje przypuszczenia o wywróceniu życia Mal do góry nogami. Zjawia się nieznajomy, czyli Śmierć, i mówi jej, że się nie urodziła w tym świecie, tylko w jakimś innym. Skąd jednak pewność, że właśnie w jej świecie Śmierć i demony chadzają sobie po miastach jak gdyby nigdy nic?

- Twoje wizje są pewnie dość podobne do snów – nie poznasz nikogo, jeśli nie wiesz, kim jest. Wniosek jest taki, że musisz najpierw poznać ojca.

Jeżeli to nie był jej ojciec, to kto niby? Przecież ona zna swojego ojca, lecz go po prostu nie pamięta! Chyba demonowi umknął ten istotny szczegół. Chyba że ona już swojego ojca poznała, lecz nie wie, że to on.
Uhm, jaki interes ma demon w zdradzaniu przyczyn ataku swojego pobratymca? Co będzie miał z tego, że pomoże śmiertelniczce? Demony zazwyczaj wymagają niebanalnej zapłaty za swoje usługi, więc darmowa pomoc wydaje mi się dziwna. Dziwne jest też to, że on tak po prostu odpowiada na jej pytania...

Zerknęłam podejrzliwie na Śmierć, który, o dziwo, nie odezwał się ani słowem, nie dał mi ani pół sygnału

Jak można dać komuś pół sygnału?

Ona ma ochotę zamordować Śmierć – uhm, aż nie mogę znaleźć żadnego komentarza, tak absurdalnie to brzmi.

Jej poznanie mogłoby skutkować tym, że poznałabyś swoją tożsamość, a nie odzyskała wspomnień.

Yyy, że proszę? A dlaczego nie może poznać swojej tożsamości? Przecież właśnie o to chodzi w całym tym procesie odzyskiwania wspomnień, prawda?

Nie jestem zwykłą osobą, bo ktoś zadał sobie tyle trudu, by chcieć mnie zabić.

A wiesz, że zdarzali się mordercy zabijający przypadkowe osoby, spotkane gdzieś na ulicy? Może demon po prostu upatrzył ją sobie jako ofiarę i chciał złożyć jako rytualną ofiarę przebłagalną dla matki demonicy, kto go tam wie.

Książka ma dołączony do niej klucz, a bohaterka zastanawia się nad użyciem piły? Mam ochotę strzelić przysłowiowego facepalma. Tylko że demonowi, który chciał ją zabić, nie mogło zależeć na książce, bo ona jeszcze wtedy tej książki nie miała, ba, nawet nie wiedziała o jej istnieniu. Bardzo mało logiczny powód do atakowania kogoś na ulicy, nie sądzisz? Zresztą, kurka, sam arcydemon jej tę książkę dał! O co tu chodzi?

Powinnam spytać Belphegor’a, ale nie miałam bladego pojęcia, gdzie mógłby się znajdować.

Droga Autorko, odnośnie odmiany imion obcojęzycznych odsyłam tutaj.
Demon miał przy sobie tę księgę? A nie czasem Śmierć? Chyba że ja coś źle przeczytałam, wszakże też jestem człowiekiem i mogłam coś przegapić. Chociaż nie, bo najpierw stwierdziłaś, że demon mógł chcieć tę księgę.
Oczywiście, bo żeby ułatwić Mal życie, zarówno do księgi musiał być dołączony kluczyk, jak i do uroczego świstka papieru.
Chwila. Aż musiałam się wrócić do poprzedniego rozdziału i sprawdzić, od kogo Mal dostała tę księgę, bo sama nie pamiętam, a Ty, droga Autorko, straszliwie mieszasz i wprowadzasz niepotrzebny zupełnie chaos, jakbyś nie mogła się absolutnie zdecydować na jedną wersję. Aha, czyli jednak demon, to znaczy ten najważniejszy demon...
Za bardzo też nie rozumiem sensu chowania tej książki. Chociaż dobra, sam sens rozumiem, ale jakim cudem Śmierć zna jej pokój lepiej niż ona sama?

Po drugie, udało mi się zakupić bardzo ładne, czarne buty na obcasie i wreszcie miałam co założyć na dyskotekę.

Z tego tekstu wynika, że ma zamiar iść na dyskotekę w samych czarnych butach na obcasie.

Teraz jednak stałam przed poważnym dylematem. Za kilka godzin miałam być na dyskotece w szkole, a nie wiedziałam, co ubrać.

No jak to co, czarne buty na obcasie!
Przecież jeszcze chwilę temu wiedziała, co chce założyć... Jaka niezdecydowana.

Rozprostowałam go. Bluzka, całkiem ładna, wiązana na szyli z koronkowym kawałkiem pleców, poprawka, z praktycznie odsłoniętymi plecami.

Plecy zrobione z koronki? Nowość. Ta bluzka na czym jest wiązana? Na szyli?

Taki idealny facet, a normalnej konwersacji nawiązać już nie potrafi! Nie dziwota, że oboje czują się strasznie niezręcznie.

Czyżbym zwyczajnie nie mogła zaleźć tematu do rozmowy z kimś, w kim się podkochiwałam blisko od roku? Nie poddam się! Jeśli kryje w sobie jakąś głębię, to jest tylko kwestią czasu, zanim ją odkryję! Ba, sama mu tę głębię wydrążę!

Bardzo ambitne plany Merysujki na wyidealizowanie chłopaka rycerza, nie powiem.

Robi się coraz ciekawiej. Sprawa Sebastiana śmierdzi mi na kilometr, szczerze mówiąc, i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby był on w jakiś arcyciekawy sposób powiązany z przeszłością Mal. Jakby znał ją wcześniej... i ona jego. To już jest znacznie ciekawsze niż wszystko, co do tej pory przeczytałam.

Początek kolejnej części zaczął się w sposób nadzwyczaj sensowny i poza zbywaniem Śmierci raczej nie zauważyłam niczego dziwnego. Nadal wydaje mi się dosyć głupi sposób, w jaki Mal traktuje nowego przyjaciela. Już pomińmy zupełny brak szacunku dla niego.


- Mogłaś spytać.

- Ja myślę, że ja nie byłabym w stanie… - wykrztusiłam.
- Rozumiem. Był piękny. Prawie wszyscy przyszli.

A oni sami nie mogli jej zwyczajnie powiadomić? To takie trudne? Od czego są komórki?


- Ja nie bardzo mam teraz ochotę się gdzieś umawiać, jeszcze chyba trochę za…

- … za wcześnie – dokończyła.

A pójść z chłopakiem na dyskotekę to już pójdzie, prawda?

No i oczywiście niby przypadkowe spotkanie w kawiarni musi być! To przecież zwyczajny przypadek, że się tam spotkali, nie umawiali się ani nic, oboje zaś uwielbiają spędzać popołudnia w kawiarence położonej najbliżej biblioteki – cóż za zrządzenie losu!

W życiu bym nie powiedziała, że dowolny chłopak z własnej woli zajmuje się uprawą ziółek w doniczkach.

Hmm, ja też nie.

Ano, w smaku dobre, świetna herbata, co prawda trochę zbyt gorzka, jak na mój gust, ale ten zapach… Wystrzelił do przodu i dobiegł do mety, podczas gdy drugi zawodnik, biegnący z całkiem dobrą prędkością, został zdmuchnięty z toru i odleciał daleko, daleko… Coś mi odbija, stwierdziłam. Może coś do tego dodali?

Zdecydowanie coś do tego dodali, bo czytam środek fragmentu powyżej i się głowię, o co w ogóle w nim chodzi.
                                  
Śmierci nie było, róża od Sebastiana nieco już przywiędła i patrzyła na mnie oskarżycielsko z wazoniku.

Róży wyrosły dodatkowe oczy.

Inna zaś, siedząca w rzędzie przed nami zdążyła się do siebie przyssać wydając przy tym niezidentyfikowane odgłosy, kojarzące mi się odrobinę z przetykaniem zatkanej toalety.

Aha, to musiało być... ciekawe.

Wysiedzieliśmy tam blisko dwie godziny, pokładając się czasem ze śmiechu, kiedy notowałam na kartce wygrane zakłady typu „Ależ on go zabije, mówię ci, pięć minut góra. Zakład?”

Jak ona cokolwiek widziała w tej ciemności? Zastanawia mnie również, czy zawsze nosi ze sobą w torebce piórnik i notes, czy też po prostu wiedziała, że będzie jej akurat podczas tego spotkania z Kubą potrzebny.
Aha, jeden chłopak zaprowadza ją do pijalni herbat, drugi do pijalni czekolady. Bardzo śliczny kontrast. No i wredny, zUy Śmierć musiał popsuć całą randkę i zniknąć, nie wyjaśniwszy niczego!

Widać jednak poprawę, z rozdziału na rozdział jest naprawdę lepiej i mniej bzdur. Jest szansa, że do części dwudziestej pierwszej logika znacznie się poprawi i w końcu przestanie nawalać – zresztą zobaczymy. A tymczasem przed nami część jedenasta.

Na fotelu siedział rozparty Śmierć, głaszcząc leżącą mu na kolanach Lunę.

Rozparty Śmierć? Co go rozepchało? (Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać... To „rozparty” pasuje tam jak pięść do nosa!)

Chwila, chwila, chwila! A podobno tylko Mal może zobaczyć Śmierć. Z tego co piszesz, wynika jednak, że demony również mają jakiś kontakt ze Śmiercią. Tylko czy w kawiarni na pewno był demon? Wydaje mi się też dziwne to, że raz zobaczył Śmierć, dostał pietra i zwiał. A podobno Śmierć nie może nikogo zabić...
Przemyślenia Śmierci jeszcze bardziej podtrzymują moje przekonanie, że Mal to Mary Sue, naprawdę. Przecież ona jest taka cudowna, świetnie sobie radzi w każdej sytuacji, nie robi sobie nic z tego, że sam Mroczny Kosiarz za nią podąża, nie, wręcz przeciwnie, ona sobie gra z nim w szachy jak gdyby nigdy nic. Bardzo sielankowa scenka. Idealna, można by powiedzieć.
W dalszym ciągu tęsknię za opisami. Wiesz, ja w ogóle nie wiem, jak wygląda u Ciebie świat przedstawiony. Jak wygląda szkoła Mal. Jej przybrane rodzeństwo. Przybrani rodzice. Śmierć. Otoczenie. Nie wiem kompletnie nic. Wprowadzasz sporo dialogów, okej, nie widzę w tym niczego dziwnego, ale nad opisami jednak by się przydało popracować. Tym samym kończymy czytanie części jedenastej i zaczynamy dwunastą.

Opadłam na kolana, podparłam się rękoma o podłogę i spróbowałam walczyć.

Walczyć z podłogą? To musiała być bardzo owocna walka.

Najpierw usłyszałam szum. Głośny jak kaskady ogromnego wodospadu, ale jednocześnie cichy jak szum morza, kiedy oddziela je od ciebie spory obszar.

Jak szum może być jednocześnie głośny i cichy? Chyba nie jestem w stanie tego zrozumieć...

Na każdej z nich wypisane było imię i nazwisko, a także… A także świat.

To brzmi tak, jakby każda klepsydra w pomieszczeniu miała swoje własne imię i nazwisko.
Jeżeli dobrze wnioskuję, klepsydry oznaczały długość czyjegoś życia. Tylko co, do diabła, Mal robiła w tej komnacie?! Była aż tak wtajemniczona w sprawy Śmierci, że miała dostęp do takich szczegółów? Czy tylko mi się wydaje to naginane? Chyba że znajdzie się naprawdę dobre uzasadnienie, bo mam nadzieję, droga Autorko, że gruntownie przemyślałaś całą fabułę i że nie pisałaś jej zupełnie spontanicznie.

Nie powinnam się właściwie dziwić, bo jeśli Śmierć ma pod swoją jurysdykcją dwa światy, to musiał sobie wprowadzić jakiś system, żeby jednego nie mylić z drugim.

Kiedy Śmierć jej coś takiego powiedział? Naprawdę przegapiłam informację o tym? Wydawało mi się, że gdzieś padały słowa o większej liczbie światów...

Przed oczami przesuwały mi się łazienki, przeróżne sypialnie, co najmniej dwa gabinety, hall i mnóstwo pomieszczeń przeróżnego zastosowania, w tym jedno z basenem.

Ja się nadal zastanawiam, po co Śmierci aż tak wystawna i rozbudowana rezydencja... A basen? Po co mu basen? Przecież on ciągle jest zajęty swoją pracą, raczej wątpię, by mogli dać mu urlop. Zresztą trudno mi jest wyobrazić sobie kąpiącego się Kosiarza...

Pożałowałam, że nie ma mi kto dać tej małej, białej tabletki, która przynosi taką ulgę.

Tabletka przeciwbólowa nie działa natychmiast, trudno mi więc jest uwierzyć w to, że od razu po jej zażyciu Mal przestawała odczuwać ból głowy.
Chwila. Przecież Śmierć schodził na dół, do kuchni, żeby jej przynieść tę tabletkę, tak? To dlaczego teraz ona wyskakuje z twierdzeniem, że je wyczarowywał czy coś w tym stylu? Jeżeli wyczarowywał, to po kiego licha w ogóle znikał?!

- Zdążyłem już sprawdzić rozkład, tak na wszelki wypadek, więc od razu mówię, że następny autobus jest już za pięć minut.

A mi się wydawało, że Mal zjawiła się na miejscu pół godziny wcześniej niż powinna – Sebastian jest jasnowidzem, że wiedział, żeby sprawdzić wcześniejszą godzinę?

W domu okazało się, że Eliza jeszcze nie wróciła, a z kolejnej karteczki na lodówce dowiedziałam się, że nie wraca i zostaje na noc.

To znaczy, że Eliza napisała tę kartkę? Poszła do koleżanki, przyszła na chwilę do domu, żeby napisać, że zostaje u przyjaciółki na noc i szybko wróciła? Bardzo logiczne.

Po chwili odłożyłam wszystko na bok, bo przypomniałam sobie, że woda pewnie się już zagotowała. Dopiero w kuchni uświadomiłam sobie, że tak naprawdę, to chciałam zrobić sobie gorącą czekoladę, więc powinnam raczej nastawić mleko. Przyszło mi coś do głowy. Przetrząsnęłam wszystkie szafki aż znalazłam herbatę.

Nastawić najpierw wodę (na herbatę?), potem sobie przypomnieć, że jednak nie, lepiej czekoladę, a na sam koniec znaleźć herbatę. Takie ogarnięcie...

Zalałam jedną torebkę, odczekałam chwilę i spróbowałam. Nie minęło kilka sekund a już wyplułam ją do zlewu, plując i prychając.

Wypluła torebkę?

Bardzo zastanawiający jest fakt, że absolutnie wszyscy chcą ją zabić! Najpierw demon w parku, teraz Kasandra... Jaki interes ona w tym miała? Przecież nawet nie zna Mal. Jakim cudem dziewczyna w ogóle rozpoznała swoją przybraną siostrę, skoro nigdy w życiu jej nie widziała? Mogła przecież pomyśleć, że to przyjaciółka jej przybranej matki. Ach, no tak, przecież Mary Sue wie wszystko. Racja.

Fakt, żywił do mnie jakąś sympatię, z mniej lub bardziej zrozumiałych powodów, troszczył się o mnie w pewien specyficzny sposób, ale… Śmierć opatrujący ranę? Mroczny Kosiarz siedzący z wyrazem skupienia na warzy i z niezwykłą skutecznością mnie leczący. Na dodatek ja z absolutnym zaufaniem czekałam aż skończy nakładać jakieś dziwne mazidła, o nieznanym mi bliżej działaniu. Ciekawe czy tylko ja dostrzegałam pewną sprzeczność?

Nie tyle sprzeczność, co po prostu absurd całej tej sytuacji.

Zauważyłaś wcześniej, że się spóźniłem, prawda? No więc nie. Twoja… siostra, Kasandra, jest martwa od jakiś piętnastu godzin i dwudziestu minut z sekundami.

Że proszę? Jeżeli umarła te piętnaście godzin temu, to przecież Śmierć powinien przy niej być natychmiast, a nie po czasie. Co oznacza, że można zaliczyć jego „spóźnienie” do kolejnych absurdów tego opowiadania. I wiesz, zawsze mi się wydawało, że Śmierć powinien być w kilku miejscach na raz. Przecież w jednej sekundzie na świecie umiera kilka osób (albo jakoś tak, nie znam dokładnie danych statystycznych)! Co jeśli kilka osób umiera w tym samym czasie? Cały wątek Śmierci jest bardzo nietrafiony i niedopracowany, zawiera wiele nielogiczności i sprzeczności.

Dla mnie krew pachniała tak, jak smakował metal.

Jak coś może pachnieć tak, jak smakuje coś innego? Przecież smak to jedno, a zapach drugie...

Albo polania rozpuszczalnikiem, czy też jakimś środkiem do czyszczenia toalet.

Ona naprawdę chce wyszorować ciuchy środkiem do czyszczenia toalet? Naprawdę? Chyba lepiej byłoby spróbować z proszkiem do prania.

Zdążyłam tylko uronić kilka łez, które należały się śmierci Kasandry.

Podejrzewam, że łzy bardziej się należały samej Kasandrze niż jej śmierci. Chociaż w sumie to kolejna rzecz, która mnie w tym opowiadaniu dziwi, bo z tego co pamiętam, Mal nie znała w ogóle Kasandry, a po śmierci dawnej nauczycielki odczuwała wręcz ulgę...

Dobra, jeszcze siedem części, jeszcze tylko siedem...

Przeciągnęłam się na łóżku i zaklęłam cicho, kiedy ręka odpowiedział kłującym bólem.

O, ręka też zmienia płeć!

Ale to znaczyło, że wszyscy wrócili i nie zauważyli, jeśli zostawiłam gdzieś ślady krwi, albo nie do końca skutecznie wywietrzyłam dom.

Nie do końca skutecznie? Chyba właśnie skutecznie, skoro nikt nie podniósł rabanu na cały dom. Chociaż w sumie... czy w poprzednim rozdziale było coś o wietrzeniu pokojów? Nie przypominam sobie, ale możliwe, że było. Hmm.

- Wszystko dobrze? – Jego pytanie zabrzmiało głośno w pustym domu.

Tak, tak, muszę się przyczepić. Po pierwsze, wspominałaś chwilę temu, że dom nie był pusty, bo wszyscy domownicy wrócili (choć Liz ponoć nocowała u koleżanki...)! Po drugie – skoro domownicy spali, raczej pytanie Śmierci nie mogło zabrzmieć aż tak głośno chociażby dlatego, żeby nikogo nie pobudzić, jeżeli zaś miało być koniecznie słyszalne w całym domu, to raczej powinno być wykrzyczane. Trochę namieszałam, ale mam nadzieję, że da się zrozumieć.

Czemu zabiłam własną siostrę?

Przecież ona nie zabiła własnej siostry. Sam Śmierć mówił, że prawdziwa Kasandra umarła piętnaście godzin przed jej sobowtórem...
Aaa, czyli po prostu Mal ma kiepską pamięć, już rozumiem.

Wykrwawiłabym się gdzieś tam na dole, nie potrafiąc opatrzyć rany, albo leżałabym w szpitalu mając na głowie większe problemy niż odzyskiwanie tożsamości, zwłaszcza po tym, jak policja znalazłaby ciało ze skręconym karkiem.

Przecież podobno to ciało się rozpływało w powietrzu...?

Nie, księga stanowczo odpadała. Prawdopodobnie były w niej moje myśli, a tych nie znał.

To w końcu myśli czy życiorys? Skoro nie znał jej myśli, to bardziej prawdopodobną wydaje się opcja z życiorysami. Przecież co stało mu na przeszkodzie, żeby sięgnąć po księgę i ją przeczytać?

Wnioski miałam dwa, nie wiedziałam tylko, który gorszy. Zapewne ten prawdziwy. Albo był w wielu miejscach naraz, co wydawało mi się odrobinę bardziej niepokojące niż to, co o nim już wiedziałam, albo najzwyczajniej w świecie był w stanie kontrolować czas. Albo oba, bo nic nie wykluczało tej możliwości.

W końcu jakiś przejaw rozsądku z jej strony!

Przy okazji mogłabym się poważnie zastanowić nad tym, w jaki właściwie sposób zabiłam Kasandrę, czy tez, konkretniej rzecz ujmując, ciało Kasandry, kiedy leżałam bezbronna na podłodze, ale nie miałam żadnego tropu.

No jak to jak ją zabiła? Normalnie! Użyła swoich mocy-nie-z-tego-świata i filmowym kopnięciem powaliła ją na ziemię! A tak na serio, to przecież użyła własnych rąk. I noża, jeśli dobrze pamiętam.

Kartkowałam ją czasami, wodząc palcami po niezwykłych rysunkach i zastanawiając się, co tam może być.

Un momento... Skąd w tej księdze rysunki? Podobno miała same puste kartki.

Serce zabiło mi szybciej, kiedy zobaczyłam tytuł, wpisany zgrabnie nieco grubszymi literami, czerwonym tuszem na górze strony. Nagłówek brzmiał „Wysysacz Dusz”. Zaczęłam czytać, nie do końca wierząc we własne szczęście.

Nie wiem, może przesadzę, ale jak dla mnie taki zbieg okoliczności jest zbyt grubymi nićmi szyty. Mal  nie ma u kogo szukać odpowiedzi na nurtujące ją pytania i – pstryk! – w księdze pojawia się stosowny artykuł o Wysysaczu Dusz (swoją drogą zalatuje dementorami), akurat podczas przeglądania go.

Tylko nieliczne żyły cały czas, przenosząc się z jednego ciała do drugiego, reszta zazwyczaj kończyła swój żywot razem z pierwszym ciałem.

A dlaczego tylko niektóre żyły cały czas, a inne nie? Były ich dwa rodzaje czy co? Zabrakło mi tej informacji.

Wysysacze zaliczały się do tworów magicznych – ktoś kiedyś stworzył takie coś, a niektórzy magowie nie mogli się powstrzymać.

Ktoś kiedyś stworzył takie coś? No błagam, tutaj aż się prosi o dodanie historyjki o szalonym naukowcu, który przez przypadek stworzył Wysysacze albo innej, równie fascynującej opowieści, a nie o zbywanie tego trzema zaimkami...

Wysysacze zaliczały się do tworów magicznych – ktoś kiedyś stworzył takie coś, a niektórzy magowie nie mogli się powstrzymać. Oficjalnie to zaklęcie było zakazane, ale wszyscy wiedzieli, że i tak zdarzały się przypadki ich przywołania.

Chwila! Jakie zaklęcie?! Przeskakujesz tak gwałtownie z tematu na temat, niczego nie wyjaśniasz, nie tłumaczysz... Najpierw piszesz, że wysysacze to twory magiczne, a potem napomykasz o jakimś zaklęciu, nie wiadomo skąd, nie wiadomo jakiego!

Były popularnym narzędziem zemsty, ale każda osoba mająca choć śladowy talent magiczny była odporna.

Jeszcze w poprzednim zdaniu pisałaś o zaklęciu – to znaczy, że zaklęcia były narzędziem zemsty? Czy chodziło Ci o wysysacze? Ja już się pogubiłam...
Osoba mająca śladowy talent magiczny była odporna na co? Na zaklęcie? No to jakim cudem były one popularnym zaklęciem zemsty, skoro na większość osób nie działały, przynajmniej z tego drugiego świata, jeśli dobrze wnioskuję?

Znaczy, śladowy aktywny talent magiczny.

Droga Autorko, czytelnik nie siedzi w Twojej głowie. I, obawiam się, że czytając te słowa, podobnie jak ja, nie za bardzo rozumie, co miałaś na myśli. Wprowadzasz nową rasę, dobrze, w porządku, nie zabronię Ci tego. Ale, na litość Boską, chociaż dopracuj ją w najdrobniejszych szczegółach, tak, żeby nie było ani jednej niezgodności czy sprzeczności! Dopracuj ją tak, żeby wyjaśnić wszystko, a nie – rzucasz jakimś hasłem, które Ci przyszło do głowy i nikt poza Tobą nie wie, o co chodzi.
Jeszcze druga rada: nigdy nie zarzucaj czytelnika taką ilością wiedzy związaną z jednym tematem za jednym zamachem. Dawkuj ją. Nie rób ze swojego opowiadania notki encyklopedycznej, bo jak na razie tak właśnie fragment o Wysysaczu wygląda.

Dodatkowo istniały tanie amulety ochronne, które łatwo było zdobyć w drugim świecie.

A może coś więcej o tych amuletach...?

W każdym razie owo stworzenie zostawało nasłane na konkretną osobę lub losową istotę i podczepiało się do niego. Zazwyczaj podobne operacje wykonywano w czasie snu ofiary, bo ta umierała stopniowo wraz z przejmowaniem kontroli przez Wysysacza.

Czekaj, w jakimś anime albo w jakiejś książce było coś podobnego... Tylko gdzie to było, hmm? Wiem, że gdzieś już się z tym spotkałam, ale nie mogę sobie przypomnieć tytułu! Czy to czasem nie Ao no Exorcist? Nie pamiętam. Nieważne.

Jeszcze jeden szczegół. Kiedy Pasożyt umierał zazwyczaj rozkładała się bardzo szybko, nieważne od ilu godzin była martwa zawsze przechodziła do stanu lekkiego, ale dającego się we znaki zaśmierdnięcia ledwo kilka minut od śmierci i od tego momentu rozkładała się tak, jak każde normalne ciało.

Co się rozkładało bardzo szybko? Szczegół? Trochę namieszałaś w tym zdaniu. Nieważne od ilu godzin była martwa, przechodziła do stanu lekkiego zaśmierdnięcia ledwo kilka minut po śmierci? Zdecyduj się! Kilka minut czy kilka godzin od śmierci?!

W sumie racja, sobowtór Kasandry mógł bardzo łatwo przeniknąć do jej domu, logiczne. Ale czy w takim razie nie prościej byłoby w ten sposób wykorzystać któregoś członka rodziny zamiast ściągać Kasandrę aż z Włoch?

Do pokoju wślizgnął się kot.

A gdzie był kot w chwili morderstwa?

I tak wcześnie, zwłaszcza, że dłuższy czas błąkałam się próbując zauważyć jakiś sklep z nożami.

Yyy, wiesz, posiadanie broni w Polsce jest z paroma wyjątkami zabronione, trudno więc się dziwić, że sklepy z nożami nie będą rosły jak grzyby po deszczu na głównej uliczce miasta... Chociaż w sumie mogła pójść do jakiegoś sklepu z przyborami kuchennymi, tam wszakże są noże.

Może, ale tylko może, jeśli oszczędzałabym przez kilka miesięcy, ale ja potrzebowałam broni już, teraz, zaraz!

Po co ona szuka noża, skoro Śmierć zatknął za jej ramę łóżka sztylet? Już zdążyła zapomnieć...?

On jej pomógł, a Mal się obraża? Naprawdę? Przecież to takie dziecinne, stroić fochy za okazaną pomoc, nawet jeżeli pochodzi od samej Śmierci...

- Od jakiejś sekundy temu – odparł spokojnie.

Albo od sekundy, albo sekundę temu. Nie możesz mieszać.

Siliłam się na spokój, a wewnętrznie projektowałam ciekawą wiązankę przekleństw.

Jestem bardzo, ale to bardzo ciekawa, jak wyglądało projektowanie ciekawej wiązanki przekleństw... Rozłożyła sobie najpierw papier, wzięła ołówek i dopiero wtedy zaczęła coś wymyślać, tfu, projektować?

Mal zdążyła już zabić dwie osoby, a tutaj wpada Lizzy i jak gdyby nigdy nic pyta o randki, ta zaś radośnie, świergotliwie jej opowiada o Kubie i Sebastianie? Większego kontrastu się nie dało zrobić? Nie oczekuję oczywiście, że Mal będzie się zamykać w sobie i myśleć tylko o koszmarnych sytuacjach, których świadkiem była, ale jednakże zastosowałaś zbyt duży kontrast. Wszystko dzieje się zbyt szybko! Bum, śmierć Kasandry. Bum! Poszukiwanie noży. Bum! Rozmowa ze Śmiercią. BUM! Wchodzi Lizzy, czyli pogaduszki o chłopakach. Nie ma żadnego stopniowego przejścia, wszystko się dzieje tak nagle, jak urywki jakiegoś filmu, niepowiązane ze sobą w żaden sposób. Akcja nie przechodzi płynnie, lecz skacze.

Dlaczego wołają ich na obiad, skoro to nie posiłek, acz przemówienie głowy rodziny?
W sumie kto jak kto, ale Mal nie powinna być zaskoczona. Wiedziała przecież o śmierci Kasandry, zaś to, że się zaczną jej poszukiwania, było oczywiste. Nie taka więc zła wieść to dla niej. Oczywiście, chciała mieć więcej czasu do momentu znalezienia ciała, ale z drugiej strony... Nie ma żadnego dowodu, że to ona maczała palce w jej śmierci. Wszakże martwa Kasandra leży gdzieś we Włoszech, prawda? Mało prawdopodobne, żeby się domyślili, że kogoś odwiedzała przed śmiercią, jednak już wtedy nie będąc sobą.

- Tak, mąż Kasandry. I właśnie o tym musimy porozmawiać. To ważna sprawa. Zadzwonił do nas, bo już minęło trochę czasu i uznał, że powinien powiedzieć o tym wszystkim.

Trochę czasu? W sensie jeden dzień, jeśli dobrze policzyłam?

Zostałam w jej pokoju i siedziałyśmy razem, oparte o ścianę, obie skulone w sobie.

Jak można się skulić w sobie? Narządy zmniejszają objętość czy co...

Jeszcze sześć części.

Znów jakby coś wyssało wszystkie dźwięki.

Może Wysysacz? Albo odkurzacz?

Śmierć robi wpad i wypad, tylko po to, żeby zmienić jej opatrunek... No kurczę, nic nie poradzę na to, że ten wątek mi się zupełnie nie podoba. Droga Autorko, tutaj poległaś na całej linii, niestety! Jak dotąd nie widzę w poczynaniach Śmierci ani krztyny logiki.

Żadnych śladów. Nie wiem, jak to zrobiła, ale nie zostawiła żadnych śladów, kiedy jechała do mnie przez co najmniej kilka krajów.

Mal ciągle zapomina, że to nie była sama Kasandra, tylko ktoś, kto przejął kontrolę nad nią. I jeżeli ta osoba pochodziła z drugiego świata, to przeniesienie się w dowolne miejsce nie powinno stanowić dla niej problemu, tak jak jest to w przypadku demonów czy Śmierci.

Włosy trzepotały wokół twarzy, która była teraz zwrócona, że się tak wyrażę, przodem w kierunku jazdy. Ręką ściskałam jakiś materiał, który ciążył za mną, z czego wnioskowałam, że to zapewne jakieś ubranie z zawartością włącznie.

Dobra, opanowałam szaleńczy rechot.
Przodem do kierunku jazdy? Ale przecież ona spada. Nie prościej napisać, że twarzą zwróconą w dół? Moment, materiał, który ciążył za mną? Że co proszę? Użyłaś tego słowa w niewłaściwym znaczeniu – coś może ciążyć komuś, czyli coś jest dla kogoś ciężarem. Nie można ciążyć za kimś...

- To moja wina. Przepraszam cię, ja pierwszy raz to robiłem i zdekoncentrowałem się, i wymknęło mi się wszystko spod kontroli, i wpadłem na was, i bardzo ci dziękuję, że udało ci się nas uratować i mnie tam nie zostawiłaś, i…

Uratować? Przecież ona nic nie zrobiła, bo ściskała tylko czyjąś szatę w garści, nic więcej.
Na was? Przecież Śmierci przy niej nie ma, a w dalszej rozmowie przemilczała jego obecność... Nas? Przecież on jest jeden.

W tym rozdziale w zasadzie nic się nie dzieje poza tym, że Mal wylądowała w końcu w drugim świecie. Poza tym wieje nudą... No nic, czas na kolejną część.

Wtedy doszliśmy do domku, który stał najbardziej na uboczu. To musiało być coś na kształt wsi.

W sensie że ten dom to wieś?

Teraz to wszyscy latają po całym świcie, jakby im własny dom nie wystarczał…

Tak, bo faktycznie latanie po świcie może się okazać niewystarczającym wrażeniem...

- Czy mógłby pan, jeśli to nie kłopot, dać nam coś na kawałek drogi? Nie mamy zupełnie nic… – spytałam.

A co ona rozumie przez „coś”? Jedzenie? Jakiś konkretny przedmiot...?

Puścił do nas oko. Dobrze, że nigdy nie miałam skłonności do rumienienia, bo, słusznie czy nie, mój mózg podsuwał mi bardzo niedwuznaczne sceny.

No to chyba zboczona jakaś, bo w końcu on zwyczajnie do niej mrugnął... A jego wypowiedź zaś wcale dwuznaczna nie była. Jak dla mnie była całkowicie jednoznaczna, więc Mal ma chyba zbyt wybujałą wyobraźnię.

Podziękowaliśmy i wyszliśmy stamtąd po dwóch godzinach. Dała mi też wisiorek z szaro-niebieskiego kamyka, zwieszonego na rzemyku i teraz wisiał na mojej szyi, połyskując delikatnie w świetle południowego słońca.

Znowu mieszasz osoby. Najpierw my wyszliśmy, a potem ona dała. Kto dał? Staruszka?

- Jeśli pójdziemy naokoło w końcu nas zabiją albo coś. Jesteś w stanie nas utrzymać przez kilka tygodni, co?

A nie przyszło jej do głowy, że w Lesie Szeptów może zginąć znacznie szybciej? W końcu sam staruszek Greg się przeraził. Jej nowy towarzysz zresztą też.

Śmiertelność wśród magów była spora, bo zaklęcia często jako efekt uboczny miewały śmierć.

To zdanie jest takie upojne, że muszę je gdzieś zapisać, naprawdę!
                         
Jawną, oczywiście, bo wcześniej też ją umiały, tylko nie było im wolno.

Wynika z tego, że kobiety wcześniej umiały naukę magii.

Dużo osób rezygnowało po kilku latach intensywnej nauki, rygoru i śmiertelnych wypadków.

Jak już raz umarli, to czemu nie, mogli powstać i dopiero wtedy zrezygnować z dalszej nauki.

Ja na miejscu Mal zastanawiałabym się raczej, gdzie się podział Śmierć i jak go znaleźć. Skoro już wylądowała w drugim świecie, to chyba nie będzie to aż tak trudne zadanie, gdyż, jak sądzę, Śmierć czuje się w tym świecie nieco swobodniej, gdyż chodzi w nim więcej istot magicznych, bliższych jemu niż ludzie.

W odpowiedzi wzięłam głęboki wdech i wkroczyłam w las. Tak, tak, z patosem.

Dosłownie brakowało tylko fanfar grających na jej cześć.

Na wszelki wypadek odsyłam Autorkę do sprawdzenia znaczenia słowa „patos”.


- Nie przeszkadza. Zebrać drewno?

- Jeśli możesz. Wszystko mnie już boli.
- Nie ma problemu. – Wstałam i jęknęłam. – Większego problemu.

Mary Sue w akcji, bo jej towarzysz już absolutnie nie ma siły!

Nie zabiję... wybranej… Czemu tu jesteś… wybrana?

Wybranka, oczywiście! I dzięki temu zaskarbiła sobie przychylność driad, jakżeby inaczej, które pomogą jej chętnie wyjść z lasu. Taaaaak. Nawet one mogą ją poratować białą tabletką na ból głowy... takie wygodne.

Bolały mnie już chyba wszystkie mięśnie. Nawet te, których nie miałam.

Jak mogą boleć mięśnie, których się nie ma?

Na kwestii bolących nieistniejących mięśni zakończymy rozdział siedemnasty.


- Czemu mnie budzisz? – przetarł twarz.

- Bo się obudziłam. Nudzę się.

A już miałam nadzieję, że chce iść dalej!

Zatrzymaliśmy się kilka razy, znaleźliśmy też kilka kolejnych tykw z wodą.

Skąd driady wiedziały, że będą szli właśnie tędy, że zostawiły im picie? Chociaż równie dobrze Mal i Merrick mogli znaleźć źródło i sami nabrać wody, nie we wszystkim przecież driady muszą ich wyręczać...

Podobno zaginąłeś gdzieś w międzyprzestrzeni.

Profesor mówi tak, jakby Merrick nie stał właśnie przed nim, zdrów, cały i żywy, a błąkał się w międzyprzestrzeni, nie mogąc wrócić do szkoły.

Zegar na wieży wskazywał szesnastą. Pojęcia nie miałam, że droga mogła zająć aż tyle!

A podobno trwała kilka dni, nie kilka godzin.

I brodę długą na metr. Białą. Czy też może srebrzystą, bo to lepiej brzmi. Stereotypowo.

Srebrzystą, bo to lepiej brzmi?! Czy ona w ogóle opisuje to, co widzi, czy też to, co jej się podoba?


- Dzień dobry – przywitałam się uprzejmie.

- Dzień dobry, młoda damo. Należą ci się podziękowania.
- Wiem, profesorze. – Tak się mam do niego zwracać?

Nie no, chodząca skromność.

Logikę proszę zostawić przed wejściem, panie i panowie…

O tak, definitywnie.


- Jestem arcymagiem, prawda? To znaczy, że jestem tym najwyższym wśród nas, prawda? Czyli mogę odprawić rytuał, kiedy tylko mi się spodoba. A podoba mi się zorganizowanie go dziś. Ktoś chce odmówić udziału, bo ten zaszczyt wam przysługuje, jako najbardziej poważanym profesorom? – W jego głosie pobrzmiewała nutka irytacji. Chyba często miał takie problemy i niewielkie starcia.

- Więc kiedy? – Nie wytrzymałam.
- Nie dzisiaj.

Spójrz na podkreślone przeze mnie zdania. Widzisz tu logikę? Bo ja nie.

Aha, i poważany arcymag chce ryzykować dla podlotka, który nie zna ani krztyny magii, wziął się nie wiadomo skąd i wytrzymał walkę z nim na spojrzenia?



Wszystkie były w tym samym, ciemnogranatowym kolorze, podobnie pasy, choć kiedy się przyjrzałam rozróżniłam trzy odcienie – jasny, Merricka i bardzo ciemny.


Jaki to jest odcień Merricka?

Podszedł do jakiegoś aparatu, wyrwał kartkę z notesu, napisał coś na niej, zamknął w metalowej kapsułce i wrzucił do jakiegoś otworu w ścianie.

Teraz znikąd się wziął jakiś aparat, jakiś notes i jakiś otwór w ścianie, o których, dziwnym trafem, nie wspomniałaś wcześniej.


- Umarł w bardzo bolesny sposób? Też sposób na przywołanie Śmierci, nie?

- Nie żartuj. To podobno było okropne.

Naprawdę arcymag chce dla niej zaryzykować? Jakoś tego nie widzę.

Na talerzu znalazłam jakąś zupę i przypieczony chleb, ale okazało się to wyjątkowo smaczne, na drugim talerzu zaś jakieś mięso w potrawce, z ziemniakami i dziwnymi warzywami, których nie potrafiłam zidentyfikować.

Jako że opisów nie ma w ogóle, używasz ciągle zaimka jakąś. Jakąś zupę, jakieś mięso... Nie można tego normalnie opisać? Na przykład napisać o kolorze zupy, o jej konsystencji, o składnikach użytych do jej zrobienia...

Ciekawie się rozmawiało z kimś, kto jest w twoim wieku, a ma zupełnie inne spojrzenie na świat, a magia jest dla niego równie pospolita, co każda inna nauka.

Mal nie miała czasem szesnastu, tfu, prawie siedemnastu lat?

Rozmowa z arcymagiem była jak spacer po kruchym lodzie. Śliskim. Ja szłam w butach na obcasach, on założył łyżwy. Kto dobrnie szczęśliwie do końca?

To chyba oczywiste, nie?

Nadal zastanawia mnie sprawa widzialności Śmierci. Pisałaś gdzieś, że niewiele osób go widzi – czyli poprzez to zaklęcie przywołania staje się widzialny dla osoby przywołującej? Innego logicznego rozwiązania nie dostrzegam.

. Chłopak uśmiechnął się do mnie niepewnie, ale ufnie. Na chwilę serce stanęło mi w gardle. Miałam szczerą nadzieję, że nie zaczął do mnie nic… Nie, to przecież niedorzeczne… Postarałam się zignorować tę myśl.

Chłopak się do niej jedynie ufnie uśmiecha, a ona oczywiście już wyciąga daleko idące wnioski! Tak, w Mary Sue musi być zakochany każdy, to na pewno dlatego.

Wodził przez chwilę oczami ode mnie, do Śmierci i z powrotem, przy czym zachował absolutnie nieruchomą twarz. Jak deska.

Porównanie twarzy do deski mnie rozbroiło, naprawdę. Pomińmy już fakt, że deska nie ma twarzy... I na tym zakończmy część XVIII.

Poważnie, na wizytę Mal w drugim świecie poświęciłaś ledwo dwa rozdziały? Przecież to wszystko aż się prosiło o opisanie! Ona sama była w tym świecie po raz pierwszy w swoim nowym życiu, widziała więc wszystko poniekąd po raz pierwszy – to jest wspaniały powód do opisywania i poznawania nowego otoczenia.
Poza tym... Śmierć przecież zabrał ją do drugiego świata na spotkanie z kimś, więc dlaczego się zmył w trakcie podróży, a potem przywiódł ją z powrotem do swojego świata? Nie za bardzo wiem, o co chodzi.

Muszę kupić zegar z datą.

Nie prościej użyć komórki? Podobno ją ma.

Jasne, najłatwiej zmanipulować czas i udawać, że te dwa dni to faktycznie jeden. Albo i nawet nie jeden dzień, tylko kilkanaście godzin, gwoli ścisłości. Przynajmniej nikt z rodziny nie popada w kolejną histerię i nie dostrzega luki czasowej...

W sumie króciutki był ten rozdział... Mal się tylko obudziła w swoim pokoju, rozmawiała ze Śmiercią – i to wszystko? Spokojnie mogłaś część dziewiętnastą połączyć z dwudziestą, nic by się nie stało. Jak na razie część XIX to jedynie zapchajdziura.


- Wstałaś już – powitał mnie tym stwierdzeniem.

- Jak widać. – Ziewnęłam raz jeszcze, nawet nie zadając sobie trudu, żeby zasłonić usta.
- Zadasz mi swoje pytania?
- Śmierć… Daj mi moment, żebym zaczęła kojarzyć, co? Ja jeszcze śpię.

Już wstała, ale jeszcze śpi, dobrze wiedzieć.


- Czy stałoby się coś, gdybym, powiedzmy, nie wzięła takiej pigułki? – Próbowałam wybadać, z czym mam do czynienia.

- Powiedzmy, że… Nastąpiłby gwałtowny nawrót.
- Nawrót czego? – Z niego zawsze trzeba było wszystko wyciągać siłą.
- Twojej dawnej osobowości. Wszystkich cech, wspomnień i całej osobowości. – Odwrócił głowę z niechęcią.

O tak, w końcu jakaś zmiana akcji! Tego się z całą pewnością nie spodziewałam, nie sądziłam, że to w rzeczywistości nie jest tabletka na ból głowy (chociaż zastanawiałam się tylko nad szybkością jej działania, ale nic więcej). W końcu mnie czymś zaskoczyłaś!

Bo z moich doświadczeń wynika, że można mnie zranić i zabić.

A z tego zdania wynika, że miała okazję już być zabitą.

Mogą żyć miliony lat, choć, prawdę mówiąc, nigdy nie żyją.

Nigdy nie żyją... Aaaaa, w sensie, że nigdy nie dochodzą do miliona, okej. Radziłabym mimo wszystko zmienić konstrukcję tego zdania.

Nieśmiertelni także żyją dowolnie długo.
                                        
                A nie jest przypadkiem tak, że nieśmiertelni w ogóle nie umierają?
Ooo, potomstwo bogów! To mi z kolei przypomina książki o Percym Jacksonie – czytałaś? Nie wymyśliłaś więc niczego nowego, po prostu wykorzystałaś utarty motyw. Oczywiście, teraz się już wyjaśnił napis na belce i już wiem, skąd się wziął.

Myślenie mogłoby mnie wpędzić w depresję.

No właśnie, więc nie warto w ogóle myśleć!

Odgarnęłam włosy z czoła, pozostawiając na niej brązowawe smugi z ziemi.

W sensie że te smugi ciągnęły się od ziemi?

Były postawione na tyle ciasno, że po prostu nie było większych.

Domy były postawione na tyle ciasno, że nie było większych? Na pewno chodziło Ci tutaj o domy?

Odłożyłam wszystkie narzędzia z powrotem, umyłam ręce i rozejrzałam się po domu. Ciocia gotowała obiad, pogwizdując cicho pod nosem. Nie była już tak roztrzęsiona jak wcześniej.

No cóż, przynajmniej żałoba szybko minęła.

Osiem lat później pojawił się młodszy o rok od Liz Beniamin, który zapełnił znów dom większą ilością dzieci, bo reszta rodzeństwa zbliżała się do opuszczenia domu i udania się na studia, a kolejne pięć lat później– ja.

Zapełnił dom większą ilością dzieci? To ile tych dzieci było oprócz Bena? Skąd je sprowadzał, z ulicy? Tak to zabrzmiało...

Przestało być zabawne, kiedy ludzie zaczęli umierać.

Zdaje się, że Mal zdążyła zapomnieć, że zabijała demony, a nie ludzi. Nie zabiła własnoręcznie Kasandry, uczynił to przecież za nią demon!

Mój ojciec był jakimś bogopodobnym, na dodatek tchórzem i świnią. Zamiast dowiedzieć się, co się dzieje z jego ukochaną córeczką, wysyła Śmierć, żeby się nią opiekował.

Ach, droga Mary Sue, może Twój ojciec z ważnych powodów nie mógł Ciebie odszukać? Albo nie żył. Chociaż nie, w to już wątpię.

Choć mówił spokojnie, panowała nerwowa, pospieszna atmosfera.

Jak atmosfera może być pospieszna?

- Kończymy. Muszę już iść. Tylko wpadłem, żeby załatwić podstawy, kiedy nic nie robisz.

To były podstawy? Wpadł przez okno, kazał jej „trzymać” wściekłość i „zrobić światło”? Naprawdę?

Teraz w księdze na sto procent pojawi się informacja o Lesie. Na pewno.
O, jednak nie. Jednak o magii... Zobaczymy, co tam mądrego się znalazło.

Rodzai oczywiście nie było, w aż taki fart nie wierzyłam.

Nie rodzai, tylko rodzajów.

Czyli o nimfach jednak też? Nie za dużo tej wiedzy na raz?

Ta, która rozmawiała ze mną, czyli driada, też związana z drzewami, była patronką kilku pokrewnych, co czyniło ją nieco bardziej niezależną.

Kilku pokrewnych drzew czy czego?

Na zdjęciu widoczny był leżący trup. Mężczyzna, mój znajomy demon, z cenzurą na klatce piersi

Czy on czasem nie miał wyparować? Yhym... Chociaż nie, wtedy na pewno wyparowała krew na jej rękach, a co się stało z demonem – głowy nie dam, że wyparował, ale tak mi się przynajmniej wydawało.

Na tym koniec – przeczytane wszystkie rozdziały. Nadszedł czas na króciutkie podsumowanie, prawda?
Twoim najsłabszym punktem zdecydowanie są opisy. Nie ma ich w ogóle, na czym traci również sam świat przedstawiony. Nie mam zielonego pojęcia, jak wygląda Mal, poza tym, że do najszczuplejszych osób nie należy. W żadnym z dwudziestu jeden rozdziałów nie pojawił się jej opis. Ba, jak wyglądają pozostali bohaterowie – też nie wiem. Nie umiem też sobie szczegółowo wyobrazić domu Mal i otoczenia, w którym przebywa. Podobnie było z wizytą przez Las – brakowało atmosfery grozy, tajemniczości, brakowało samego lasu w lesie, że tak powiem. Czytając ten tekst, nie odczuwałam w ogóle emocji głównej bohaterki. Nie przywiązałam się do niej zbytnio. Nic godnego uwagi nie zapadło mi w pamięć, poza tym, że czułam się, jakbym czytała miks Death Note, Złodzieja Pioruna, romansu i mitologii greckiej.
Akcja przewidywalna, nudna, choć momentami była zbyt szybka i nie szło się zorientować, o co chodzi. Brakowało jakiejkolwiek płynności między poszczególnymi sekwencjami.
Fabuła, fabuła... Mogę powiedzieć, że żadnej nie ma. Nie widzę głównego wątku, wokół którego skupia się cała opowieść (a dwadzieścia jeden rozdziałów to niemało na jego rozwinięcie!), ba, pobocznych za bardzo też nie ma, chyba że za takowy uznamy poszukiwanie tożsamości przez Mal. Tak na dobrą sprawę, cała opowieść skupia się na zabijaniu i cierpieniu Mal. A, i na rozmowach ze Śmiercią.
Jak wspominałam wcześniej, wątek Śmierci nie wyszedł Ci w ogóle, został skopany na całej linii. W jego relacjach z Mal nie ma ani krztyny logiki.
Skoro przy logice jesteśmy... Obok opisów jest to rzecz, nad którą najbardziej musisz popracować. Sama się mogłaś przekonać nieco wyżej, że niektóre błędy są naprawdę głupie, ale można je wyeliminować.
W zasadzie mam wrażenie, że nie do końca przemyślałaś całą konstrukcję świata, że zaczęłaś pisać spontanicznie, potem sama się pogubiłaś w swoich pomysłach i ostatecznie logika poszła w krzaki.
Jeśli chodzi o inne błędy, to najczęściej natykałam się na słowo użyte w niewłaściwym kontekście. Radzę najpierw się upewniać co do znaczenia niektórych wyrazów, zanim użyjesz ich w swoim opowiadaniu. W paru miejscach dostrzegłam źle postawiony przecinek, ale to takie drobiazgi.
Podsumowując – nic nie powaliło mnie na kolana, a logika doprowadziła wielokrotnie do ataku śmiechu. Wiesz co? Na Twoim miejscu zaczęłabym pisanie tego opowiadania od nowa, tym razem dopracowując wszystko w najmniejszych szczegółach. Ciągnięcie tego, co jest obecnie, nie ma moim zdaniem sensu – ale zrobisz, jak uważasz. Jestem zdania, że stać Cię na więcej!

Punkty... Sama nie wiem, ile Ci ich przyznać.
7/30 – treść
8/15 – poprawność

4. Bohaterowie

Jak pisałam wcześniej, nic o nich nie wiem. Zupełna pustka. Opisów nie ma, więc też i o bohaterach ciężko cokolwiek dobrego powiedzieć... W szczególności brakowało mi opisu Śmierci, takiego dokładnego – bardzo bym chciała wiedzieć, czy wygląda on jak człowiek, czy bardziej jak shinigami z Death Note.
Mal to zwyczajna Mary Sue, choć przyznaję, że momenty załamania też ma. Oczywiście jednak bez względu na wszystko rzuci się na ratunek bezbronnemu kotu tkwiącemu w krzakach róży... Jej naiwność i brak myślenia często doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Zdecydowanie jej nie polubiłam – pusta lalka, nic więcej.
Śmierć – postać również skopana, proszę wybaczyć określenie. Raz jest, raz go nie ma – gdzie logiczne uzasadnienie jego znikania? Pomaga Mal, ale jednocześnie jest gdzieś z boku. Raz odpowiada na jej pytania, raz nie. Po prostu nie ma w sobie tego „czegoś”, co nie pozwala zapomnieć o danym bohaterze.
Kuba – chłopak-ideał, a w rzeczywistości straszny tchórz.
Sebastian – o, Sebastian chyba jest najciekawszą postacią z całego opowiadania, szkoda, że drugoplanową, bo chyba tylko on mnie w jakimś stopniu zaintrygował.

1/7

5. Ramki

„Słowem wstępu”

„Mal właśnie ułożyła sobie życie. Z poważnym trudem.” – Z poważnym trudem? Prędzej z wielkim trudem.

„Ma kochającą rodzinę, świetną siostrę, nowe przyjaciółki, na dodatek możliwe, że pójdzie na dyskotekę z chłopakiem, w którym podkochuje się odkąd go zoabczyła.” – Przecinek po „się”, „zoabczyła” – literówka.

„Ale jak sobie poradzi, jeśli jej życie wywróci się do góry nogami i zacznie stać na rękach, jej dawna opiekunka umrze, a śmierć zacznie za nią podążać?” – Zacznie stać na rękach? Życie? Tego jeszcze nie słyszałam...

„Adres bloga, jak można zauważyć jest jedynie kombiacją mojego nicka i słowa fantasy, żeby przynajmiej trochę było wiadomo czego się spodziewać.” – Przecinek po „zauważyć”, „kombiacją” – literówka, „nicka” – nicku; „przynajmiej” – literówka; „przynajmniej trochę było wiadomo” też zgrzyta – proponuję albo wyrzucić „trochę”, albo zamienić „przynajmniej” na „choć”.

O Autorce

„O Autorce (czyli o mnie)” – Naprawdę, droga Autorko? Czytelnik nie jest taki głupi, żeby nie wiedzieć, że piszesz o sobie.

„Lubię książki, ale tego się można dość prosto domyślić, zwłaszcza fantasy.” – Prosto domyślić? Chyba łatwo.

„Przy okazji, jeśli ktoś ma czas, to polecam przeczytanie książek Terrego Pratchetta o Świecie Dysku (kocham, uwielbiam i jestem odrobinę szalona na tym punkcie)” – Odrobinę szalona? Mam wrażenie, że często zdarza Ci się przekombinowanie stałych wyrażeń. Zdaje się, że powinno tam być„mam lekkiego świra na tym punkcie”.

„Mam lekkiego kręćka na punkcie personifikacji Śmierci, zwłascza w formie męskiej.” – „Zwłascza” – literówka.

„Każdy może mieć własne "odchyły od normy" prawda?” – Przecinek po „normy”.

„Poza tym mam jeszcze matematykę (może i nietypowe połączenie) i, od niedawna, także fizykę.” – Masz? W sensie masz w szkole czy co? I nie wiem, czy wiesz, ale połączenie fizyki z matematyką wcale nie jest nietypowe. W końcu profil matematyczno-fizyczny w LO już coś sugeruje, prawda?

„Dodatkowo uwielbiam mangi i anime.” – MANGĘ, nie „mangi”.

„Muzykę preferuję nieco cięższą, ale jestm otwarta na inne rodzaje.” – „Jestm” – literówka.

„Pijam herbatę w ilościach hurtowych, ale tylko jedną właściwą - zamawianą, "liściastą", którą parzy się z termometrem w jednej ręce a stoperem w drugiej (jeśli ktoś ma cierpliwość. Ja nie mam. I ryzykuję tym, że wyjdzie coś, czego nie da się wypić, chyba, że zabije się samk cukrem i mlekiem).” – Przecinek po „ręce”. Nawias spokojnie można by wyrzucić. „samk”? Chodziło Ci chyba o „sama”? „Zabije” – chyba „zabiję”. Poza tym – mówisz, że nie masz cierpliwości do parzenia tej herbaty, ale i tak ją pijesz w ilościach hurtowych? Coś tu nie gra.

Zakładką „Opowiadania” się zajmować nie będę, przynajmniej nie w tej ocenie, gdyż mam ocenić treść właściwą.

Nominacje

„Jestem za nie bardzo wdzięczna, jednak jak widać na moim blogu nie pojawiło się dotychczas nic z tym związanego.” – Przecinki po „jednak” i „widać”.

„Mam nadzieję, że w niedlaekiej przyszłości się to zmieni.” – „Niedlaekiej” – literówka.

Pozostałe zakładki są jak najbardziej w porządku, choć żadna mnie też nie zainteresowała – ot, zwyczajne podstrony.

Teoretycznie te błędy powinny się pojawić w poprawności, ale uznałam, że będzie za duży chaos.


4/10 

6. Punkty dodatkowe 

– Za logikę, która raz doprowadzała mnie do śmiechu, raz do głębokiej rozpaczy

Minus jeden. 


Uhm, czas na zsumowanie.

35/81, co daje ocenę... niedostateczną? Choć to górna krawędź, więc można powiedzieć, że z plusem.
Nic więcej nie mam do powiedzenia.

+ Kolejną ocenę dodam jutro, bo mam już ją napisaną. ;) 

38 komentarzy:

  1. KURKA, wszystko było tak ślicznie wyjustowane! >.<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę, proszę... a ktoś tu mówił o niewyjustowanych ocenach
      Ojej... ja byłem dumny z tych swoich 19 stron, a tu prawie 4 dychy Ci wyszły? Przeczytam je trochę później, bo muszę rozpocząć akcję "pakowanie".
      Z tego co wiem, Dafne ma też skończoną ocenę, więc ustalcie to między sobą :)

      Usuń
    2. No była wyjustowana. :c Właśnie doprowadzam to do porządku. xD

      Wiem, wiem, już ustaliłyśmy z Dafne, więc nie ma problemu. ;)

      Dokąd się wybierasz?

      Usuń
    3. Nie ilość, a jakość, drodzy Państwo! Ale na nią nie narzekam, choć ocenę także przeczytam później, jest teraz na to zdecydowanie za ciepło. :D

      Usuń
    4. To tylko ukryty komplement, do słodzenia tu daleko. :D

      Usuń
    5. Okej, skoro tak stawiasz sprawę... :D

      Usuń
  2. Dalej wspominasz o Elizie, która była dzieckiem... Freda i Kasandry? Stój! To chyba nie tak miało być. Przecież to kazirodztwo.- Przypomina mi to lekko Cersei i Jamiego Lannisterów.

    Zogniskowała wzrok... Mary Sue, naprawdę! Wszystko potrafi. – Być może bycie świadkiem zabójstwa wyzwoliło w niej jakieś nowe moce ?

    Ten napój zawsze miał dla mnie lecznicze właściwości, najlepiej z czekoladą, syropem, lodami i orzechami. – Może chodziło o to, że po dodaniu tych składników napój ma lecznicze właściwości?

    Od tak prozaicznych czynności oderwała mnie wizyta kogoś, kogo do niedawna uważałam jedynie za tematykę średniowiecznych tekstów. - ŻE CO?!

    Chwila, chwila! Skąd tu się wziął Maks? Przecież jej brat podobno ma na imię Ben. - Może ma tak na drugie?

    Po drugie, dowiedziałam się, ze podobam się Kubie, który za to podoba się mnie. - Masło maślane

    Ma siedemnaście (prawie) lat, a zachowuje się naprawdę jak mała dziewczynka - Może to przez ten zmielony mózg ..?

    Pan Jabłoński był całkiem sympatyczny, wiedział kto gdzie mieszka- Mi to podchodzi pod lekką patologię. Nauczyciel za dnia – nocą seryjny morderca, zabijający swoich uczniów

    - Ej, Mal. – zaczepił mnie jeszcze, kiedy zamykały się drzwiczki. - Pierwsza ofiara...

    Psy mają wyprane mózgi? W sensie ktoś je im zabrał i wrzucił do pralki, by następnie wyżąć?- No pewnie! Tak robią odpowiedzialni właściciele – piorą mózgi psom; dzięki temu zwierzęta pozbywają się brudnych myśli

    . Tak, miałam skłonność do patosu i ciut mrocznych klimatów, ale to chyba nieuleczalne. - Urodzona s(z)atanistka; pewnie wybiera sobie kota, żeby go później zjeść

    Tak, bo weterynarz na pewno czeka gdzieś na ulicy, żeby tylko Mal na niego wpadła, gotowy do obejrzenia jej nowego kota! - Ja widzę takie budki koło jej domu

    To ona będzie kupowała kuwetę, żwir i kocią karmę u weterynarza?! - Wiesz, może ma znajomości?

    Przecież kot nie trzyma w garści miecza, - A Puszek ze Shreka?

    Yyyy... że co proszę? Wykręcana ręka to jeszcze nie jest powód do mroczków przed oczami, co najwyżej do promieniującego na całe ramię bólu. - W końcu to Mary Sue... ona może mieć już mroczki.; już widzę, jak dramatycznie przystawia sobie dłoń do czoła i wzdycha

    OdpowiedzUsuń
  3. Chcą ją zabić, a ta, zamiast się wyrywać i kopać, śmieje się sama do siebie! Może z góry założyła, że jej się nie uda? Jest realistką!

    Usłyszałam donośny śmiech rozlegający się głośno w pustym parku. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wydobywa się z mojego gardła. *facepalm*

    Od kiedy drzwi kuchenne mają nosy? - Kolejny przejaw patologii głęboko zakorzenionej w świecie bohaterki. Może ktoś je dokleił? A może to był dom Hannibala?

    Czarne. Wszystko było czarne, ale jakimś sposobem także w różnych kolorach. - Ponoć po wymieszaniu wszystkich kolorów otrzymujemy czerń...

    Metaforyczne powieki... Tego jeszcze nie słyszałam.- Może to jakaś przenośnia?

    Była żoną Śmierci? Jego córką? O co chodzi? - Przecież się kumplują, helooooł !

    Gdzie Śmierć ma mózg? - Może jego mózg też zachował się w stanie...papki?

    Nie jestem zwykłą osobą, bo ktoś zadał sobie tyle trudu, by chcieć mnie zabić. - Wypisz-wymaluj Mary Sue

    Demon miał przy sobie tę księgę? A nie czasem Śmierć? - Może sobie ją podają żeby zmylić czytelnika ?

    No jak to co, czarne buty na obcasie!
    Przecież jeszcze chwilę temu wiedziała, co chce założyć... Jaka niezdecydowana.
    - Może rozdwojenie jaźni?


    A oni sami nie mogli jej zwyczajnie powiadomić? To takie trudne? Od czego są komórki?
    - A może nie mają?

    Róży wyrosły dodatkowe oczy.- Czym ona ją podlewała?!

    Rozparty Śmierć? Co go rozepchało? - Poczucie winy albo... siła grawitacji

    Jak szum może być jednocześnie głośny i cichy? - Może odkryto taki uniwersalny pilot do wodospadów?

    Tylko co, do diabła, Mal robiła w tej komnacie?! Och, te znajomości... Trzeba wiedzieć, z kim się przyjaźnić

    Chociaż w sumie mogła pójść do jakiegoś sklepu z przyborami kuchennymi, tam wszakże są noże. - Albo do Tesco

    Od jakiejś sekundy temu – odparł spokojnie. - Umieram ze śmiechu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę ograniczyć używanie słowa "może".
      Bardzo chętnie popisałbym tak dalej, ale czas ucieka, a moich komentarzy byłaby masa.
      Widzę, że lektura nie była łatwa, dlatego gratuluję wytrwałości *rzuca pełne podziwu spojrzenie*.

      Usuń
    2. Nie no, ona ma komórkę, bo używała jej, żeby się umawiać na randki jednocześnie z dwoma chłopakami.

      No, nie było łatwo, ale dałam radę - jakoś, chociaż momentami chciałam wywalić laptopa przez okno XD

      Usuń
  4. Drina, po prostu jesteś moją idolką! xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za ocenę. Nie ma nic przeciw ironii, powiedziałabym nawet, ze takie oceny lepiej mi się czyta.
    Jednak, choć wiele jej fragmentów dało mi do myślenia, nie ze wszytkimi mogę się zgodzić.

    Można zogniskować wzrok. Oznacza to, mniej więcej, skupić na czymś spojrzenie.
    W szpitalu nie zostało popełnione morderstwo. Nie wiem, czy zrozumiałaś, czym jest personifikacja Śmierci. On NIE zabija. Nie takie było zamierzenie i sam je wyjaśnia. Kobieta umarła z przyczyn naturalnych, Śmierć pojawił się jako skutek.

    Lizzy i Ben to skróty od pełnych imion - Eliza i Beniamin. Pomyłki z "Maks" zamiast "Ben" to efekt zmiany imienia. Musiałam ich nie zauważyć i zabieram się do szukania.

    Wydaje mi się, że źle zrozumiałaś postać Śmierci. To, że Mal czuje się przy nim bezpiecznie, też ją początkowo dziwi. A Śmierć (rodzaj męski) nie jest zły.

    Czasem czepiasz się tego, co myśli Mal. Przyznaję, czasem są to głupoty, ale ma prawo tak myśleć.

    "Z determinacja pochyliłam się jeszcze bardziej, niemal tracąc oko na którejś z kolei gałązce.

    Chyba jestem bez serca, ale ostatnie zdanie wzbudziło we mnie jedynie śmiech, a nie litość."
    I miało wzbudzić śmiech. W życiu nie pomyślałabym, że może wzbudzać litość.

    "O, najpierw to był kociak, a teraz się przemienił w kotkę?"
    Mal myślała o tym jako o kociaku, póki Śmierć nie powiedział jej, że jest płci żeńskiej.

    "Żadna istota tak się normalnie nie zachowuje, więc psy mają po prosty wyprane mózgi.

    Psy mają wyprane mózgi?"
    Wypranie mózgu jest wyrażeniem powszechnie używanym i Mal, która ma prawo do takiej, a nie innej opinii (nie jest to moja opinia) może tak myśleć.

    "ONA NAZYWA WYBÓR KOTA PATOSEM I MROCZNYMI KLIMATAMI?!"
    Nie, ona tak nazywa własne uzasadnienie tego wyboru. Choć chyba zbyt niejasno to napisałam, przyznaję.

    "To ona będzie kupowała kuwetę, żwir i kocią karmę u weterynarza?!
    A ja, szczęśliwa posiadaczka dwóch kotów (okresowo trzech), byłam święcie przekonana, że to wszystko kupuje się w sklepie zoologicznym. "
    Posiadaczka dwóch kotów melduje, że tam zaopatrywała się w żwirek, jedzenie i kuwetę też można tam znaleźć, choć droższe.

    "Straszne rany od pazurów kota i kolców róży! Przecież kot nie trzyma w garści miecza, co by biednym siostrom poharatać skórę,"
    To gratuluję spokojnych kotów. Zanim jeden z moich trochę nabrał powagi bardzo ładnie potrafił zademonstrować ostrość swoich pazurków.

    Scena zabójstwa owszem, ma dziwne komentarze, ale nigdy nie twierdziłam, że Mal jest normalna. Sama temu zaprzeczała. I powtórzę po raz kolejny - Śmierć nie skraca życia. Nie zabija. Może powinnam to dokładniej wytłumaczyć, przyzanję, ale dotąd większość się w tym łapała.

    Różne kolory czerni to mój wymysł. I kiedy sprawa dotyczy świata Śmierci, nie musi być całkowicie logiczny. Nie było tam niebieskiego zy podobnych kolorów, tylko inna czerń.

    Skąd pamiętała posiadłość Śmierci? Sama o tym nie wie, więc raczej tego nie powiem. A po zabiciu mogła być odrobinę w szoku, więc powiedzenie tego na głos nie jest czymś dziwnym.

    Z tego, co pamiętam jest gdzieś jego opis..."Wysoki, chudy, z twarzą niezapadającą w pamięć, ale z szarymi, zgasłymi oczyma i czarnymi włosami, sięgającymi ramion." Pierwsza romowa Mal ze Śmiercią.

    " Wyglądał jak człowiek, ale jednak nie? Kolejny paradoks, chyba jednak ponad moje siły, bo nie jestem w stanie tego pojąć."
    Wyglądał jak człowiek, ale jednocześnie budził uczucie, że nim nie jest i Mal czuła je na tyle wyraźnie, by nie mogła posądzić go o bycie człowiekiem. Bo jest Śmiercią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednakże ten opis nie jest wystarczający. Jest stanowczo, stanowczo za krótki!

      "Straszne rany od pazurów kota i kolców róży! Przecież kot nie trzyma w garści miecza, co by biednym siostrom poharatać skórę,"
      To gratuluję spokojnych kotów. Zanim jeden z moich trochę nabrał powagi bardzo ładnie potrafił zademonstrować ostrość swoich pazurków.
      Moje koty też nie są spokojne, ale Mal bardzo to wyolbrzymiła, jakby co najmniej oberwała mieczem.

      Wiesz, nikt nie mówi "zogniskować wzrok" - nie jestem taka głupia, żeby nie domyślić się tego znaczenia - mówi się raczej o spojrzeniu na kogoś czy skupieniu na kimś uwagi, ale nie o zogniskowaniu wzroku!

      Usuń
    2. A, jeszcze kwestia Śmierci - wiem, że nie zabija ludzi, jednakże... No cóż, scena w szpitalu miała dla mnie właśnie taki wydźwięk - jakby zjawił się Śmierć i zabił niewinną starszą panią.

      Usuń
    3. Opisa stanowczo za krótki, tu się z tobą zagadzam, choć nie mam zamiaru bardzo, bardzo dokładnie go opisywać z innych powodów, takich, jak fakt, że jest niezapadający w pamięć (ale i innych, nad którymi nie chcę się rozwodzić). Ale jest, a narzekałaś, że nie masz pojęcia jak wygląda. Usłużnie podsunęłam odpowiedni fragmnet.

      Nie wiem, czy nkt nie mówi. W ksiązkach się z tym spotkałam, ja tak mówię... Czyli jednak czasem się zdarza. To, że zwrot nie jest powszechnie używany to inna sparwa.

      Usuń
  6. "Śmierć nie może zabijać. To by naruszyło równowagę światów, więc jestem jedyna istotą, która nikogo nie może zabić. Nie można umrzeć przez Śmierć.

    Nie można umrzeć przez Śmierć?
    Przepraszam, chyba muszę iść po szklankę wody i przestać się opętańczo śmiać.
    A co z osobami, które umierają z przyczyn naturalnych? Śmierć ich nie zabija, ale czeka, aż same umrą? To po co mu kosa? A co z nauczycielką Mal? Przecież ją zabił, czyli pogwałcił porządek światów. No i dlaczego przeciął szyję złoczyńcy, którego zabiła Mal?"

    Śmierć, jak sam powiedział, zabiera dusze. Nie zabija. I chodzi tam o fakt, że Śmierć, jako personifikacja, nie może zabić. Śmierć przchodzi, kiedy ich życie się kończy. Kosa jest symbolem, związnym z wyobrażeniem Śmierci.

    "Trzecia trzydzieści trzy. Ładna godzina, zauważyłam, o takiej właśnie zazwyczaj przyjeżdżają, czy też może raczej przylatują kosmici/duchy/zombie/wampiry (skreślić niepotrzebne), jeśli spóźniły się na zwyczajną, dobrą, starą północ.

    Przylatują, żeby urządzić sobie balangę w jej pokoju i objadać się smakołykami tuż pod jej nosem? Zresztą ona to wie z autopsji czy co?"

    Filmy? Internet? Książki? Sam fakt, że taka godzina ładnie wygląda?

    A czemu miałaby nazywać kobietę matką, jeśli jest to dla niej niezręczne? Ciocia jest w porządku.

    "Uhm, jaki interes ma demon w zdradzaniu przyczyn ataku swojego pobratymca? Co będzie miał z tego, że pomoże śmiertelniczce? Demony zazwyczaj wymagają niebanalnej zapłaty za swoje usługi, więc darmowa pomoc wydaje mi się dziwna. Dziwne jest też to, że on tak po prostu odpowiada na jej pytania..."
    Zazwyczaj. Demony moje nie muszą być innymi. I nigdzie nie jest powiedziane, że wszytkie zsobą współpracują. A jego motywy nie muszą być jawne. Mal o nich nie wie, czytelnik też nie wie. A ta kwestia pojawi się kiedy indziej.

    "Ona ma ochotę zamordować Śmierć – uhm, aż nie mogę znaleźć żadnego komentarza, tak absurdalnie to brzmi."
    Ma ochotę, nie powiedziałam, że to możliwe.

    "Książka ma dołączony do niej klucz, a bohaterka zastanawia się nad użyciem piły? Mam ochotę strzelić przysłowiowego facepalma. Tylko że demonowi, który chciał ją zabić, nie mogło zależeć na książce, bo ona jeszcze wtedy tej książki nie miała, ba, nawet nie wiedziała o jej istnieniu. Bardzo mało logiczny powód do atakowania kogoś na ulicy, nie sądzisz? Zresztą, kurka, sam arcydemon jej tę książkę dał! O co tu chodzi?"
    Nigdzie nie sugerowałam, że chodziło o książkę.

    Demon nie jest najważniejszym demonem, jak piszesz, jedynie jednym z wyższej grupy.

    "W życiu bym nie powiedziała, że dowolny chłopak z własnej woli zajmuje się uprawą ziółek w doniczkach.

    Hmm, ja też nie."
    Tego nie rozumiem. To, że to nieprawdopodobne, nie znaczy, że niemożliwe.

    "Ano, w smaku dobre, świetna herbata, co prawda trochę zbyt gorzka, jak na mój gust, ale ten zapach… Wystrzelił do przodu i dobiegł do mety, podczas gdy drugi zawodnik, biegnący z całkiem dobrą prędkością, został zdmuchnięty z toru i odleciał daleko, daleko… Coś mi odbija, stwierdziłam. Może coś do tego dodali?

    Zdecydowanie coś do tego dodali, bo czytam środek fragmentu powyżej i się głowię, o co w ogóle w nim chodzi."
    A o to, że to bardzo rozbudowana przenośnia na temat faktu, że bardziej podoba jej się zapach niż smak herbaty.

    „Śmierci nie było, róża od Sebastiana nieco już przywiędła i patrzyła na mnie oskarżycielsko z wazoniku.

    Róży wyrosły dodatkowe oczy.”
    Nie wszystko, co piszę, jest dosłowne. To przenośnia.

    Nigdy też nie pisałam, że tylko Mal. Napisałam, że niewiele LUDZI taką umiejętność posiada. O umiejętnościach demonów nie wspomniałam ani słowem.

    Śmierć za Mal podąża z własnych pobudek, których prztoczyć nie mogę, bo Mal ich nie zna. I póki ich nie pozna, czytlnik się o nich nie dowie.

    Mogę zapewnić z całą pewnością, że nie pisałam tego pod wpływem impulsu. Mam uzasadnienie dla rzeczy, które Mal pamięta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Śmierć nie może zabijać. To by naruszyło równowagę światów, więc jestem jedyna istotą, która nikogo nie może zabić. Nie można umrzeć przez Śmierć.

      Nie można umrzeć przez Śmierć?
      Przepraszam, chyba muszę iść po szklankę wody i przestać się opętańczo śmiać.
      A co z osobami, które umierają z przyczyn naturalnych? Śmierć ich nie zabija, ale czeka, aż same umrą? To po co mu kosa? A co z nauczycielką Mal? Przecież ją zabił, czyli pogwałcił porządek światów. No i dlaczego przeciął szyję złoczyńcy, którego zabiła Mal?"

      Śmierć, jak sam powiedział, zabiera dusze. Nie zabija. I chodzi tam o fakt, że Śmierć, jako personifikacja, nie może zabić. Śmierć przchodzi, kiedy ich życie się kończy. Kosa jest symbolem, związnym z wyobrażeniem Śmierci.
      Dobrze, ale jednak sytuacja w szpitalu zabrzmiała mi zbyt... jednoznacznie. Jakby Śmierć przychodził i ją zabijał. Gdybyś trochę zmodyfikowała tę scenę, byłoby lepiej.

      "Uhm, jaki interes ma demon w zdradzaniu przyczyn ataku swojego pobratymca? Co będzie miał z tego, że pomoże śmiertelniczce? Demony zazwyczaj wymagają niebanalnej zapłaty za swoje usługi, więc darmowa pomoc wydaje mi się dziwna. Dziwne jest też to, że on tak po prostu odpowiada na jej pytania..."
      Zazwyczaj. Demony moje nie muszą być innymi. I nigdzie nie jest powiedziane, że wszytkie zsobą współpracują. A jego motywy nie muszą być jawne. Mal o nich nie wie, czytelnik też nie wie. A ta kwestia pojawi się kiedy indziej.
      Wiesz, napisałaś o demonach tak mało, że czytelnik w większości musi się domyślać. I to, co dla Ciebie jest oczywiste, dla czytelnika takie nie musi być.

      "W życiu bym nie powiedziała, że dowolny chłopak z własnej woli zajmuje się uprawą ziółek w doniczkach.

      Hmm, ja też nie."
      Tego nie rozumiem. To, że to nieprawdopodobne, nie znaczy, że niemożliwe.
      Nie mówię, że nie możliwe, ale potwierdzam opinię Mal - że w życiu by tego nie powiedziała.

      "Ano, w smaku dobre, świetna herbata, co prawda trochę zbyt gorzka, jak na mój gust, ale ten zapach… Wystrzelił do przodu i dobiegł do mety, podczas gdy drugi zawodnik, biegnący z całkiem dobrą prędkością, został zdmuchnięty z toru i odleciał daleko, daleko… Coś mi odbija, stwierdziłam. Może coś do tego dodali?

      Zdecydowanie coś do tego dodali, bo czytam środek fragmentu powyżej i się głowię, o co w ogóle w nim chodzi."
      A o to, że to bardzo rozbudowana przenośnia na temat faktu, że bardziej podoba jej się zapach niż smak herbaty.
      Aha, dobrze wiedzieć. Ten fragment, szczerze mówiąc, wydaje się być wyrwany z kontekstu i nie mieć niczego wspólnego z zapachem...

      „Śmierci nie było, róża od Sebastiana nieco już przywiędła i patrzyła na mnie oskarżycielsko z wazoniku.

      Róży wyrosły dodatkowe oczy.”
      Nie wszystko, co piszę, jest dosłowne. To przenośnia.
      Nie, nie domyśliłam się...

      Mogę zapewnić z całą pewnością, że nie pisałam tego pod wpływem impulsu. Mam uzasadnienie dla rzeczy, które Mal pamięta.
      To dobrze.

      Usuń
    2. W wypadku demonów opierasz się na założeniach własnych. To, że Twoje założenia mogą nie zgadzać się ze satnem faktycznym, nie jest moją winą. Wiedza o tym, czemu Belphegor t zrobił, nie jest jeszcze znana. Mal nie wie, czytelnik nie wie. Jej nie wpadło do głowy, żeby to roztrząsać, bo była czymś innym zajęta.

      Nie rozumiem, czego czpiasz się we fragmnecie z Sebastianem hodującym kwiatki. Nie ma tam błędu? Nie ma. To, że jest to nieprawdopodobne to inna sprawa. Fakt, że moja znajoma od kilku lat planuje zostać mechanikiem samochodowym też jest nieparwdopodobny, ale istnieje.

      Różę postanowiłam skomentować, bo Twoja uwaga nie wskazywała specjalnie na zrozumienie...

      Usuń
  7. „Przed oczami przesuwały mi się łazienki, przeróżne sypialnie, co najmniej dwa gabinety, hall i mnóstwo pomieszczeń przeróżnego zastosowania, w tym jedno z basenem.

    Ja się nadal zastanawiam, po co Śmierci aż tak wystawna i rozbudowana rezydencja... A basen? Po co mu basen? Przecież on ciągle jest zajęty swoją pracą, raczej wątpię, by mogli dać mu urlop. Zresztą trudno mi jest wyobrazić sobie kąpiącego się Kosiarza...”

    A czemu by nie? Czemu ma nie mieć rezydencji? Choć z basenem faktycznie przesadziłam i zupełnie o nim zapomniałam.

    „Tabletka przeciwbólowa nie działa natychmiast, trudno mi więc jest uwierzyć w to, że od razu po jej zażyciu Mal przestawała odczuwać ból głowy.”
    Tabletka mogła… jakby to ująć… nie być zwyczajna.

    „A mi się wydawało, że Mal zjawiła się na miejscu pół godziny wcześniej niż powinna – Sebastian jest jasnowidzem, że wiedział, żeby sprawdzić wcześniejszą godzinę?”

    Sebastian przyszedł wczesniej i sprawdził wszystkie, jakie miały być w najbliższym czasie. To wydaje mi się dość logiczne, bo sama tak wiele razy robiłam, kiedy pojawiałam się za wcześnie z kimś umówiona.

    „W domu okazało się, że Eliza jeszcze nie wróciła, a z kolejnej karteczki na lodówce dowiedziałam się, że nie wraca i zostaje na noc.

    To znaczy, że Eliza napisała tę kartkę? Poszła do koleżanki, przyszła na chwilę do domu, żeby napisać, że zostaje u przyjaciółki na noc i szybko wróciła? Bardzo logiczne.”

    A może napisała i poszła potem? Już planując nocowanie poza domem?

    Mal widziala Kasandrę kilkukrotnie, przy okazji różnych świąt.

    „Zauważyłaś wcześniej, że się spóźniłem, prawda? No więc nie. Twoja… siostra, Kasandra, jest martwa od jakiś piętnastu godzin i dwudziestu minut z sekundami.

    Że proszę? Jeżeli umarła te piętnaście godzin temu, to przecież Śmierć powinien przy niej być natychmiast, a nie po czasie. Co oznacza, że można zaliczyć jego „spóźnienie” do kolejnych absurdów tego opowiadania. I wiesz, zawsze mi się wydawało, że Śmierć powinien być w kilku miejscach na raz. Przecież w jednej sekundzie na świecie umiera kilka osób (albo jakoś tak, nie znam dokładnie danych statystycznych)! Co jeśli kilka osób umiera w tym samym czasie? Cały wątek Śmierci jest bardzo nietrafiony i niedopracowany, zawiera wiele nielogiczności i sprzeczności.”

    Wymaga to nieco dłuższego kometarza. Śmierć nie przybył w chwili zabicia Kasandry, więc mogło się wydawać, że się spóźnił. Śmierć zaś pojawił się w rzeczywistości w chwili jej rzeczywistej śmierci. Innymi słowy – Kasandra była już martwa, kiedy ją zabijała. Kwestie, dla których się dalej ruszała są uzasadnione poniżej.

    Nie piszę, że Śmierci nie ma w kilku miejscach miejscach tym samym czasie. Jedyne co, to Mal nie była tym zainteresowana. To kwestia otwarta, jak on sobie z tym radzi. A nieścisłości ze Śmiercią? Ma on motywy, dla których postępuje tak, a nie inaczej, choć jeszcze się nie wyjaśniły. Jako że stosuję narrację pierwszoosobową nie mogę opowiadać ze szczegółami szczegółami tym, jak pracuje – Mal nie rozmyśla o wszystkich aspektach, a Śmierć o tym nie mówi.

    „Dla mnie krew pachniała tak, jak smakował metal.

    Jak coś może pachnieć tak, jak smakuje coś innego? Przecież smak to jedno, a zapach drugie...”
    Nigdy się nie spotkałaś z takim określeniem? Zimny metal pachnie tak, jak nadchodząca zima, pasta polerująca (czy jak to tam nazwać) u dentysty smakuje jak zapach orzechów włoskich… To najbliższe prawdy określenia, jakie mogłam znaleźć.

    „Zdążyłam tylko uronić kilka łez, które należały się śmierci Kasandry.

    Podejrzewam, że łzy bardziej się należały samej Kasandrze niż jej śmierci. Chociaż w sumie to kolejna rzecz, która mnie w tym opowiadaniu dziwi, bo z tego co pamiętam, Mal nie znała w ogóle Kasandry, a po śmierci dawnej nauczycielki odczuwała wręcz ulgę...”

    Już pisałam, że ją spotkała. Zresztą zabiła siostrę przyrodnią, a temu chyba jakiś smutek powinien się należeć. Nauczycielki nie lubiła,a ta umarła z chroby, nie zamordowana. Nie musiała z tego powodu płakać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Tabletka przeciwbólowa nie działa natychmiast, trudno mi więc jest uwierzyć w to, że od razu po jej zażyciu Mal przestawała odczuwać ból głowy.”
      Tabletka mogła… jakby to ująć… nie być zwyczajna.
      Dobra, fakt, zapomniałam, że to opowiadanie fantastyczne, więc nie powinnam się zupełnie niczemu dziwić.

      „W domu okazało się, że Eliza jeszcze nie wróciła, a z kolejnej karteczki na lodówce dowiedziałam się, że nie wraca i zostaje na noc.

      To znaczy, że Eliza napisała tę kartkę? Poszła do koleżanki, przyszła na chwilę do domu, żeby napisać, że zostaje u przyjaciółki na noc i szybko wróciła? Bardzo logiczne.”

      A może napisała i poszła potem? Już planując nocowanie poza domem?
      Nie. Napisałaś wcześniej, że na karteczce informowała o wyjściu do koleżanki, jeśli dobrze pamiętam. Karteczka o nocowaniu pojawiła się później.

      Mal widziala Kasandrę kilkukrotnie, przy okazji różnych świąt.
      Szkoda, że czytelnik tego nie wie.

      Nie piszę, że Śmierci nie ma w kilku miejscach miejscach tym samym czasie. Jedyne co, to Mal nie była tym zainteresowana. To kwestia otwarta, jak on sobie z tym radzi. A nieścisłości ze Śmiercią? Ma on motywy, dla których postępuje tak, a nie inaczej, choć jeszcze się nie wyjaśniły. Jako że stosuję narrację pierwszoosobową nie mogę opowiadać ze szczegółami szczegółami tym, jak pracuje – Mal nie rozmyśla o wszystkich aspektach, a Śmierć o tym nie mówi.
      Narrację pierwszoosobową mieszaną z trzecioosobową, gwoli ścisłości.

      „Dla mnie krew pachniała tak, jak smakował metal.

      „Zdążyłam tylko uronić kilka łez, które należały się śmierci Kasandry.

      Usuń
    2. Tabletkę, dla przypomnienia, podał jej Śmierć. Z kosą. Wydaje mi się, że rozsądnie będzie nie zakładać z góry, że to zwykły ibuprom.

      Faktycznie, napisałam, że była tam kolejna karteczka. Pisząc poprzednią Eliza nie wiedziała, że zostanie na noc. Musiała więc potem wrócić po swoje rzeczy, być może tuż po szkole, gdzie zadecydowała o nocowaniu, być może od koleżanki. To, ile drogi nadłożyła nie stanowi elementu dyskusji.

      Czepianie się słów w ten sposób nie ma wielkiego sensu. Większość pisana jest z perspektywy Mal, zatem powyższe argumenty się sparwdzają. Trzecioosobowe pokazują krótkie sytuacje z nieco innego kąta, więc, siłą rzeczy, nie są wypełnione rozmyślaniami na temat pracy.

      Usuń
  8. „Ale to znaczyło, że wszyscy wrócili i nie zauważyli, jeśli zostawiłam gdzieś ślady krwi, albo nie do końca skutecznie wywietrzyłam dom.

    Nie do końca skutecznie? Chyba właśnie skutecznie, skoro nikt nie podniósł rabanu na cały dom.”

    Nie zauważyli, że mogła do końca nie wywietrzyć. Czyli nie zauważyli zapachu, jeśli pozostał. Nie ma tu błędu.

    „Czemu zabiłam własną siostrę?

    Przecież ona nie zabiła własnej siostry. Sam Śmierć mówił, że prawdziwa Kasandra umarła piętnaście godzin przed jej sobowtórem...
    Aaa, czyli po prostu Mal ma kiepską pamięć, już rozumiem.”

    Wydaje mi się, że może nie myśleć tak zdroworozsądkowo po zabiciu kogoś związanego z jej nową rodziną…

    „Wykrwawiłabym się gdzieś tam na dole, nie potrafiąc opatrzyć rany, albo leżałabym w szpitalu mając na głowie większe problemy niż odzyskiwanie tożsamości, zwłaszcza po tym, jak policja znalazłaby ciało ze skręconym karkiem.

    Przecież podobno to ciało się rozpływało w powietrzu...?”
    Ciało Kasandry? Musiałaś nie czytać uważnie, bo wyraźnie pamiętam, jak pisałam, że ciało Kasandry nagle przeszło do stanu rozkładu. Nic nie mowiłam o znikaniu.

    „Kartkowałam ją czasami, wodząc palcami po niezwykłych rysunkach i zastanawiając się, co tam może być.

    Un momento... Skąd w tej księdze rysunki? Podobno miała same puste kartki.”

    Um. Jednak jestem pewna, że o tym pisałam. O tu, kiedy Mal pierwszy raz przegląda księgę. „Delikatnie, w obawie, że książka zaraz się rozsypie, zaczęłam przeglądać strony. Opadły mi ramiona. Owszem, księga piękna, zdobiona i w ogóle, dzieło kaligrafii, ale tylko w obrazkach. Na każdej stronie marginesy były pięknie zdobione, ale środek pozostawał pusty.”
    Dodam, że w księgach starych marginesy stanowiły niemal dzieło sztuki, a tekst zajmował chyba mniej niż pół strony.

    „Nie wiem, może przesadzę, ale jak dla mnie taki zbieg okoliczności jest zbyt grubymi nićmi szyty. Mal nie ma u kogo szukać odpowiedzi na nurtujące ją pytania i – pstryk! – w księdze pojawia się stosowny artykuł o Wysysaczu Dusz (swoją drogą zalatuje dementorami), akurat podczas przeglądania go.”

    O to w tej księdze chodzi, że pojawiają się w niej informacje akurat wtedy, kiedy ona miała już wspomnienie.

    „Były popularnym narzędziem zemsty, ale każda osoba mająca choć śladowy talent magiczny była odporna.

    Jeszcze w poprzednim zdaniu pisałaś o zaklęciu – to znaczy, że zaklęcia były narzędziem zemsty? Czy chodziło Ci o wysysacze? Ja już się pogubiłam...
    Osoba mająca śladowy talent magiczny była odporna na co? Na zaklęcie? No to jakim cudem były one popularnym zaklęciem zemsty, skoro na większość osób nie działały, przynajmniej z tego drugiego świata, jeśli dobrze wnioskuję?”

    Zaklęcie tworzy Wsysacza. Na ich działanie odporna jest osoba z aktywnym talentem magicznym (nie tak, że ma i nie wie – musi go mieć i umieć używać). A używano ich do zemsty też przez ataki osób trzecich, jak napisałam. Nie oglądałam Ao no Exorcist, więc powiązania są nienaumyślnie. Nigdzie takich nie spotkałam, więc powiązania z czymś innym też są przypadkowe.

    „Jeszcze jeden szczegół. Kiedy Pasożyt umierał zazwyczaj rozkładała się bardzo szybko, nieważne od ilu godzin była martwa zawsze przechodziła do stanu lekkiego, ale dającego się we znaki zaśmierdnięcia ledwo kilka minut od śmierci i od tego momentu rozkładała się tak, jak każde normalne ciało.

    Co się rozkładało bardzo szybko? Szczegół? Trochę namieszałaś w tym zdaniu. Nieważne od ilu godzin była martwa, przechodziła do stanu lekkiego zaśmierdnięcia ledwo kilka minut po śmierci? Zdecyduj się! Kilka minut czy kilka godzin od śmierci?!”
    Częściowo racja z namieszaniem, bo musiałam przez przypadek usunąć słowo ofiara. A reszta jest całkiem logiczna – nieważne, ile już była martwa, tuż po śmierci Wsysacza przechodziła do danego stanu rozkładu, a potem proces gnicia przebiegał normalnie.

    „Do pokoju wślizgnął się kot.

    A gdzie był kot w chwili morderstwa?”

    Yhm… To już po morderstwie, jakby… A kot… Może w innym pokoju? Nie musiał być tam, gdzie one.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Ale to znaczyło, że wszyscy wrócili i nie zauważyli, jeśli zostawiłam gdzieś ślady krwi, albo nie do końca skutecznie wywietrzyłam dom.

      Nie do końca skutecznie? Chyba właśnie skutecznie, skoro nikt nie podniósł rabanu na cały dom.”

      Nie zauważyli, że mogła do końca nie wywietrzyć. Czyli nie zauważyli zapachu, jeśli pozostał. Nie ma tu błędu.

      Błąd właśnie jest. Rozumiem o co Ci chodzi, ale i tak źle sformułowałaś to zdanie. "Nie zauważyli, jeśli..." - Nie zauważyli, że mogłam zostawić gdzieś ślady krwi albo nie do końca skutecznie wywietrzyć dom - i od razu lepiej.

      „Nie wiem, może przesadzę, ale jak dla mnie taki zbieg okoliczności jest zbyt grubymi nićmi szyty. Mal nie ma u kogo szukać odpowiedzi na nurtujące ją pytania i – pstryk! – w księdze pojawia się stosowny artykuł o Wysysaczu Dusz (swoją drogą zalatuje dementorami), akurat podczas przeglądania go.”

      O to w tej księdze chodzi, że pojawiają się w niej informacje akurat wtedy, kiedy ona miała już wspomnienie.
      Wiem, że o to w niej chodzi, ale taki zbieg okoliczności wydawał mi się bardzo dziwny.

      „Jeszcze jeden szczegół. Kiedy Pasożyt umierał zazwyczaj rozkładała się bardzo szybko, nieważne od ilu godzin była martwa zawsze przechodziła do stanu lekkiego, ale dającego się we znaki zaśmierdnięcia ledwo kilka minut od śmierci i od tego momentu rozkładała się tak, jak każde normalne ciało.

      Co się rozkładało bardzo szybko? Szczegół? Trochę namieszałaś w tym zdaniu. Nieważne od ilu godzin była martwa, przechodziła do stanu lekkiego zaśmierdnięcia ledwo kilka minut po śmierci? Zdecyduj się! Kilka minut czy kilka godzin od śmierci?!”
      Częściowo racja z namieszaniem, bo musiałam przez przypadek usunąć słowo ofiara. A reszta jest całkiem logiczna – nieważne, ile już była martwa, tuż po śmierci Wsysacza przechodziła do danego stanu rozkładu, a potem proces gnicia przebiegał normalnie.
      Logiczna jest tylko wtedy, jeżeli dodasz tam "śmierci Wysysacza" - dopiero wtedy to zdanie nabiera sensu.

      Usuń
    2. Księga była wręczona Mal w celu odczytywania przez nią wiadomości. To, czemu się tam wtedy pojawiały było czymś spowodowane, ale to także nie należy jeszcze do wiedzy Mal.

      Usuń
  9. „Może, ale tylko może, jeśli oszczędzałabym przez kilka miesięcy, ale ja potrzebowałam broni już, teraz, zaraz!

    Po co ona szuka noża, skoro Śmierć zatknął za jej ramę łóżka sztylet? Już zdążyła zapomnieć...?

    On jej pomógł, a Mal się obraża? Naprawdę? Przecież to takie dziecinne, stroić fochy za okazaną pomoc, nawet jeżeli pochodzi od samej Śmierci...


    Chce nóż, bo nastolatki raczej nie noszą sztyletów. Nie te, które znam, w każdym razie. A zachowuje się dziecinnie, owszem. Może mieć wady, prawda? Takie było zamierzenie.

    „Trochę czasu? W sensie jeden dzień, jeśli dobrze policzyłam?”
    Numer jeden. Dla niego mogło to być bardzo długo. Numer dwa – Kasandra zniknęła wcześniej, niż pojawiła się w pokoju Mal, a jako że jej nieobecność nie była planowana, zarządzono poszukiwania (zaczyna się to po 24 godzinach, czy jakoś tak?).

    „Znów jakby coś wyssało wszystkie dźwięki.”
    Muszę naprawdę napisać prosto, że panowała krępująca cisza? Chodzi o to, że było nienaturalnie cicho.

    „Żadnych śladów. Nie wiem, jak to zrobiła, ale nie zostawiła żadnych śladów, kiedy jechała do mnie przez co najmniej kilka krajów.

    Mal ciągle zapomina, że to nie była sama Kasandra, tylko ktoś, kto przejął kontrolę nad nią. I jeżeli ta osoba pochodziła z drugiego świata, to przeniesienie się w dowolne miejsce nie powinno stanowić dla niej problemu, tak jak jest to w przypadku demonów czy Śmierci.”

    Napisałam (naprawdę nie chcę szukać kolejnego fragmentu), że Wysysacz przejmuje umiejętności ofiary. Kasandra była człowiekiem, więc Mal wnioskuje logicznie.

    „- To moja wina. Przepraszam cię, ja pierwszy raz to robiłem i zdekoncentrowałem się, i wymknęło mi się wszystko spod kontroli, i wpadłem na was, i bardzo ci dziękuję, że udało ci się nas uratować i mnie tam nie zostawiłaś, i…

    Uratować? Przecież ona nic nie zrobiła, bo ściskała tylko czyjąś szatę w garści, nic więcej.”
    Jemu się tak wydawało. A faktycznie, nie dodałam, że on wiedział o innej osobie z Mal, moje niedopatrzenie.

    „Teraz to wszyscy latają po całym świcie, jakby im własny dom nie wystarczał…

    Tak, bo faktycznie latanie po świcie może się okazać niewystarczającym wrażeniem...”
    Przenośnia. A nawet jeśli nie – jasno napisałam, że nie wystarczał im pobyt w domu, a nie latanie.

    „Puścił do nas oko. Dobrze, że nigdy nie miałam skłonności do rumienienia, bo, słusznie czy nie, mój mózg podsuwał mi bardzo niedwuznaczne sceny.

    No to chyba zboczona jakaś, bo w końcu on zwyczajnie do niej mrugnął... A jego wypowiedź zaś wcale dwuznaczna nie była. Jak dla mnie była całkowicie jednoznaczna, więc Mal ma chyba zbyt wybujałą wyobraźnię.”
    Tak to już jest w tym wieku. U nastolatek to raczej normalne i dwuznaczność można dostrzec w znacznie bardziej niewinnych komentarzach.

    „- Jeśli pójdziemy naokoło w końcu nas zabiją albo coś. Jesteś w stanie nas utrzymać przez kilka tygodni, co?

    A nie przyszło jej do głowy, że w Lesie Szeptów może zginąć znacznie szybciej? W końcu sam staruszek Greg się przeraził. Jej nowy towarzysz zresztą też.”

    Czy mogłabyś czasem przyjąć, że jej brak rozsądku jest zamierzony i nie musi zawsze mieć racji? Mogła być bardzo zdeterminowana, nie myśleć o tym, czy też żyć przekonaniem, że jej może się udać.

    „Ja na miejscu Mal zastanawiałabym się raczej, gdzie się podział Śmierć i jak go znaleźć. Skoro już wylądowała w drugim świecie, to chyba nie będzie to aż tak trudne zadanie, gdyż, jak sądzę, Śmierć czuje się w tym świecie nieco swobodniej, gdyż chodzi w nim więcej istot magicznych, bliższych jemu niż ludzie.”

    Znaczy „halo, szukam Śmierci”? I znów – Śmierć mówił, że większość osób, w tym tych z innego świata, nie nawiązuje z nim bliższych kontaktów. Po raz któryś z kolei komentujesz, nie sprawdzając tego w tekście.

    „- Jeśli możesz. Wszystko mnie już boli.
    - Nie ma problemu. – Wstałam i jęknęłam. – Większego problemu.

    Mary Sue w akcji, bo jej towarzysz już absolutnie nie ma siły!”
    Wstała, bo mu się nie chciało. To naprawdę takie marysójkowe? Kiedy dokańczam sprzątanie po pracy, bo moja siostra jest zmęczona, jestem Mary Sue?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chce nóż, bo nastolatki raczej nie noszą sztyletów. Nie te, które znam, w każdym razie. A zachowuje się dziecinnie, owszem. Może mieć wady, prawda? Takie było zamierzenie.
      Wiesz, nastolatki, które znam, noży raczej też przy sobie nie noszą.

      „Znów jakby coś wyssało wszystkie dźwięki.”
      Muszę naprawdę napisać prosto, że panowała krępująca cisza? Chodzi o to, że było nienaturalnie cicho.
      Wiem o tym. Po prostu samo sformułowanie mnie rozbawiło.

      „Puścił do nas oko. Dobrze, że nigdy nie miałam skłonności do rumienienia, bo, słusznie czy nie, mój mózg podsuwał mi bardzo niedwuznaczne sceny.

      No to chyba zboczona jakaś, bo w końcu on zwyczajnie do niej mrugnął... A jego wypowiedź zaś wcale dwuznaczna nie była. Jak dla mnie była całkowicie jednoznaczna, więc Mal ma chyba zbyt wybujałą wyobraźnię.”
      Tak to już jest w tym wieku. U nastolatek to raczej normalne i dwuznaczność można dostrzec w znacznie bardziej niewinnych komentarzach.
      Wiesz, nie u wszystkich nastolatek tak jest.

      „Ja na miejscu Mal zastanawiałabym się raczej, gdzie się podział Śmierć i jak go znaleźć. Skoro już wylądowała w drugim świecie, to chyba nie będzie to aż tak trudne zadanie, gdyż, jak sądzę, Śmierć czuje się w tym świecie nieco swobodniej, gdyż chodzi w nim więcej istot magicznych, bliższych jemu niż ludzie.”

      Znaczy „halo, szukam Śmierci”? I znów – Śmierć mówił, że większość osób, w tym tych z innego świata, nie nawiązuje z nim bliższych kontaktów. Po raz któryś z kolei komentujesz, nie sprawdzając tego w tekście.

      Komentuję, nie sprawdzając tego w tekście? Aha, dobrze wiedzieć.
      Większość osób - czyli jakaś ich część jednak nawiązuje z nim kontakt. Jednakże wydaje mi się, że w tej sytuacji zastanowienie się, gdzie się podział Śmierć, byłoby naturalne.

      Usuń
    2. Ale nóż sprężynowy rzuca się w oczy trochę mniej niż sztylet przy pasku.

      A i owszem, może istnieją nastolatki, którym sę to nie kojarzy, ale, po pierwsze, naprawdę ich mało (doświadczenie własne), po drugie zaś - Mal nie musi do takich należeć.

      Jeśli chodzi o kemnatrze bez sprawdzania w tekście - kilkakrotnie przytoczyłam ci fragmnety z opowiadania, które pojawiły się wcześniej, wyjaśniające zarzut, który postawiłaś.

      Większość osób to określenie użyte tutaj. Śmierć jasno powiedział, że bardzo niewiele jest takich, którzy by z nim rozmawiali. Śmierć nie jest uznawany za normalną osobę w drugim świecie i także o tym Mal powiedział.

      Co do zastanawiania się nad jego zniknięciem, przyznaję rację.

      Usuń
  10. „Bolały mnie już chyba wszystkie mięśnie. Nawet te, których nie miałam.

    Jak mogą boleć mięśnie, których się nie ma?”

    Lekkie wyolbrzymienie z jej strony. Była bardzo zmęczona, czuła się fatalnie… Mi też się tak przytrafiło.

    „Zatrzymaliśmy się kilka razy, znaleźliśmy też kilka kolejnych tykw z wodą.

    Skąd driady wiedziały, że będą szli właśnie tędy, że zostawiły im picie?”

    Driady, jak napisałam, stworzyły im ścieżkę. Szli tą sciezką.

    „Aha, i poważany arcymag chce ryzykować dla podlotka, który nie zna ani krztyny magii, wziął się nie wiadomo skąd i wytrzymał walkę z nim na spojrzenia?”
    nasz słowo, którego użyłam, kiedy opisywałam jego myśli? Przeczucie? Miał przeczucie i postanowił za nim podążyc, a czy było to rozsądne, to inna sprawa.

    „- Umarł w bardzo bolesny sposób? Też sposób na przywołanie Śmierci, nie?

    - Nie żartuj. To podobno było okropne.

    Naprawdę arcymag chce dla niej zaryzykować? Jakoś tego nie widzę.”

    Odpowiedni cytat: „- No nie. Właściwie to słyszy tylko prowadzącego, który kształtuje moc.
    - Tylko? – Jeśli tak, to chyba mój plan runie w gruzach.
    - Kiedyś ktoś inny próbował też go zawołać i wskoczył do środka kręgu, czy też raczej figury, w której miał pojawić się Śmierć. Tam najlepiej słychać, bo to jakby centrum zaklęcia. Ale wtedy dowiedzieliśmy się też, że w kręgu zaczyna nagle bardzo, bardzo mocno wiać, coś wysysa powietrze i temperatura spada. Wszystko przestaje się dziać, kiedy pojawia się Śmierć, ale skoro wtedy się nie pojawił, to tamten mag…
    - Umarł w bardzo bolesny sposób? Też sposób na przywołanie Śmierci, nie?”
    Umarł nie przywołujący, a ten, który wskoczyl do kręgu. Proszę o uważne czytanie.

    „Ciekawie się rozmawiało z kimś, kto jest w twoim wieku, a ma zupełnie inne spojrzenie na świat, a magia jest dla niego równie pospolita, co każda inna nauka.

    Mal nie miała czasem szesnastu, tfu, prawie siedemnastu lat?”
    Wiekowo byli bardzo podobni.

    „Rozmowa z arcymagiem była jak spacer po kruchym lodzie. Śliskim. Ja szłam w butach na obcasach, on założył łyżwy. Kto dobrnie szczęśliwie do końca?

    To chyba oczywiste, nie?”
    Oczywiście, że oczywiste. Bo miało być oczywiste.

    „. Chłopak uśmiechnął się do mnie niepewnie, ale ufnie. Na chwilę serce stanęło mi w gardle. Miałam szczerą nadzieję, że nie zaczął do mnie nic… Nie, to przecież niedorzeczne… Postarałam się zignorować tę myśl.

    Chłopak się do niej jedynie ufnie uśmiecha, a ona oczywiście już wyciąga daleko idące wnioski! Tak, w Mary Sue musi być zakochany każdy, to na pewno dlatego.”

    Nie piszę, że jest w niej zakochany. Ona tak twierdzi. I tyle.

    „Muszę kupić zegar z datą.

    Nie prościej użyć komórki? Podobno ją ma.”

    Może nie leży na stoliku nocnym? Może chciałaby wiedzieć od razu, bez włączania? No i ja osobiście wolę zegarek, więc czemu ona by nie miała?

    potomstwo bogów! To mi z kolei przypomina książki o Percym Jacksonie – czytałaś? Nie wymyśliłaś więc niczego nowego, po prostu wykorzystałaś utarty motyw. Oczywiście, teraz się już wyjaśnił napis na belce i już wiem, skąd się wziął.”

    Percy Jackson? Jeśli już się odgapiałam, to można powiedzieć, że z mitologii greckiej – to czytałam, a Percy Jackson jak dotąd w moje ręce nie wpadł, choć znam ogólną fabułę.

    „Odgarnęłam włosy z czoła, pozostawiając na niej brązowawe smugi z ziemi.

    W sensie że te smugi ciągnęły się od ziemi?”
    Yhm. Miała ziemię na palcach. A potem ubrudziła nią czoło, czyli postawły smugi z ziemi.

    „Ciocia gotowała obiad, pogwizdując cicho pod nosem. Nie była już tak roztrzęsiona jak wcześniej.

    No cóż, przynajmniej żałoba szybko minęła.”

    Będąc w żałobie nie musi płakać cały czas, bez przerwy. Może się czasem uśmiechnąć, a nawet, nie daj boże, zagwizdać.

    „Przestało być zabawne, kiedy ludzie zaczęli umierać.

    Zdaje się, że Mal zdążyła zapomnieć, że zabijała demony, a nie ludzi. Nie zabiła własnoręcznie Kasandry, uczynił to przecież za nią demon!”

    Czuje się tak, jakby zabiła dwójkę ludzi. Osób, niech będzie, ale wyglądających bardzo ludzko. Kwestię Wysysysacza jako zaklęcia wyjaśniłam później.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Bolały mnie już chyba wszystkie mięśnie. Nawet te, których nie miałam.

      Jak mogą boleć mięśnie, których się nie ma?”

      Lekkie wyolbrzymienie z jej strony. Była bardzo zmęczona, czuła się fatalnie… Mi też się tak przytrafiło.

      Rozumiem, że była zmęczona, sama często mam takie zakwasy, że ledwo mogę ruszyć którąś kończyną, ale kurczę, nie rozumiem, jak mogą boleć mięśnie, których się nie ma! Prędzej mięśnie, których istnienia nie podejrzewała.

      „Aha, i poważany arcymag chce ryzykować dla podlotka, który nie zna ani krztyny magii, wziął się nie wiadomo skąd i wytrzymał walkę z nim na spojrzenia?”
      nasz słowo, którego użyłam, kiedy opisywałam jego myśli? Przeczucie? Miał przeczucie i postanowił za nim podążyc, a czy było to rozsądne, to inna sprawa.
      Tak, przeczucie jest bardzo dobrym powodem do ryzykowania własnym życiem. I tak, znam takie słowo, nie bój się.

      „- Umarł w bardzo bolesny sposób? Też sposób na przywołanie Śmierci, nie?

      - Nie żartuj. To podobno było okropne.

      Naprawdę arcymag chce dla niej zaryzykować? Jakoś tego nie widzę.”

      Odpowiedni cytat: „- No nie. Właściwie to słyszy tylko prowadzącego, który kształtuje moc.
      - Tylko? – Jeśli tak, to chyba mój plan runie w gruzach.
      - Kiedyś ktoś inny próbował też go zawołać i wskoczył do środka kręgu, czy też raczej figury, w której miał pojawić się Śmierć. Tam najlepiej słychać, bo to jakby centrum zaklęcia. Ale wtedy dowiedzieliśmy się też, że w kręgu zaczyna nagle bardzo, bardzo mocno wiać, coś wysysa powietrze i temperatura spada. Wszystko przestaje się dziać, kiedy pojawia się Śmierć, ale skoro wtedy się nie pojawił, to tamten mag…
      - Umarł w bardzo bolesny sposób? Też sposób na przywołanie Śmierci, nie?”
      Umarł nie przywołujący, a ten, który wskoczyl do kręgu. Proszę o uważne czytanie.

      Wiesz, w przytoczonym cytacie napisałaś bardzo niejasno i to, co dla Ciebie jest oczywiste - dla mnie takowym nie jest. "Tamten mag" - to znaczy który mag? I jeszcze potem "też sposób na przywołanie Śmierci" - odruchowo pomyślałam, że chodzi o osobę przywołującą.

      „Muszę kupić zegar z datą.

      Nie prościej użyć komórki? Podobno ją ma.”

      Może nie leży na stoliku nocnym? Może chciałaby wiedzieć od razu, bez włączania? No i ja osobiście wolę zegarek, więc czemu ona by nie miała?
      Nie trzeba włączać komórki, żeby sprawdzić datę. Mi się nie zdarzyło wyłączyć komórki na noc, zresztą w przypadku niektórych modeli wystarczy przytrzymać dowolny klawisz i się podświetli ekran z godziną i datą.

      „Odgarnęłam włosy z czoła, pozostawiając na niej brązowawe smugi z ziemi.

      W sensie że te smugi ciągnęły się od ziemi?”
      Yhm. Miała ziemię na palcach. A potem ubrudziła nią czoło, czyli postawły smugi z ziemi.
      W takim razie nie z ziemi, lecz od ziemi.

      Usuń
    2. W zacytowanym fragmnecie Merrick mówi tylko jednym magu, który wskoczył na środek, więc nie do końca rozumiem, skąd wzięła się pomyłka. "Też sposób na przywołanie Śmierci" oznacza tylko, że po śmierci maga Śmierć powinien się pojawić. I mówi to Mal, nie Merrick, więc znów nie do końca rozumiem pomyłkę.

      Trzeba po komórkę sięgnąć, żeby włączyć wyświetlacz, a może lepiej byłoby popatrzyć na zegarek i tyle? Odnosisz się do "niektórych modeli" i tego, że tobie nie zdarzało się wyłączać telefonu na noc. Ja na przykład datę sprawdzam na zegarku ręcznym, a po telefon sięgam później. I co? To, że Mal chciałaby budzik, to jej wybór.

      Usuń
  11. „Mój ojciec był jakimś bogopodobnym, na dodatek tchórzem i świnią. Zamiast dowiedzieć się, co się dzieje z jego ukochaną córeczką, wysyła Śmierć, żeby się nią opiekował.

    Ach, droga Mary Sue, może Twój ojciec z ważnych powodów nie mógł Ciebie odszukać? Albo nie żył. Chociaż nie, w to już wątpię.”

    Ośmielę się rzucić sugestię, że mogła być na niego wściekła i, być może, nie pomyśleć o tym. A owszem, jeśli żył, to mógł ją odszukać, skoro wysłał jej Śmierć – bo ten mógłby mu powiedzieć, gdzie się Mal znajduje.

    „- Kończymy. Muszę już iść. Tylko wpadłem, żeby załatwić podstawy, kiedy nic nie robisz.

    To były podstawy? Wpadł przez okno, kazał jej „trzymać” wściekłość i „zrobić światło”? Naprawdę?”

    Tak, podstawy. Nauka użycia magii. Wpadnięcie było prowokacją. Na dodatek bez wiedzy na temat ogólnej magii raczej nie osądzałabym, czy to podstawy.

    „Na zdjęciu widoczny był leżący trup. Mężczyzna, mój znajomy demon, z cenzurą na klatce piersi

    Czy on czasem nie miał wyparować? Yhym... Chociaż nie, wtedy na pewno wyparowała krew na jej rękach, a co się stało z demonem – głowy nie dam, że wyparował, ale tak mi się przynajmniej wydawało.”
    Więc możnaby sprawdzić, że napisałam o znikającej krwi, bo od ciała (będącego w całości) się odwróciła.

    Przyznaję, że opisy są moim słabym punktem. Nie wiem natomiast, jakim cudem nie zauważyłaś, że opowiadanie koncentruje się na odzyskiwaniu wspomnień. Dodam także, że opowiadanie nie jest spontaniczne – wzmianka lub kwestia, która chwilowo pozstaje niewyjaśniona, odegra jesze jakąś rolę w bliższej lub dalszej przyszłości. Tego Ci nie wytykam, bo nie mogłaś wiedzieć.

    Jeśli chodzi o Śmierć – wydaje mi się, że uparcie chcesz (takie przynajmniej wrażenie odniosłam czytając komentarze na jego temat) osądzać go według pewnego schematu, traktując go, jako źe skonstruowaną złą postać, która nie jest zła, choć powinna. Otóż Śmierć w zamierzeniu był bardziej ludzki, łagodny. Rozumiem, że komus taka opcja może nie odpowiadać. Pojawia się i znika, raz odpowiada, raz nie – ze swoich własnych pobudek. Pewnych informacji nie chce Mal zdradzac, czasem ma coś innego do zrobienia. Jest inny, niż zazwyczaj, ale nie powiedziałabym, że niekonsekwentny.
    Kuba… Sugeruję zastanowienie się nad tym, czy on miał być idealny. To, że jest tchórzem, zamiast ideałem było zamierzone. Sebastian jeszcze się pojawi. Co do Mal nie mam komentarzy, bo odbiór głównej bohaterki zależy od czytelnika, a twoje komentarze SA bardzo subiektywne – nie podobało ci się, że jakoś się zachowała. Przyznaję, w niektórych kwestiach jest zbyt wyidealizowana, ale nie sądzę, by aż tak jak sądzisz.

    Dziękuję Ci za ocenę – musiała zajać naprawdę dużo czasu, zwłaszcza, że widzę, że opowiadanie nie przypadło Ci do gustu. Dałaś mi trochę do myślenia, choć z częścią uwag się nie zgadzam.

    Pozdrawiam,
    Malcadicta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „- Kończymy. Muszę już iść. Tylko wpadłem, żeby załatwić podstawy, kiedy nic nie robisz.

      To były podstawy? Wpadł przez okno, kazał jej „trzymać” wściekłość i „zrobić światło”? Naprawdę?”

      Tak, podstawy. Nauka użycia magii. Wpadnięcie było prowokacją. Na dodatek bez wiedzy na temat ogólnej magii raczej nie osądzałabym, czy to podstawy.

      W takim razie szkoda, że na temat samej magii pojawiło się tak mało informacji.

      Przyznaję, że opisy są moim słabym punktem. Nie wiem natomiast, jakim cudem nie zauważyłaś, że opowiadanie koncentruje się na odzyskiwaniu wspomnień. Dodam także, że opowiadanie nie jest spontaniczne – wzmianka lub kwestia, która chwilowo pozstaje niewyjaśniona, odegra jesze jakąś rolę w bliższej lub dalszej przyszłości. Tego Ci nie wytykam, bo nie mogłaś wiedzieć.

      Zauważyłam, że jest to jeden z wątków, ale żeby miał stanowić trzon fabuły? No trochę jeszcze do tego brakuje.

      Jeśli chodzi o Śmierć – wydaje mi się, że uparcie chcesz (takie przynajmniej wrażenie odniosłam czytając komentarze na jego temat) osądzać go według pewnego schematu, traktując go, jako źe skonstruowaną złą postać, która nie jest zła, choć powinna. Otóż Śmierć w zamierzeniu był bardziej ludzki, łagodny. Rozumiem, że komus taka opcja może nie odpowiadać. Pojawia się i znika, raz odpowiada, raz nie – ze swoich własnych pobudek. Pewnych informacji nie chce Mal zdradzac, czasem ma coś innego do zrobienia. Jest inny, niż zazwyczaj, ale nie powiedziałabym, że niekonsekwentny.

      Wiesz, nie osądzam go na siłę, nie widzę go uparcie w jeden sposób, po prostu taki jego obraz wyłonił się z Twojego opowiadania. To jest moja opinia - nie musisz się z nią zgadzać, ja Ci tylko piszę, jakie wrażenia odniosłam jako czytelnik.

      Kuba… Sugeruję zastanowienie się nad tym, czy on miał być idealny. To, że jest tchórzem, zamiast ideałem było zamierzone.

      Mal kreowała go na ideał, więc jej zdaniem miał być.

      Sebastian jeszcze się pojawi. Co do Mal nie mam komentarzy, bo odbiór głównej bohaterki zależy od czytelnika, a twoje komentarze SA bardzo subiektywne – nie podobało ci się, że jakoś się zachowała. Przyznaję, w niektórych kwestiach jest zbyt wyidealizowana, ale nie sądzę, by aż tak jak sądzisz.

      CAŁA ocena jest subiektywna. Wyrażam tylko swoje zdanie - mam do niego prawo, mogę tak sądzić i nikt mi nie zabroni myślenia w ten sposób. Oczywiście, możesz tak myśleć - ja myślę inaczej. No cóż. Zresztą czyje komentarze nie są subiektywne? Każdy komentarz niesie ze sobą jakiś ładunek emocji - komuś coś się podoba, komuś nie. Tyle.

      Pozdrawiam,
      Drina

      Usuń
  12. iem, że cała ocena jest subiekrywna, bo z reguły takie są. Chodziło mi raczej o fakt, że jest czasem nieco zbyt subiektywna.

    Wracając do postaci Śmierci - piszę, że odniosłam takie wrażenie. Nie spotkałam się jeszcze z na tyle dużym rozbiegnięciem się w postrzeganiu tej postaci od jej zamierzonego wizerunku. Początkowe fragmnety twojej oceny komentują też zachowanie Śmierci w taki sposób, że, być może mylnie, stwierdziłam, że nastawiłaś się do jego postaci nieco inaczej, bardziej postrzegając go jako utartą w literaturze postać Śmierci. Porównałaś jasno jego zachowanie z pewnym wizerunkiem, który to wizerunkiem z opowiadania nie jest.

    Tak czy inaczej dziękuję za trud włożony w ocenę i zadję sobie sprawę, że nie przekonam Cię przecież w tej kwestii do własnych racji, tak samo jak w pewnych aspektach bardzo trudno byłoby do czegoś przekonać mnie ;) Poczułam się jedynie w obowiązku wyjaśnić pewne kwestie.

    Pozdrawiam,
    Malcadicta

    OdpowiedzUsuń