Blog: Klaroline - only love
Autorka: Oliwia
Oceniająca: Drina
Tym razem wybrałam ocenę nieszablonową, choć teoretycznie
powinnam napisać szablonową, zgodnie z tym, co pisałam na swojej podstronie.
Tutaj jednak zrobię wyjątek.
Już na
samym początku dzięki adresowi wiem, z czym będę miała do czynienia. Klaroline!
Już od dawna miałam ochotę przeczytać coś związanego z tą parą, ale nie mogłam
natrafić na żadnego interesującego bloga, więc Twój jakby z nieba mi spadł,
zwłaszcza, że uwielbiam Klausa i Caroline. Z jednej strony dobrze, że na samym
starcie wiem, czego się spodziewać, ale z drugiej strony niedobrze, bo brzmi
bardzo prozaicznie.
W
szablonowym nagłówku widać oczywiście główną parę i napis: „Love begins with
hate”. Szkoda, że nie jest on po polsku; mimo to uważam, że trafnie oddaje
relacje między Klausem i Caroline, przynajmniej te serialowe. Czcionka czytelna,
jednak brak wyjustowania mnie razi. Menu również lepiej by wyglądało, gdyby było
pionowe, a nie poziome. Szkoda również, że nie masz szerokiej listy, byłoby
znacznie łatwiej się poruszać po Twoim blogu, chociaż dwanaście rozdziałów
jakąś gigantyczną ilością nie jest. Kolejna rzecz: piosenka, która zaczyna się
już automatycznie po włączeniu karty z Twoim opowiadaniem. Bardzo tego nie
lubię, zwłaszcza, jak słucham swojej muzyki.
Teraz
chyba czas na ocenę właściwą, czyli treść – zobaczymy, jak sobie z tematyką
Klaroline poradzisz, droga Autorko.
Auta jechały ostrożnie, bacznie obserwując każdy centymetr asfaltu.
Krople wody osadzały się na przednich szybach pojazdu, a wycieraczki
energicznymi ruchami zrzucały je ze samochodu. Tego dnia, nadprzyrodzone istoty
zebrały się w salonie Salvatorów, oczekując na przyjście ostatniego członka ich
grupy.
Oto
przykład Twojego opisu, który zaserwowałaś zaraz na samym początku, w prologu. Zaczynasz
od samochodów jeżdżących po ulicach; w porządku, nie mam nic przeciwko. Następnie
przechodzisz nagle do jakiegoś konkretnego pojazdu – nie wiadomo, kto w nim
siedzi ani dokąd jedzie. Nie wiadomo nawet, gdzie jest. A potem, ni z gruszki,
ni z pietruszki, wyskakujesz z salonem Salvatorów (miejscem, które skądinąd
lubię)?! Narrator posiada umiejętność zaginania czasoprzestrzeni, najwyraźniej.
Wiesz, akurat to konkretne miejsce aż się prosi o napisanie porządnego opisu dotyczącego
deszczowego dnia, a ty brutalnie to zniszczyłaś, nagle wrzucając czytelnika do
salonu. I to już w prologu... To ja się boję, co będzie dalej.
Już w
prologu widać Twój brak znajomości zasad zapisu dialogów. Odsyłam tutaj,
przeczytaj sobie ten artykuł – mam nadzieję, że pomoże Ci on w zrozumieniu, co
robisz nie tak.
Obejrzałaś
wszystkie sezony TVD, prawda? Powinnaś więc wiedzieć, że słowo „sobowtór” bez
żadnego dookreślenia może dezorientować, zwłaszcza jeżeli nie ma wcześniej
żadnej wzmianki o drugiej osobie. Na samym początku, kiedy przeczytałam to
zdanie: „sobowtór nerwowo krążył po pomieszczeniu, doprowadzając przy tym
pozostałych do szału.” , byłam
przekonana, że chodzi o Stefana, więc późniejsze użycie zaimków „jej” zabrzmiało
dziwnie. Potem jednak przekonałam się, że wszakże była jeszcze Catherine... i
wszystko stało się jasne.
Czekaj.
To jednak chodziło o Elenę? Jeśli dobrze pamiętam, określenia „sobowtór”
używano raczej w odniesieniu do Catherine, nie do Eleny. Chyba że jednak z moją
pamięcią jest coś nie tak.
To
Klaus jedzie do Nowego Orleanu po to, by wykryć spisek, czy po to, żeby znaleźć
tę potrzebną mu osobę? Chociaż w sumie chyba chce zrobić obie rzeczy na raz.
Szczerze
mówiąc, scena w salonie wydawała mi się bardzo sztuczna. List Klausa do
Caroline, w dodatku zostawiony u Salvatorów (wydawało mi się, że Klaus prędzej
zostawiłby coś takiego koło jej łóżka, zwłaszcza że zależy mu na niej), jeszcze
śmiech Damona nie wiadomo z czego i rozmowa z Bonnie... Jak rozumiem, Caroline
przyjechała do domu Salvatorów tylko po to, żeby przeczytać list? Nie podobał
mi się prolog. Wiesz, równie dobrze mógł być rozdziałem pierwszym, ponieważ nic
go nie różni od zwyczajnej notki.
Rozdział
pierwszy ma zaledwie półtorej strony w Wordzie, co jak na blogowy rozdział
wydaje mi się wręcz ilością śmieszną.
Przeraża
mnie szybkość, z jaką rozgrywają się wydarzenia w Twoim opowiadaniu. Prolog – bums!
– Caroline jest w salonie Salvatorów. Rozdział pierwszy – bums! – Caroline
rusza do Nowego Orleanu. Radzę znacznie wystopować z akcją. Nie mówię, że ma
się wlec niczym żółw, ale nie powinna również pędzić niczym koń wyścigowy. Mogłaś
się zatrzymać na chwilę, poświęcić pokojowi Caroline więcej czasu, opisać
Tylera, salon Salvatorów. Wiem, że większość Twoich czytelników oglądała TVD,
ale jednak opisy są potrzebne, żeby stworzyć dobre opowiadanie. Wiesz, widać,
że nie robisz aż tak wielu błędów, nie masz większych problemów z interpunkcją
(pominąwszy zapis dialogów) i drobne potknięcia językowe. Szkoda, naprawdę
szkoda, że w kwestii opisów się nie wysiliłaś.
A skoro
przy stronie językowej jesteśmy, to już teraz mogę powiedzieć, że dialogi
również nie powalają na kolana. Zalatują sztucznością, naprawdę. O ile widać,
że próbujesz oddać sposób mówienia Damona (prawie Ci to wyszło!), o tyle w
przypadku pozostałych pozostawia to wiele do życzenia. Nie ma w ich rozmowach
żywości, energii. Po prostu jakbym czytała przemowę do trupa. Przyjrzyj się
któregoś dnia rozmawiającym ludziom w Twoim otoczeniu. Czy stoją jak bezwolne
kukły? Nie, oczywiście, że nie. Gestykulują, krzyczą, szepczą. Ich głos jest
różny w zależności od osoby, do której należy i w zależności od emocji będzie
brzmiał inaczej. Teraz spróbuj przełożyć to na swoje opowiadanie.
Odnośnie
kolejnego rozdziału mogłabym powiedzieć dokładnie to samo, co już napisałam
wyżej, więc się powtarzać nie będę. Nic szczególnego mi nie zapadło w pamięć,
nic powalającego na kolana.
Rozdział
trzeci zaczęłaś ładnie, ale znowu Ci nie do końca wyszło. Znowu skopałaś część
przez opis. Piszesz o Nowym Orleanie, dobrze, ale, proszę, opisz go dokładniej!
Nie każę Ci tworzyć epistoły na dwieście stron, jakie to miasto jest cudowne,
ale naprawdę, przydałoby się więcej niż dwa zdania, które widnieją u Ciebie i
robią za opis. A-ha.
Czuję
się, jakby Caroline była robotem niezdolnym do odczuwania jakichkolwiek emocji.
Wyglądało to tak, jakby zbytnio się nie przejęła śmiercią czarownicy –
rozejrzała się jedynie, czy gdzieś w pobliżu nie ma Klausa – w dodatku sama nie
wiedziała, czego szuka – i ruszyła do pubu, w dodatku napisanego z wielkiej
litery.
O,
teraz mnie zaskoczyłaś. Wreszcie jakiś zwrot akcji, którego się zupełnie nie
spodziewałam! Bardzo dobry pomysł. Szkoda jedynie, że nadal brakuje mi opisów. Z
tego, co pisałaś, ten blog jest Twoim pobocznym, jednakże mogłabyś się do niego
bardziej przyłożyć, wiesz? Koncepcję miałaś bardzo fajną, gorzej, niestety,
wyszło już z jej realizacją.
Ubrania leżały porozrzucane po całym pokoju, jakby właśnie przeszło
przez nie tornado, a okna otworzone były na oścież.
W
sensie że tornado przeszło przez ubrania?
Zastanawiam
się, co jeszcze trzyma Caroline w Nowym Orleanie. Dowiedziała się, że życiu
Klausa nie zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo, lecz że to ona sama może go
zabić, zaś o tym wszystkim powiedziała jej czarownica, z którą się spotkała w
pubie. Cel, dla którego przyjechała do miasta, został osiągnięty – czemu więc
jeszcze nie wraca do Mystic Falls?
Ha, tak
myślałam, że hotelowym sąsiadem Caroline jest Klaus!
Nie
pisz „mieszaniec” z dużej litery, dobrze?
Zastanawiam
się, jak można uciekać i nie być tego pewnym? Zupełnie inne uczucia są, gdy
ktoś Cię ściga, a zupełnie inne, gdy tak po prostu sobie biegniesz przed las.
Naprawdę Caroline nie umiała tego rozróżnić? Wiem, że książkowa Caroline była
typową blondynką, mało inteligentna, nierozgarnięta, ale serialowa Caroline wręcz
przeciwnie.
Jeszcze
kilka godzin temu Klaus powiedział jej, że zabije jedyną osobę, która jest w
stanie nauczyć Caroline panowania nad swoją mocą, przez co dziewczyna
przepłakała część nocy, a teraz jak gdyby nic wsiada z nim do samochodu i
zgadza się na wycieczkę po Nowym Orleanie?! Czy ona ma coś nie tak z
mózgiem...?
- Mnie też ciebie miło widzieć, bracie - powiedział, kiedy minął
Elijah'ę w progu domu.
Naprawdę,
zniosę wszystko, ale nie robienie z Elijaha osoby płci żeńskiej!
Podobno
Caroline miała zostać w Nowym Orleanie tylko na kilka dni, więc dlaczego, do
diabła, teraz się nagle przeprowadza do Klausa?! I, zdaje się, zapomniała
zapłacić za pokój.
Mam
wrażenie, że znajomość Klausa i Caroline rozwija się bardzo szybko, wręcz
błyskawicznie, powiedziałabym. Prolog, rozdział pierwszy – Caroline go
nienawidzi. Rozdział drugi, trzeci – już go widuje częściej i zaczyna się
zastanawiać. Rozdział szósty – przeprowadza się do niego. Rozdział ósmy – już
zaczyna rozumieć, że coś czuje do Klausa. Halo, droga Autorko, to nie jest
wyścig! Zwolnij, dobrze?
Widać
już pewną poprawę w opisach, już są nieco dłuższe, przynajmniej opisy uczuć
Caroline. Jednakże jeszcze mnie to nie satysfakcjonuje. Po przeczytaniu tych
kilku rozdziałów rozgrywających się w Nowym Orleanie powinnam mniej więcej potrafić
sobie wyobrazić, jak to miasto wygląda. Tymczasem w głowie mam kompletną
pustkę... Brakuje mi również opisów bohaterów. Odnoszę wrażenie, że większość
rozdziału i tak zajmuje opisanie tego, co Caroline robiła w łazience, wszakże
ląduje tam przynajmniej raz na jeden rozdział.
Zostały
mi do przeczytania dwa rozdziały... Dwa rozdziały?! Tylko?! Myślałam, że będzie
tego więcej.
Właściwie
dlaczego nazwy drinków piszesz z dużych liter? To nie są nazwy własne, więc nie
ma takiej potrzeby.
Nasze emocje są o stokroć bardziej wzmocnione niż u zwykłych wampirów.
Jestem
ciekawa, czy pamiętasz, że wampirze emocje też są wzmocnione, więc nie można z
tym przesadzić. Aż takie wzmocnienie, mówisz? Przecież to się odbije na
psychice wiedźmy-wampirzycy, nieważne, jak silna by nie była. Przecież emocje
podkręcone na maksa są nie do wytrzymania.
Przeczytałam
wszystko, co było do przeczytania, więc czas napisać słów kilka o bohaterach. Wszyscy
są postaciami kanonicznymi, lecz jednak jako takie się nie zachowują. Caroline zachowuje
się jak głupia blondynka rodem z kiepskich dowcipów, Klaus poza brytyjskim
akcentem w ogóle nie przypomina siebie, a pozostali bohaterowie to już w ogóle
są potraktowani po macoszemu. Nie poświęciłaś zbyt wiele na ich opisanie, na
dodanie czegoś więcej o nich samych. Wiem, że skupiasz się głównie na Klausie i
Caroline, ale skoro już wspominasz o Elenie, Damonie, Stefanie – przyłóż się
również do nich. Są postaciami drugoplanowymi, prawda, ale jednak nie można ich
pominąć. Nawet postacie rzadziej przewijające się przez opowiadanie powinny być
starannie wykreowane.
Myślałam,
że rozpiszę się bardziej, ale jednak nie.
Główną
wadą Twojego opowiadania są opisy. Opisy i pędząca za szybko akcja. Momentami
można odnieść wrażenie, że piszesz zupełnie spontanicznie, nie zastanawiasz się
za bardzo, co będzie dalej, przez co cierpi cała fabuła. Jak wspominałam
wcześniej, akcja również pędzi na łeb, na szyję, jakbyś chciała za wszelką cenę
i jak najszybciej dotrzeć do pewnego momentu. Relacje między Caroline a Klausem
również polepszają się z rozdziału na rozdział. Nie, żeby był to stopniowy
proces – powiedziałabym, że wręcz przeciwnie. Wszystko dzieje się za szybko!
Nie dajesz czytelnikowi możliwości porozkoszowania się światem, który wykreowałaś
w tym opowiadaniu. Szkoda.
Wiesz
co? Zacznij tę historię od nowa. Zaplanuj ją sobie od początku do końca i
konsekwentnie trzymaj się planu. Zwolnij z akcją, dodaj opisy i ubarw dialogi.
Oczywiście, popracuj również nad bohaterami. Dobrze by było, gdybyś obejrzała
TVD jeszcze raz, chociaż ostatni sezon, i uważnie przyjrzała się postaciom –
jak się zachowują, jak się poruszają, jak mówią. Najlepiej rób sobie notatki,
żeby niczego nie zapomnieć – i potem wykorzystuj to w opowiadaniu.
Masz potencjał, ale brakuje Ci
warsztatu. I pamiętaj, żeby Klaroline miało sens, musi być dokładnie opisana
relacja między Klausem a Caroline, nic nie może być wzięte znikąd.
Na koniec dostajesz dostateczny z plusem. Życzę Ci powodzenia
w pisaniu historii od nowa! Za jakiś czas zajrzę zobaczyć, jak sobie radzisz.
;)
Pisane
11.08.13
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz