Adres bloga: Bo życia nie da się zdefiniować
Autorka: *ZaCzYtAnA*
Oceniająca: Ilis Manore
Co
prawda poprosiłaś o ocenę nieszablonową (i — oczywiście — do oceny liczyć
będzie się wyłącznie treść i poprawność), ale na początku i tak muszę na chwilę
zatrzymać się przy szablonie, bo to, co się z nim dzieje na blogu, woła o
pomstę do nieba. Pomijając już fakt, że z nagłówka wręcz się wszystko wylewa
(po co w nim aż tyle elementów?), to i tak najgorsze jest tło — tam, gdzie jego
rolę pełni gwieździsta mgiełka, tekst jest dość nieczytelny (biała czcionka
zlewa się z jaśniejszymi plamami), a jeszcze niżej szablon dopadł jakiś błąd i
się nie wczytuje, przez co zamiast białego tekstu na czarnym tle (co i tak nie
jest jakimś świetnym połączeniem, ale lepsze to niż mgiełka) mamy biały tekst
na trójkącie z wykrzyknikiem, który sobie wesoło przebiega przez sam środek
czerni. To znacznie utrudnia czytanie tekstu i sprawia, że jest on
nieprzejrzysty. Najlepiej by chyba było zmienić szablon.
Menu
na górze także żyje własnym życiem, bo powędrowało całkiem w lewo (a Strona główna w ogóle jest ucięta, choć
to może być zasługa mojego monitora). Ale nawet gdyby było ono na środku — i
tak nie jest zbyt widocznie, bo ponownie wylądowałoby na mgiełce.
Po co
Ci zakładka z ogłoszeniami, skoro aktualnie nic w niej nie ma? Jeżeli
potrzebujesz coś pilnie oznajmić, a chcesz mieć pewność, że każdy wchodzący na
bloga to zobaczy, nie lepiej wrzucić Ci to na stronę główną? Zresztą już pal
licho, gdzie co chcesz ogłaszać, Twój wybór, ale nie widzę sensu w trzymaniu
pustej podstrony.
Jeśli
chodzi o podstronę z informacjami o Tobie:
W pewnym dużym mieście, w województwie
Małopolskim mieszka dziewczyna… — małopolskim
małą literą, bo to przymiotnik, wielką napisałabyś Małopolska. I tak w ogóle — przecinek po małopolskim.
Nie doda, więc swojego zdjęcia... —
zbędny przecinek (cytat z prosteprzecinki.pl:
W przypadku gdy w zdaniu zawarto jedynie
informację o skutku, a przyczyna została opisana w poprzednim zdaniu,
zakończonym kropką, przecinek przed wyrazem „więc” również byłby błędem).
Dobra,
to był krótki wstęp, czas przejść do najważniejszej części, czyli wszystkich
notek.
Twój
pierwszy post, Na dobry początek…, pominę, ale chcę tylko zwrócić uwagę na
jeden błąd interpunkcyjny:
Założyłam, więc bloga — poczytaj nieco o
przecinkach przed tym słówkiem, ponieważ nie zawsze się ich używa, to jest
zależne od kontekstu. Nie stawiaj znaków interpunkcyjnych tylko dlatego, że
widzisz wyraz, przed którym zazwyczaj się je stawia.
Szkoda,
że przywitał mnie tak niewielki prolog,
nie rozumiem, dlaczego autorzy czasami starają się za wszelką cenę napisać go
najkrócej, jak tylko potrafią. Oczywiście, nikt nie wymaga od Ciebie Bóg wie
jak długiego tekstu, ale weź pod uwagę, że o czymś tak krótkim nie da się
prawie nic konkretnego powiedzieć.
W obcisłej, kusej sukience balujesz ze
znajomymi, nie zwracając na mnie uwagi. A ja tu jestem. Jestem też tam. I obok
ciebie także. — tam? Czyli gdzie?
Nic nie wynika z tego zdania, zresztą z ostatniego też nie; przez cały akapit
narrator wspomina, że zawsze się obok „mnie” znajduje i zna „moje” (taa…)
przyzwyczajenia, a tymczasem te słowa (I
obok ciebie także) brzmią tak, jakbyś chciała wywołać nimi element
zaskoczenia (O kurczaczki! Jesteś w tym
miejscu, w tamtym, o, i tutaj też, ale nie sądziłem, że również obok mnie!)
— z efektem miernym, bo już doskonale wiem, że mnie „śledzisz” (jakkolwiek to
nie brzmi).
Obcisły T-shirt… — małą literą ten
t-shirt.
Masz puszyste włosy rudego koloru, które nie
są normalnym zjawiskiem. — bo rudzi ludzie o puszystych włosach to gatunek
zagrożony. Tak.
Prolog
nie jest najgorszy o tyle, że naprowadza nas chociaż trochę na to, o czym
będzie Twoje opowiadanie — a przynajmniej takie jest moje pierwsze wrażenie.
Domyślam się, że głównym bohaterem uczynisz jakiegoś wampira, wilkołaka czy
inne stworzenie fantastyczne, jednak nie jestem pewna, co dokładnie chciałaś
osiągnąć, opisując w taki sposób tę trójkę ludzi, która jest pod wieczną
obserwacją narratora.
Jeżeli
faktycznie to oni będą bohaterami (serwujesz nam ich dokładne opisy, zbyt
dokładne jak everymana), w porządku.
Jeśli jednak chciałaś opisać ludzkość jako ogół, a narrator miał być tylko
reprezentantem jakiejś konkretnej rasy (o czym przekonują mnie następujące
słowa, które już generalizują: Strzeż
się, ludzka istoto. Strzeż się nieznany osobniku. Pojawiają się one po
opisach całej trójki. Swoją drogą — przecinek przed nieznanym osobnikiem), z
którą będziemy mieć do czynienia — zbyt wdałaś się w szczegóły.
Niestety,
ten wstęp w niczym nie zachwyca — prologi mają to do siebie, że autorzy często
próbują stworzyć w nich oryginalny klimat (klimat, który rzekomo ma być
klimatem tylko tego opowiadania); tak jest też u Ciebie — uciekasz się do
specyficznej narracji, ale krótkie, czasami niewiele wnoszące zdania nie
współgrają z nią na tyle, abym mogła odczuć „grozę” całego prologu (bo — jak
mniemam — powinien on jednak wzbudzać lekki strach, w końcu łączysz czytelnika
z opisaną trójką ludzi w jedność).
Ale
dobrze, to był tylko prolog, idźmy dalej. Widzę, że rozdział pierwszy już jest dłuższy, całe szczęście.
Wybrałaś
chyba najtrudniejszą narrację, jaką wybrać mogłaś (i mam nadzieję, że
konsekwentnie będziesz ją stosować) — dobra do tekstów nasyconych refleksjami,
ale zobaczymy, czy u Ciebie, w opowiadaniu, które po prologu klasyfikowałabym
jako fantastyczne, też się sprawdzi.
Promienie słońca otulają w tym roku zbyt
ciasno, więc zamiast przytulenia ciepła czuję pętlę gorąca zaciskającą się
wokół mojej szyi. — wut, co robią te promienie słońca? Kogo otulają?
Zgubiłaś zaimek chyba (swoją drogą — otulają
i przytulenie — te słowa brzmią
podobnie, a znajdują się blisko siebie, spróbuj dla któregoś z nich użyć
synonimu). I dlaczego gorąco „zaciska się” tylko wokół jej szyi?
Jeszcze rano nie bywało tak źle — nie
było, jednoznacznie wskazujesz, że ranek się już skończył, zresztą — był on
tylko jeden, więc „coś” nie mogło kilka razy „źle bywać”. Chyba że masz tutaj
na myśli wszystkie ranki — wtedy po prostu zastosuj liczbę mnogą.
ale mi i Erice przypadała — mnie i Erice.
E: przepraszam, pomyliłam się, autorka dobrze napisała. Dziękuję Waughinowi za wskazanie błędu.
Ja już się przyzwyczaiłam (…) — w
prologu użyłaś męskiego rodzaju, dlaczego nagle żeński? Czy to dwie różne
osoby?
Wystawiam twarz w stronę słońca, no bo co
innego mi zostaje do roboty (…) — no nie wiem, w jakimś celu się na to wzgórze wspięła, chyba więc wiedziała
konkretnie, co chce na nim robić. To zdanie brzmi tak, jakby nagle coś jej
sprzed nosa na tym wzgórzu uciekło, przez co musi zadowolić się patrzeniem w
słońce (którego — notabene — ma już serdecznie dość, wspomina o tym w pierwszym
akapicie).
Nasze, rodzinne pole — zbędny przecinek.
— No przepraszam, ale jest tyle do
zrobienia... — widząc moje karcące spojrzenie zmienia temat. — Co u ciebie? —
rozmawiamy idąc wzdłuż gęsto obsianych pól. — raz: Widząc wielką literą, bo nie odnosi się to do wypowiedzianych słów
Eriki. Dwa: przecinek po spojrzenie (imiesłowy
przysłówkowe oddziela się przecinkami). Trzy: przecinek po rozmawiamy (z tego samego powodu). Cztery: dałabym dwukropek zamiast
kropki po temat, bo tyczy się to
konkretnie słów, które następnie Erica wypowiada.
— O mnie? Dlaczego…? Aaa to… (…)
— Tak to.
Przecinek
po tak.
żebyśmy zabrałyśmy się do roboty. — coś
Ci się tutaj pomieszało.
Naprawdę nie chcę znosić kolejnego dnia
tutaj. — czekaj, czekaj, czy ona przypadkiem przed chwilą nie twierdziła,
że Melbourn to idealna wieś, i czy przypadkiem nie próbowała wymyślić chociaż
jednej wady dla niej, ale jednak jej się to nie udało? Co jest, zmienia jej się
zdanie na temat jej rodzimej miejscowości, kiedy tylko zaciągają ją do pracy?
(Aż przytoczę cytat: Widzę drewniane
dachy domów Melbourn i próbuję sobie przypomnieć chociaż jedną rzecz, której
nienawidzę w mojej wsi. Żadna nie przychodzi mi do głowy, czuję że wszystko
jest idealnie; swoją drogą — przecinek po czuję). Wygląda na to, że jednak jest jakaś rzecz, której Derry nie
znosi — jest nią praca. W kolejnych zdaniach narratorka narzeka, że w tej wsi
nigdy się nie odpoczywa — gdyby wiecznie była zmuszana do pracy, wątpię, aby
postrzegała Melbourn jako idyllę.
Zastanawiam się dlaczego Londyńczycy są
przekonani o spokoju i odpoczynku na wsi, o tutejszym nic nie robieniu. —
przecinek po zastanawiam się, londyńczycy małą literą (nazwy
mieszkańców miast i wsi zapisujemy małymi literami), nierobieniu razem (to jest rzeczownik).
ale jak widać moje włosy są (…) —
przecinek po widać.
Tak więc na czole osiadły mi kręcone
czerwone (…) — zmieniłaś czas, tego się właśnie obawiałam. Mam nadzieję, że
przez przypadek i jednorazowo. (Jeśli chciałaś zaznaczyć, że na jej czole już
jakiś czas temu te włosy osiadły, to nie zapisałaś tego zrozumiale — napisz po
prostu, że są w takim stanie już od iluś tam minut/godzin/czegoś).
Nie wiem, dlaczego tak się działo: zawsze
byłam, ale jakby mnie nie było. — dzieje,
skoro wybrałaś taką narrację, czas przeszły stosuj do wydarzeń, które
faktycznie miały miejsce w przeszłości; tutaj to dzianie się odnosi się do jej ogólnego stanu, trwającego
nieprzerwanie do momentu, w którym główna bohaterka nam wszystko relacjonuje.
Nigdy nie znajdowałam się "tutaj"
i "teraz". — użyłaś złych cudzysłowów (powinny być: „”).
Monotonię złota przerwał jakiś błysk (…)
— ujajaj, znowu. Przerywa.
tutaj czegoś co byłoby nieznane —
przecinek po czegoś.
Monotonię złota przerwał jakiś błysk, a ja,
zamiast cieszyć się pięknym, znajomym widokiem, niepewnie cofam się o krok.
Nigdy jeszcze nie spotkałam tutaj czegoś co byłoby nieznane, tajemnicze. Teraz,
w jednej chwili, w miejscu bliskim mi tak, jak żadne inne, pojawiła się utkana
lękiem i strachem sieć, gotowa zabrać mi wszystko, co mam. Biorę dwa głębokie
oddechy, ale nie odpędzają one niepokoju. Zaciskam ręce w pięści i posyłam
badawcze spojrzenie w stronę pszenicy. Rozglądam się.
Ale niczego już nie dostrzegam.
Cała sytuacja trwała zaledwie kilka sekund,
ale była w stanie wytrącić mnie z równowagi. Mam dziś na sobie błękitną
sukienkę z szafirowym gorsetem — prezent od mamy na szesnaste urodziny — oraz
czarne trampki. Czuję[p] jak siły
mnie opuszczają[p] i nie jestem w
stanie ustać. Czas jakby się zatrzymał, spojrzenia wszystkich pracujących są
utkwione we mnie. Upadam, myśląc tylko o tym, że mama zabije mnie za sukienkę
otoczoną płaszczem z siana. — dobra, pomijając już taką rzecz, że ponownie
zmieniasz czas (Cała sytuacja trwała
zaledwie…), i fakt, że ten nagły
błysk nic nie wnosi oraz tylko rozprasza czytelnika (serio, nie mam bladego
pojęcia, po co on był — czy bohaterka ma jakieś lęki egzystencjalne? Naprawdę
wieś, w której mieszka od dziecka i którą dobrze zna, wywiera na niej aż takie
wrażenie?) — co takiego, do kroćset, daje mi informacja o jej sukience i
gorsecie akurat w tym miejscu?... (Swoją drogą — gorset plus trampki… Au!…).
Mogłaś o tym napisać kilka zdań później, podczas upadku, bo tutaj nieźle
wytrąca z czytania. Miałam karpika na twarzy, gdy doszłam do tego zdania.
STOP.
Co jest z tą dziewczyną nie tak? Okej, wygląda na marzycielkę, ale nie
rozumiem, dlaczego błysk światła przestraszył ją na tyle, że się
wywróciła? Powiem Ci tak — z tego, co do
tej pory tu napisałaś, nic konkretnego nie można wyciągnąć. Podejrzewam, że
jest jakiś ukryty powód dla tego błysku, który nam przedstawisz dopiero za ileś
rozdziałów, ale weź pod uwagę, że czytelnik nie wie, co kryje się w Twojej
głowie, a na podstawie tak niewielu przesłanek nie jest w stanie wywnioskować
NIC.
Mam
wrażenie, że wyznaczyłaś sobie za cel (z powodu narracji pierwszoosobowej)
opisywać każdy, dosłownie każdy ruch głównej bohaterki, jej każdą myśl,
każde poruszenie się krzaczka w jej pobliżu, przez co zapychasz tekst nic
niewnoszącymi informacjami, sprawiającymi jedynie, że opowiadanie się dłuży.
Piszesz w czasie teraźniejszym — czytanie w takiej formie o poruszeniu się
ździebka trawy czy spoglądaniu bohaterki w niebo staje się po jakimś czasie
męczące. Próbujesz w ten sposób przedstawić refleksje Derry, ale nic z nich nie
wynika, bo nie ma w nich nic, co zmusiłoby czytelnika do głębszego
zastanowienia się nad jej słowami.
Każda para oczu, nos, usta i włosy zamazały
się w jedną wielką plamę. — zamazują się.
Chcę chociaż trochę obciągnąć podwiniętą
sukienkę, ale nie mogę się poruszyć. Moje ciało jest sparaliżowane od czubków
palców, aż po stopy. — normalnie zaczynam się zastanawiać, czy ona
przypadkiem nie zleciała z jakiegoś wieżowca, którego nam nie opisałaś… I
zbędny przecinek po palców.
A ja głupia wzięłam to za… Nie ważne. —
nieważne.
Biegnąc[p] myślę o Colinie. Fakt, jest przystojny i bardzo pociągający. Ma
ogromne szare oczy i czarne włosy. Kiedy tylko muśniesz jego skórę, czujesz
mięśnie jak ze stali, wyrobione długimi godzinami pracy w polu. Zawsze wygląda,
jakby nie dbał ani o strój, ani o fryzurę, ale wiem, że te są godzinami
układane przed lustrem. Nie znam wredniejszej osoby od niego — jest ironiczny,
sarkastyczny, wręcz chamski. — czytelnik żadnej skóry nie będzie muskał. Kiedy tylko muśnie się/muska się/muskam…
Niestety,
chyba właśnie zaprezentowałaś nam opis typowego Gary Stu — niesamowicie
przystojny oraz sarkastyczny do bólu, czyli typowy badass. Mam nadzieję, że się mylę i że Colin jednak wniesie coś do
opowiadania. Swoją drogą — czy mi się zdaje, czy Erica popłakała się dlatego,
że jej obiekt westchnień pomógł po prostu wstać innej dziewczynie, której
zrobiło się z niewiadomego powodu słabo?
Po szybkim biegu oddycha ciężko, a krucze
pasma kompletnie zmieniły swoje położenie. — spójrz, jak mieszasz czasy.
Rozumiem, że jej krucze pasma nie
zmieniają położenia w tym momencie, ale w nie upychaj dwóch czasów w jednym
zdaniu.
— Ale[p] Erica, to nielogiczne, nawet dla mnie! Ma w oczach ciemność? Rozumiem,
że go nienawidzisz, ale to już przesada. — chwila… CO? Dobra, mogę
wydedukować, że Colin kiedyś skrzywdził Ericę, a ona nadal go kocha, ale kurczę
— NIC nam nie mówisz, czytelnik nie ma bladego pojęcia, o co chodzi. Dlaczego
Erica płacze, gdy go widzi, dlaczego go jednocześnie kocha i nienawidzi, bo to
wynika ze słów narratorki? Bez wyjaśnienia ten tekst staje się jedynie wielkim
bełkotem, z którego nie można wycisnąć nic konkretnego, a Erica (zresztą nie
tylko ona — narratorka też) jawi się jako niezrównoważona emocjonalnie osoba.
materiał z którego zrobiona jest suknia
faluje — przecinek po materiał i suknia.
Patrzę za Ericą i nie mogę uwierzyć w to, co
właśnie zrobiła. Stwierdziła, że zakochała się w jego… oczach? Nie, to
niemożliwe. To nie jest Erica, ona w to nie wierzy. Nigdy nie
powiedziałaby czegoś takiego. Jej miejscem jest ziemia, nie niebo… I jeszcze to
odejście rodem z melodramatów? Zachowuje się, tak odkąd zobaczyła Colina. Tylko
że wiem, kiedy jest zakochana, znam ją od zawsze, a teraz czuję to na pewno nie
jest to. Myliłam się. — słuchaj, tego naprawdę nie idzie zrozumieć. Co
akapit zmienia mi się zdanie na temat tego, czy Erica kocha Colina, czy go
nienawidzi, czy go zna, czy jej coś kiedyś zrobił…
Swoją
drogą: ona w to nie wierzy. W co nie
wierzy? W platoniczną miłość? Derry wygląda w tym fragmencie tak, jakby
myślała, że posiadła monopol na romantyczną duszę oraz chodzenie z głową w
chmurach — może i zna Ericę od lat, ale pod wpływem uczuć ludzie robią różne
rzeczy, więc wyjątkowo mogła zachować się nienormalnie.
Powinnaś
zaznaczyć, jak zachowuje się zazwyczaj przyjaciółka narratorki, kiedy wzdycha
do jakiegoś chłopca (w końcu Derry stwierdza, że wie, kiedy Erica jest zakochana),
dzięki czemu mielibyśmy porównanie, a czytelnik mógłby zrozumieć, dlaczego
Derry tak dziwi się temu uczuciu.
Dodatkowo:
zbędny przecinek po zachowuje się,
ale potrzebny już przed odkąd. Przecinek
po teraz czuję.
Utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie przez
miłość... — mnie nie. Na razie utwierdziła mnie w przekonaniu, że z jej
psychiką jest coś nie tak. Ze względu na znikomą ilość informacji o tym, z
jakich powodów bohaterki zachowują się tak, a nie inaczej, nie jestem w stanie
wczuć się w Derry, a przez to nie jestem w stanie zrozumieć jej przemyśleń.
czerwone kosmyki uderzają mnie po skórze. —
ona ma w końcu rude czy czerwone włosy? To jest różnica.
Kiedy byłam młodsza, bawiłyśmy się z Ericą w
omijanie rowów. — albo: Kiedy byłyśmy
młodsze, bawiłyśmy się (…), albo Kiedy
byłam młodsza, bawiłam się (…).
czuję się tak jakby minęły sekundy —
przecinek po tak.
podpieram się ręką by wstać. — przecinek
po ręką.
Czuję się jakbym niosła na plecach
niewidzialny kawałek skały. — przecinek po się.
o tym co się tu właściwie dzieje. —
przecinek po tym.
nie wiem które należą do czego —
przecinek po wiem.
Moje palce u nóg zanurzają się w nim jak w
wodzie, a wełniane włókna przyjemnie łaskoczą. — przyjemnie mnie łaskoczą.
Wzdycham i sięgam po pierwszą z brzegu
książkę. Spoglądam na tytuł. Czas uzupełnić puste karty.
Marszczę brwi.
Zaciskam usta. — nie do końca rozumiem.
Czy Czas uzupełnić puste karty ma być
tytułem? Jeśli tak, powinien być zapisany w cudzysłowie/kursywą. Reakcja Derry
jest dziwna, a ja nie wiem dlaczego, bo nie dajesz nam żadnych informacji, co
ją tak… No właśnie — zdziwiło? Zdegustowało? Zdenerwowało? Przestraszyło? Nie
jestem w stanie stwierdzić.
Przebywałam przez nie wiadomo jak długo — zbędne
to przez.
Korytarz do którego wchodzę jest ciemny i
mroczny. — przecinki po korytarz i
wchodzę.
Czuję się jakby ściany zbliżały się do
siebie coraz bardziej — przecinek po czuję
się.
— Słoneczko, nic od ciebie nie chcę.
Znalazłem cię na drodze, zgrzaną, bez znaku życia. Ludzie przechodzili, ale nikt
się nie zainteresował. — łyknęłabym to, gdyby nie fakt, że osadziłaś akcję
we wsi, która — na razie — jawi nam się jako mała wioseczka, gdzie każdy
każdego zna (wszyscy nawet znają „starego faceta”, choć nikt do niego nie
przychodzi, i wszyscy „wiedzą”, co dzieje się u niego w domu. Melbourn na razie
jest wykreowane na niewielką plotkarską wioseczkę, jakich pełno, w której
raczej trudno być anonimowym). Zresztą wcześniej, gdy Derry upadła, wszyscy się
nad nią zbiegli — nie uwierzę, że gdy młoda dziewczyna leżała na drodze, tylko
Henry zwrócił na nią uwagę.
— Kiedy miałem osiem lat mój ojciec zawsze
powtarzał — przecinek po lat.
tylko wtedy, kiedy będę wybitnie
inteligentny ludzie zaczną mnie szanować (… ) i poznam co to życie. —
przecinek po inteligentny, poznam.
Kiedy skończyłem osiemnaście lat miałem
wyjechać — przecinek po lat.
Nie mam pojęcia, jak historia staruszka
ma się do tego, dlaczego ludzie nazywają go chorym psychicznie, ale nie chcę w
to wnikać. Wolę mieć niezachwianą pewność, że te plotki to bzdury, niż naruszyć
wykreowany obraz staruszka jako skrzywdzonego dziecka. — ale… ale…
przecież ona właśnie o to wcześniej pytała, dlaczego już ją to nie obchodzi?…
Kiedy zaczynało się robić ciekawie i faktycznie byłam zainteresowana powodem,
dla którego Henry jest tak postrzegany, zniszczyłaś to jej kolejnymi, bzdurnymi
myślami, które nijak mają się do jej wcześniejszej zachowania. Nie, opowieść
starca wcale nie utwierdzała w tym, że nie jest on mordercą — równie dobrze
parę metrów pod nimi, pod miejscem, w którym właśnie stali, mogło znajdować się
składowisko trupów. Przecież sama Derry miała w pewnym momencie wrażenie, że ze
wzrokiem staruszka jest coś nie tak!
Wolę mieć niezachwianą pewność, że te plotki
to bzdury, niż naruszyć wykreowany obraz staruszka jako skrzywdzonego dziecka.
— skrzywdzone dziecko właśnie tym bardziej może mieć problemy
psychiczne i odreagowywać okropne
dzieciństwo na innych ludziach.
zastanawiam się nad tym co usłyszałam. —
przecinek po tym.
nie mogę myśleć teraz jak mi przyjemnie —
przecinek po teraz.
Powłócząc nogami, obutymi nadal w czarne
trampki wlokę się w stronę domu — przecinek po trampki.
Przy najbliższym mi oknie dostrzegam jakiś
ruch. Dziwię się, wszyscy powinni już dawno spać. — a akapit wcześniej
wspominasz, że jej mama będzie się bardzo niepokoić i będzie krzyczeć — czyli
raczej będzie też czekać na córkę, pełna obaw, co jej się mogło stać. O,
zresztą za chwilę już na nią krzyczy, nie rozumiem więc, dlaczego Derry dziwi
się, że ktoś nie śpi.
— Derry! Gdzieś ty się włóczyła? Erica
wróciła później, ale jeszcze przed zachodem słońca… — mama przytula mnie mocno.
— mama wielką literą.
— Henry! Dziecko złote, nic ci nie jest?
Dobrze, że stamtąd uciekłaś. Boże, gdybym tylko wiedziała… — jej drżący głos
sugeruje, że jest bliska płaczu. — jej
wielką literą.
— Boże dziecko jak ty wyglądasz?! Twoja
sukienka! — mama odsuwa się ode mnie i popycha [mnie] w stronę domu. — Trzeba to uprać.
Wyczyścić. Cóż to za dziwactwa… - mama
wielką literą, a także przecinki po Boże
i dziecko.
Kiedy
wprowadziłaś postać Henry’ego, miałam nadzieję, że akcja się rozkręci i zacznie
się dziać coś więcej poza tym, że Derry „karmi” nas pseudo-przemyśleniami,
niestety, myliłam się.
Styl
na razie jest ciężki do zniesienia. Próbujesz opisać dokładnie wszystko, co
tylko główna bohaterka robi, o czym myśli, co dzieje się z jej oczami, z
palcami, z piękną, wręcz średniowieczną sukienką, z trampkami (nadal trudno mi
pojąć to połączenie, nawet jeśli je uzasadniłaś na początku rozdziału…). Dzięki
temu raczysz nasz zdaniami takimi jak:
Otrzepuję sukienkę z trawy, ale wiem, że to
nic nie da — jest jej na niej po prostu za dużo.
Dopiero teraz spostrzegam szary kurz na
opuszkach palców. Zdmuchuję go, a ten tańcząc spada na jeden z wzorów na
dywaniku.
Wolnej przestrzeni robi się za mało, by
pomieścić wszystkie emocje, które krążą teraz w mojej głowie. (Swoją drogą
— czym jest ta wolna przestrzeń, bo trudno stwierdzić? Próbujesz w ten sposób
opisać jej myśli?...).
Kiedy przechodzę przez krawężnik z
przyzwyczajenia podnoszę sukienkę — i tak pewnie jest już brudna — i jednym
szybkim ruchem otwieram niewidoczną w ciemności czarną bramę.
Faktycznie,
jako oderwane od całości brzmią dobrze i wydają się jakimiś pięknymi dodatkami
do opowiadania, mającymi je… uwznioślić. Ale kiedy czyta je się w zwartym
tekście, w którym akcja ciągnie się niesamowicie mozolnie (przypomnę, że przez
zdecydowaną większość rozdziału opisywałaś kolejno: wyprawę Derry na niewielkie
wzgórze, wnioskuję, że dość dobrze jej znane, powrót Derry do pracy, wywrócenie
się Derry na glebę oraz nie do końca zrozumiałą rozpacz Eriki. No, i zejście
Derry ze wzgórza, podczas którego traci przytomność. W tym nie ma prawie żadnej
akcji, naprawdę), staje się to męczące — zwłaszcza że wiele z tych szczegółów,
którymi nas bombardujesz, nie ma żadnego znaczenia dla tekstu (jak choćby podniesienie
sukienki czy otrzepanie jej z trawy).
Wydaje
mi się, że wszystko wyobrażasz sobie płynnie, plastycznie, tak jakby Derry
właśnie przed Tobą stała — widzisz jej mimikę, jej gesty, masz dokładnie
zaplanowane, co w danym momencie dziewczyna myśli (tylko że sama się w tych
myślach później gubisz albo są one często sprzeczne), a następnie próbujesz to
— kropka po kropce — przenieść na tekst. Proza to nie jest film, w którym
widzisz każdy szczegół, a jednocześnie możesz rozkoszować się wartką akcją;
nawet jeśli jest to narracja, w której najczęściej spotyka się dużo przemyśleń,
to musisz umieć oddzielić ważne informacje od niepotrzebnych szczegółów —
opisywanie w czasie teraźniejszym, co dokładnie bohater robi, jest męczące,
powinnaś to robić krótko i zwięźle.
Przemyślenia
Derry niezbyt Ci w tym rozdziale wyszły — a to głównie dlatego, że nie wiadomo,
o co właściwie dziewczynie chodzi. Nie miałam bladego pojęcia, co miał znaczyć
ten błysk (pewnie okaże się to w kolejnych rozdziałach, ale na razie wygląda na
bezsensowny zabieg), a także dlaczego w głowie Derry jest tyle sprzeczności.
Najbardziej nie podobała mi się jednak akcja z Ericą — kiedy już mam wrażenie,
że rozwiązałam zagadkę i że wiem, dlaczego ta dziewczyna może w taki sposób
postrzegać Colina (jednocześnie go kocha, jak i go nienawidzi, co stwierdza
Derry. Chociaż nie — Derry jest przekonana, że Erica nie mogła się zakochać, no
bo w końcu zna uczucia tej dziewczyny lepiej od niej samej), zaraz czytam
słowa, które wskazują na to, że Erica jednak nie ma powodów, aby go
nienawidzić, jak i nie ma powodów, aby go kochać — według Derry — bo zakochała
się tylko w jego oczach (wniosek = nie zna go, jest to miłość, która przypomina
platoniczną). Jeżeli nie chcesz od razu wyjawiać czytelnikowi całej fabuły,
dobrze, nie musisz opisywać w pierwszym rozdziale dokładnych relacji między
bohaterami, ale — do kroćset — przemyć chociaż kilka faktów, dzięki którym będę
w stanie zrozumieć, O CO Ci w ogóle chodzi.
Próbujesz
stworzyć tajemniczy nastrój, przez co nie wyjawiasz nam prawie nic, a z tego
potoku słów, który ubarwiasz, może i pięknymi, ale wytrącającymi z czytania,
wstawkami (np. — Wiem, ale tu nie chodzi
o to. (…) — Erica wzrusza ramionami,
wyswobadza się z mojego uścisku. Wstaje i odchodzi, a materiał z którego
zrobiona jest suknia faluje na wietrze. Przypomina mi się scena z jakiegoś
filmu, ale nie pamiętam tytułu. — jak rozumiem, to falowanie sukni miało
dodać dramaturgii, a tymczasem po prostu jest zbędne. Nie wydaje mi się też,
aby miało ono jakieś symboliczne znaczenie), nic nie wynika. Opisz jasno
powody, dla których Erica płacze, bo z chaotycznych przemyśleń Derry nic nie
wyczytuję.
Pozytywnym
akcentem w tym rozdziale jest bez wątpienia biedny Henry, który osobiście mnie
ujął i którego też uważam za niewinnego (ale — jak pisałam wyżej — z jego
opowieści nie wynika, że taki jest). Derry jednak w jego obecności zachowuje
się, jakby miała gorączkę (co właściwie byłoby dobrym uzasadnieniem dla jej
nagłych zmian nastroju oraz postawy) — wpierw Henry wydaje jej się sympatyczny,
potem widzi w jego oczach coś dziwnego, a gdy wychodzi, ponownie jest dla niej
łagodnym staruszkiem. Dziewczyna jest naprawdę bardzo rozchwiana emocjonalnie,
wręcz chora psychicznie — nie wiem, na czym dokładnie się opierałaś, tworząc tę
postać (na romantykach, jak to było zasugerowane?), ale nie mogę zrozumieć jej
zachowania. Zamiast skupiać na opisywaniu niepotrzebnych czynności i detali,
daj nam powody, dla których działa tak, a nie inaczej.
Mimo
wszystko mam nadzieję, że pociągniesz wątek Henry’ego, bo wprowadza on jakąś
akcję i zagadkę, której rozwiązanie naprawdę chciałabym poznać.
W
rozdziale pierwszym wypisywałam Ci prawie wszystkie błędy, jakie zauważyłam,
ale w kolejnych już się od tego powstrzymam. Z Twoją poprawnością nie jest
jakoś bardzo źle, zazwyczaj błędy się powtarzają (np. w stałych miejscach
zapominasz o przecinkach). Gdy pojawi się coś nowego i bardzo rażącego, to
wtedy wypiszę.
Przed rozdziałem drugim, w krótkim powitaniu,
zapomniałaś napisać, czego nie mogłaś zamieścić: Na początku chciałabym przeprosić Was za opóźnienie, ale nie miałam
dostępu do komputera, więc nie miałam możliwości, by go tutaj zamieścić [tutaj
rozdział].
Jestem w wielkim pomieszczeniu, którego
jeszcze nigdy nie widziałam. Nikt nie słyszał tu o czymś takim jak okna, a
czarne płytki podłogowe błyszczą od nadmiaru lakieru. — Derry nie wie, czy
ktoś słyszał, czy nie, więc nie może o tym stwierdzać z taką pewnością. Jeśli
już wyrazi przypuszczenie (chyba nikt nie
słyszał), wtedy to przejdzie, bo zaznaczasz, że jest to jej subiektywna
opinia.
Przecieram oczy, chcąc przeniknąć nimi
ciemność — kulawo to skonstruowane. Derry ma niezłego skilla, jeśli
przedziera się oczami przez ciemność — to tak, jakbyś przedzierała się uszami
przez niesamowicie głośną ulicę, byleby usłyszeć wołanie jakiejś konkretnej
osoby, która stoi niedaleko Ciebie. Ujmuj czasami prościej jakieś zjawiska, to
nie sprawi, że opowiadanie straci na wartości, a przynajmniej będzie się je
płynniej i łatwiej czytało.
nawet nie podejmuję próby zrozumienia, bo
wiem, że te zawsze kończą się na niczym — ta, nie te, mamy jedną
próbę, nie kilka.
Moje ciało protestuje, chce się uwolnić,
uciec, a jednocześnie działalność układu ruchu została zatrzymana. — chcę zamiast chce. Ostatnia część zdania kompletnie tu nie pasuje, zwłaszcza
kiedy weźmie się pod uwagę, że to jest narracja pierwszoosobowa (z pewnością
ktoś, kto właśnie został sparaliżowany, pomyśli sobie w ten sposób o własnym
ciele. A gdyby nagle temu komuś zabrakło powietrza, pewnie dodałby: Proces wymiany gazowej w moim ciele właśnie
został zahamowany. Tak).
Przedziera się przez dźwięk „kredy”, a ja
nie wiem[p] jak to osiągnął. Byłam
pewna , że to niewykonalne. — ponownie zmieniasz czas. I masz zbędną
przerwę przed przecinkiem.
Swoją drogą sen (bo to był sen, prawda?)
wydaje mi się zbyt rzeczywisty, żeby mógł być zwykłym snem. Te wyraźne kolory
(…) — nic nie wspominasz o jakichś kolorach, wręcz przeciwnie — Derry widzi
ciemność, a potem, kiedy próbuje dostrzec kogoś, kto wypowiada tajemnicze
słowa, nie udaje jej się (nie zaznaczyłaś, aby widziała jakieś barwy, w ogóle
nie zaznaczyłaś, aby widziała cokolwiek).
Chyba, że mam coś z głową. Tak, to jest
prawdopodobne. — w wyrażeniu chyba że
nie stawiamy przecinka. Swoją drogą — tak! To jest więcej niż
prawdopodobne, bo na chwilę obecną Derry zachowuje się niezrozumiale.
Śmieszne, Colin i uprzejmość? Może w
towarzystwie odpowiednich osób zachowuje takt i kulturę, ale kiedy przychodziło
co do czego… Po prostu jest jednym z najgorszych typów we wsi, z takimi się
zwyczajnie nie rozmawia, prawda? — no wyjawże nam wreszcie, co ten biedny
chłopak takiego zrobił, to może przyznam Ci rację. Przychodzi, nie przychodziło.
Zgaduję,
że Colin — czarny charakter, ale za to o pociągającej fizjonomii — będzie
zalecał się do Derry, mimo że ta tego nie chce, podczas gdy Erica — jako „ta
trzecia”, „poboczna” — będzie z tego powodu ubolewała, ale w gruncie rzeczy
nikt — oprócz Derry, która w końcu jest jej przyjaciółką — nie zwróci na nią
uwagi. Mam nadzieję, że się mylę i że nie będzie aż tak schematycznie.
Beżowa sukienka mamy szumi, kiedy kobieta
[ta] wstaje z łóżka. —
niepotrzebne to kobieta. Naprawdę
myślisz, że Derry w swojej głowie określałaby matkę kobietą (zwłaszcza że widać, że ją kocha i szanuje)?
— Ubierz dzisiaj tę miętową suknię (…) —
albo ubierz się dzisiaj w… , albo załóż dzisiaj…
Egzystencjalnych problemów dotyczących ubrań
nigdy nie miałam za wiele — nie, to nie są egzystencjalne problemy, i nie,
nie czuć tutaj ironii, jeżeli chciałaś ją zastosować.
Na białych ścianach mojego pokoju wiszą
kolorowe plakaty różnych zespołów. Głównie Green Day, Aerosmith oraz Abba, ale
zdarzają się także soliści. Zwykle ludzie trzymają się ode mnie z daleka, z
różnych powodów. Plakaty, kontrowersyjna muzyka, nie pamiętam nawet, kiedy
wybrałam baleriny zamiast tenisówek. Według każdego człowieka, który potrafi o
mnie powiedzieć przynajmniej dwa zdania, nie nadaję się do Melbourn i powinnam
wyjechać do miasta.
Meble
w moim pokoju są koloru bardzo jasnego drewna z niebieskimi akcentami. Dywan,
na którym właśnie stoję[p] ma
szafirową barwę, a jedyną ciemną rzeczą tutaj jest brązowa podłoga. Ogromne
okno zajmujące przestrzeń do samego sufitu wychodzi idealnie na południe. Obok
znajdują się drzwi na balkon, tego samego rozmiaru, co okno.
Ubrana[p] wychodzę z pokoju na korytarz i moje stopy czują miękki, czerwony
dywan we wzory. — ja rozumiem, że chcesz nam opisać przestrzeń, w której
Derry żyje, ale serio, dwa akapity napisane stylem à la: Przede mną stoi szafa koloru czarnego, obok znajduje się biała komoda,
pod stopami mam miękki dywan, a kiedy wychodzę, zahaczam głową o framugę są
po prostu męczące. Opisz to krótko i zwięźle, wczuj się w Derry — właśnie
relacjonujesz z jej punktu widzenia jakąś opowieść. Czy gdybyś opowiadała o
sobie i akurat byłabyś w swoim pokoju, mówiłabyś nam dokładnie, jak wygląda
okno, przez które patrzysz, czy może raczej powiedziałabyś, na co patrzysz i
dlaczego? Tak samo opisywałabyś nam dokładny wygląd wszystkich rzeczy, które
mijasz, kiedy gdzieś idziesz, czy raczej ważniejsze by było, gdzie idziesz i po
co?
Schodzę po okropnie długich i stromych
schodach — zbudowanie tu windy byłoby „nieeleganckie”, jak mówi moja mama —
to jak wysoki jest ten dom, że aż o windzie wspominasz? o_O Może nieśmiało
powiem, że w zwykłych blokach mieszkalnych windę montuje się, kiedy blok ma
min. 4-5 pięter + parter (a przynajmniej ja nigdy w niższym windy nie
spotkałam).
Jak zawsze[p] schodząc na dół[p] zatopiłam się w marzeniach, jak wampir
kłami w skórze. Piłam optymistyczne myśli, radosne wspomnienia, zabawne wpadki
— wszystko, co mogłoby mnie rozweselić. Tylko, że nie wyciągnęłam kłów zbyt
szybko i nie zauważyłam brzoskwiniowej ściany. Zanim się zorientowałam[p] upadłam na ziemię jak długa, a moje czoło
zaczęło pulsować przyspieszonym rytmem.
…
…
…
Już
pomijając fakt, że znowu zmieniłaś czas z teraźniejszego na przeszły… Serio?
Czy dla Derry zwykłe przejście z pokoju do kuchni jest niesamowitym przeżyciem
duchowym, podczas którego nie jest w stanie porzucić swoich jakże głębokich
refleksji? To, że używasz narracji pierwszoosobowej, nie znaczy, że musimy znać
każdą sekundę z życia Derry i każdą sekundę jej myśli. Dodatkowo — we zwrocie tylko że nie stawiamy przecinka.
Dziewczyna
w ciągu dwóch dni zalicza trzecią wywrotkę — niezła jest. Nie, z tego powodu
nie zaczyna się odczuwać współczucia dla „biednej Derry”. Wręcz przeciwnie — to
się robi irytujące.
Miętowa sukienka pomięła się, a na dłoniach
widać otarcia po upadku.- ONA. TYLKO. WALNĘŁA. GŁOWĄ. W ŚCIANĘ. To nawet
trudno upadkiem nazwać, zwłaszcza kiedy weźmie się pod uwagę fakt, że szła
normalnym tempem, a nie biegła. Może ją jeszcze na SOR trzeba zawieźć?
wygląda jak z okładki „New Jork Times’a” —
New York Times (a jeśli już chcesz to
odmienić, to bez apostrofu).
— Zaraz cię usłyszy. Bądź wyrozumiały. To,
że jest… inna[p] nie znaczy, że nie
jest naszą kochaną córką.
— Fino, dalej w to wierzysz?! Na pewno
podmieniono ją w szpitalu,[zbędny przecinek] albo coś w tym stylu. Moja córka nie może się tak zachowywać! — zaraz cię usłyszy — you don’t say! Tak,
rodzice na pewno podczas obecności gości (i to jeszcze gości z wyższych sfer,
co można stwierdzić po ich ubiorze) idą do kuchni (z której i tak wszystko
słychać), aby się pokłócić i w międzyczasie bezceremonialnie stwierdzić, że ich
córka wcale nie musi być ich córką. I nic ich nie obchodzi, że Derry siedzi w
pokoju obok i wszystko słyszy. To nie jest realistyczne, naprawdę.
To, że tu nie pasuje, nie znaczy, że nie
będzie pasować wszędzie! — To, że tu
nie pasuje, nie znaczy, że będzie nie pasować wszędzie!
Nazwać je zamkniętą mosiężną księgą,
Powiedzieć, że jest sekretem, którego nie zna nikt, nawet Ty. — nie, nie
prowadzisz dialogu z czytelnikiem. Skąd wiesz, że nie znam?
Tamtego dnia w przypływie złości rzuciłam
notatnikiem o płytki w kuchni i poszłam wreszcie wysłać ten list do college’u w
Londynie. Tak, ot. — STOP. Po raz drugi zrobimy sobie dużego stopa.
Pokrótce
— Derry zeszła na dół, przy okazji przywalając głową o ścianę i prawie
umierając, gdzie czekali na nią jej rodzice i rodzice Colina (którzy prócz tego, że elegancko wyglądają oraz oczywiście że są rodzicami badassa, nie spełniają żadnej funkcji).
Z rozmowy, którą Derry przeprowadza z ojcem, nie wynika kompletnie nic, bo ten
i tak zaraz idzie „do kuchni” (czyli po prostu potrzebowałaś jakiegokolwiek
pomieszczenia, z którego pozornie nie będzie go słychać. Pozornie, bo
oczywiście ojciec i tak krzyczy wniebogłosy), gdzie kłóci się z żoną, a z tej
kłótni jednoznacznie wynika, że ma dość córki oraz że cieszy się, że ta pójdzie
do jakiegoś college’u. Derry to oczywiście słyszy, zaczyna płakać. Andersowie
dalej pełnią rolę zimnych i niemych bydlaków, którzy gromią dziewczynę
wzrokiem, po czym ta ucieka. A następnie już piszesz, że wysłała do tego
college’u list. To znaczy — pomiędzy tą absurdalną akcją a wysłaniem listu
raczysz nas jeszcze przemyśleniem na temat definicji życia. Ponownie też
zmieniasz czas z teraźniejszego na przeszły.
O co
chodziło w tej scenie w kuchni? Co, u licha, robili tam Andersenowie, skoro nie
wnieśli absolutnie nic oprócz pogardy? Dlaczego nie powiesz, o co chodzi z tym
collegem już teraz, aby nie mnożyć zbędnych pytań? Skoro Derry potrafi nam w
piękny sposób opisać miękkość i kolor dywanu, na którym aktualnie stoi, oraz
kolor ściany, o którą uderza głową, dlaczego nie jest w stanie chociaż w jednym
zdaniu wspomnieć, czy już ją kiedyś rodzice z tym collegem męczyli, co rodzice
Colina mają wspólnego z tą sprawą oraz CO DOKŁADNIE jest w Derry nie tak, że
ojciec, mówiąc wprost, nią gardzi?
Gwałtownie wyciągnęłam z szafki skoroszyt i
znalazłam wyjaśnienie życia. „Życie — brak definicji, nie należy do ciebie” —
a skąd wzięłaś taką nie-definicję życia, jeśli mogę wiedzieć?... I niby
dlaczego nie należy ono do Derry (czy też do mnie, czytelnika, bo to wynika z
kolejnych akapitów)?
Nikt nie potrafił powiedzieć, czym jest
życie, ponieważ go nie znali i nigdy go nie poznają. — nie potrafi, nie zna,
nie pozna.
Każda, najmniejsza decyzja jest podjęta
przez społeczeństwo, nie przez ciebie. Nigdy nie przez ciebie... — nie
zgadzam się, nie zgadzam się z całym tym akapitem, który wysuwa tezę, że nic w
moim życiu do mnie nie należy. Uważam, że moje życie do mnie należy, a Derry
nie może mi narzucać, że jest inaczej. Jeżeli ona faktycznie czuje się
stłamszona przez swoich rodziców, przez co ma wrażenie, że nie jest w stanie
tym życiem swoim kierować — dobrze, to jest prawdopodobne, ale Derry na pewno
nie wie, co o życiu sądzi czytelnik, a już na pewno nie wie, jak jego życie wygląda.
Jeżeli
próbowałaś tutaj zaprezentować próbkę dialogu Derry z samą sobą w myślach — nie
wyszło. To wygląda tak, jakby zwracała się do czytelnika, ot.
Już
wiem, że to nie jest opowiadanie fantastyczne, na które wyglądało w prologu, a przynajmniej nie na tym etapie, co
więcej — trudno mi określić w ogóle jakikolwiek gatunek Twojego dzieła (na
razie najbardziej skłaniam się ku psychologicznemu). Nie ma tu żadnej akcji,
próbujesz ją zastąpić głębokimi przemyśleniami (Twoimi przemyśleniami,
jak sądzę, a nie przemyśleniami bohaterki. To widać, że w Derry próbujesz
skumulować swoje cechy), ale na razie Ci to za dobrze nie wychodzi.
Wiem, że zamartwiają się, co ze mną zrobić.
Taka wpadka, a zaraz później coś[p] o
czym zawsze marzyli. — nie mam pojęcia, jak ma się drugie zdanie do
poprzedniego. Co jest wpadką? Derry? O czym marzyli rodzice?
Wiem, że zawsze tego chcieli. Wiem, że byli
pewni, że ja też tego pragnę. Ale jak mogli myśleć inaczej, kiedy przez cały
czas ich oszukiwałam? Wmawiałam im kłamstwa, by byli ze mnie zadowoleni. —
może nas chociaż uświadom, co to były za kłamstwa, bo jak na razie to Derry
wygląda na zahukaną i całkowicie stłamszoną osobę, która nie mówi praktycznie
nic w obecności swoich rodziców, a jedynie im przytakuje. O to chodzi z kłamstwami?
Że mówiła tak, tak, oczywiście,
podczas gdy nie chciała robić tego, co matka czy ojciec kazali jej zrobić?
— Wiesz przecież, że im wcześniej[p] tym lepiej. Jesteś niemądra, kochanie.
Wyjeżdżasz już za dwa dni — mama mówi ostatnie zdanie niemalże śpiewająco.
Widać, że jest zadowolona bardziej ode mnie. — jej córka już właściwie
płacze, widać, że absolutnie nie chce zgodzić się z decyzją rodziców, a ona
tymczasem odpowiada niemalże śpiewająco,
zadowolona? Gdzie podziała się ta
troskliwa kobieta, która dbała o Derry, gdy ta wróciła od Henry’ego? Myślisz,
że tak po prostu zignorowałaby zdanie córki, nawet nie mrugając okiem?
Co
innego ojciec, którego faktycznie przedstawiasz jako nieczułego tyrana,
niezdolnego do odczucia jakiejkolwiek empatii wobec Derry. Ale jeśli matka ma
być taka sama jak on bądź chcesz zaznaczyć, że jest pod jego wpływem, musisz
zmienić poprzednie sceny. Bo z nich wynika, że kobieta naprawdę jest opiekuńcza
wobec córki i że się o nią troszczy. Stworzyłaś postać niespójną, raz zachowującą
się tak, a raz tak; nie ma tu żadnej logiki.
W końcu wyląduję w szpitalu na oddziale
psychiatrycznym i razem z innymi chorymi będę jęczeć, śnić na jawie, mówić sama
do siebie i… tylko Bóg wie co jeszcze. — nie wiem, czy naprawdę chcesz
kreować Derry na postać chorą psychicznie, ale wiedz, że na razie ta wizja ze
szpitalem jest bardzo prawdopodobna.
To
może podsumujmy szybko ten rozdział.
Był
gorszy od rozdziału pierwszego, a to dlatego, że akcja ciągnęła się jeszcze
mozolniej niż tam. Coraz częściej uciekasz się do refleksji, czego się
spodziewałam po tego typie narracji, ale są to refleksje wyssane z palca i
nijak mające się do danego momentu w akcji (przykładowo — filozoficzny akapicik
o życiu wpleciony w wątek o wysłaniu listu do college’u; nigdzie tam nawet nie
nawiązałaś do właściwej akcji, dopiero później, pod koniec rozmyślań, Derry
żali się, że jej życie nie należy do niej, bo rodzice decydują za nią. Zresztą
wychodzi na to, że nie tylko z jej życiem tak jest, bo ona oczywiście dobrze wie,
że życie czytelnika także do samego czytelnika nie należy. Bo nie i tyle).
Czasami, gdy już wprowadzasz coś ciekawego (przyjście rodziców Colina do domu
Derry czy poruszenie przez narratorkę tematu Henry’ego — miałam szczerą
nadzieję, że to pociągniesz, bo dziewczyna może miałaby wreszcie coś
interesującego do powiedzenia), nagle całkowicie porzucasz ten wątek i skupiasz
się na tym, że Derry spuszcza oczy, obserwuje swoje rzęsy, podłogę, ścianę,
ściska swoją sukienkę, patrzy na swoje trampki… Mnóstwo tego. Całą akcję, jaka
działa się w tym rozdziale, można by zamknąć w dwóch-trzech akapitach — liczę
też do tego ten sen, który na razie mi nic nie mówi, ale powiedzmy, że jest
jedną z lepszych części tego rozdziału — bo jest próbą wprowadzenia grozy i lęku
czytelnika o główną bohaterkę.
W
przemyśleniach, które serwuje nam Derry, często można się zgubić. Przykład:
Czuję[p] jak ogarnia mnie bezsilność i wraz z krwią płynie w moich żyłach.
Obiega cały mój organizm w kilka sekund. To nie miało tak być. Miałam się
wreszcie ogarnąć i stanąć na wysokości zadania, które odkąd się urodziłam[p] było wyznaczone dla mnie. Jestem ich jedyną
córką, miałam spełnić wszystkie marzenia zarówno mamy, jak i taty. Jedyną
przeszkodą było to[p] czy sobie
poradzę. Czy na to zasługuję. Ale zgodzili się, by moje życie było
najwspanialsze i by zostało odzwierciedleniem ich wyobrażeń. Chcieli[p] by te wyobrażenia, [zbędny przecinek] pokrywały się z moimi. I nagle protestuję.
Będą musieli się załamać.
Nie
mam bladego pojęcia, o jakie zadanie Ci chodzi (Derry cały czas rozpacza nad
swoją beznadziejnością i „niepasowaniem do Melbourn”, ale jednocześnie nie
potrafi stwierdzić, co dokładnie jest w niej nie tak — a przynajmniej nie
przekazuje tego czytelnikowi), nie wiem, z czym Derry mogła „się ogarnąć”, nie
wiem też, dlaczego mogłaby sobie nie poradzić (to znaczy — widzę, że jest
kompletnie niestabilna psychicznie i emocjonalnie, ale nie rozumiem dlaczego.
Nie pasuje do Melbourn i nawet sama to zauważa? Ale w pierwszym rozdziale
mówiła, że to jest wieś-idylla, idealne miejsce, wręcz jakaś Arkadia!...).
Derry
wygląda dla mnie tak, jakby miała cechy autystyczne — niewiele się odzywa (a
jeśli już coś mówi, to nic konkretnego), zamyka się w swoim świecie, nie widzi
nawet ściany, na którą wpada. Gdyby Twój styl był nieco bardziej dopracowany,
bez tych wszystkich niepotrzebnych wstawek, bez pseudo-przemyśleń, i gdybyś
nieco umiejętniej prowadziła tę narrację, pomyślałabym, że naprawdę chcesz nam
zaprezentować osobę chorą na umyśle, aby pokazać, jak postrzega ona świat —
ślamazarnie, skupiając swoją uwagę na szczegółach, które normalnego człowieka
nie obchodzą, z „opóźnionym zapłonem”, jakbym to nazwała.
Niestety,
wydaje mi się, że nie to jest Twoim celem. Odnoszę wrażenie, że próbujesz
przelać w Derry jak najwięcej swoich cech (o czym już wspomniałam na górze) —
przemycasz nazwy zespołów, których dziewczyna słucha (w notce z Liebster Award
wyznajesz, że słuchasz tego gatunku muzyki, którego słucha bohaterka),
nieustannie zaznaczasz nam kontrast pomiędzy średniowieczną suknią a trampkami
(lubisz nosić trampki, zgadłam?), uciekasz się do filozoficznych przemyśleń,
których zwyczajny człowiek, kiedy przechodzi po prostu z pokoju do pokoju, nie
ma. Wplatać ciekawe, głębokie refleksje do tekstu — bardzo proszę, ale nie w
taki sposób. Derry w ciągu kilku minut potrafi pomyśleć o dziesięciu rzeczach,
prawie wszystkich związanych z problemami egzystencjalnymi.
Nie
rozumiem, dlaczego w pierwszym rozdziale wszyscy pracowali w polu, skoro
rodzice Colina to bogacze pełną gębą, co widać — elegancko ubrani, patrzący z
wyższością na wszystko i nawet niewydający z siebie dźwięku, jakby rozmowa z
Derry im ubliżała. Wcześniej uzasadniałaś takie łączenie średniowiecznych (jak
to je nazwałaś) elementów ze współczesnymi tradycją — wątpię jednak, aby
Andersowie kazali robić swojemu synkowi w polu (bo gdyby tam nie robił — jak
pochyliłby się nam prawie zemdlałą Derry?), nie wyglądają na ludzi, którzy
dbają o to, by nie narazić się reszcie wsi. Po co mieliby iść w pole, skoro
życie im się układa pod względem materialnym? A jeśli układa im się ze względu
na to, że sami harują w polu (tsa, to wyglądaliby inaczej, tj. mieliby zmęczone
twarze, zniszczone dłonie…) — dlaczego o tym nie wspomnisz?
Tradycja Melbourn od wieków nakazuje
kobietom noszenie sukien, natomiast mężczyznom: flanelowych koszul. Naprawdę,
nie jest to moja wina. Cud, że pozwalają mi nosić tenisówki oraz trampki. (Z
rozdziału pierwszego).
Ale do
Londynu córkę wysłać można, mimo że nie będzie mogła wtedy przestrzegać
tradycji, tak? Albo inaczej — przecież w Londynie nie będzie można jej kontrolować.
Nagle wszystkie wsiowe zabobony i tradycje przestają się liczyć, jak rozumiem?
I to dlatego, że Derry stanie się „światowa”?
Twoje
Melbourn jawi się jako zamknięta, maleńka wieś, w której ludzie ciągle pracują
ręcznie w polu (a przynajmniej tak wnioskuję — nie opisujesz nam bowiem pracy,
jaką wykonywali mieszkańcy w pierwszym rozdziale, nie wiem więc, czy wspomagają
się maszynami, czy nie), ale mimo to przemycasz do niej coś takiego, jak
popularna muzyka rockowa, idea zamontowania windy (w końcu jedynym powodem, dla
którego tej windy w domu nie montują, jest „nieelegancka”!), czy wyświechtani
państwo Andersowie, których opisujesz jak biznesmenów. Nie, połączenie tylko
niektórych „średniowiecznych” elementów (zwłaszcza tych, które wybrałaś) ze współczesnością
nie jest realne, nie jest nawet „zjadliwe” w takim opowiadaniu. W rozdziale
pierwszym myślałam, że mieszkańcy tej wsi to prości, nieco zacofani chłopi,
bardzo przywiązani do tradycji, do których dotarła tylko namiastka
nowoczesności (jak trampki Derry, których ta nie pozbywa się nawet na chwilę —
myślałam więc, że traktuje je jak cenny skarb, bo rzadko dostaje takie rzeczy);
chłopi, myślałam, są niewykształceni — co tłumaczyłoby, dlaczego zgadzają się
bez dyskusji na głupi zwyczaj noszenia staroświeckich sukien.
Ale
nie — rodzice przecież wysyłają Derry do Londynu, miejsca, które opisujesz jako
nowoczesne i światłe. Wychodzi więc na to, że mieszkańcy Melbourn mają jakąś
świadomość społeczną — dlaczego więc tradycja — w dodatku uciążliwa, wręcz
zabobonna — jest dla nich aż tak ważna? Czy takie dzieci jak Derry czy Erica,
wychowane w zamknięciu, ale mimo wszystko słyszące o nowoczesnych,
ciekawych miejscach, w ogóle nie buntują się temu, że muszą wdzierać na siebie
ubrania, które niekoniecznie się im podobają? Nie buntują się temu, że ich
rodzice nie chcą iść z duchem czasu w niektórych dziedzinach, mimo że w innych
robią to bez mrugnięcia okiem?
Rozdział trzeci zaczynasz oczywiście od
przemyśleń — tym razem na skrzypiącej huśtawce. Chociaż raz wprowadź jakąś
akcję, proszę.
Ludzie
od najstarszych czasów uznają, że ciemność to zło, a światło jest dobrem. Bez
słońca nie istniałaby żadna roślina, nie zakwitł[by] ani jeden kwiat. Bez promieni panowałaby wieczna ciemność,
nieskończona wielka[?], a ludzie
trwaliby w niewiedzy co do świata. Bez jasnej tarczy chłód spowiłby Ziemię,
istoty żywe zamieniłyby się w sople lodu i jedno pchnięcie wystarczyłoby to
zmienienia ich w malutkie, nic nie znaczące kawałki. — bez nocy, tj.
ciemności, słońce grzałoby bez przerwy, przez co wszystko wyschłoby na wiór.
1:1, dziękuję.
Do zamiast to, nieznaczące razem.
nawet tę głupią, starą huśtawkę, która stoi
tu od wieków — huśtawka raczej nie stoi, ona wisi.
—
Ostatniego dnia co? No co? Mam nie myśleć o tym, że zostawiam ciebie, Ericę,
całe Melbourn i dowiaduję się o tym dzień wcześniej? — dwa dni wcześniej. A
przynajmniej tak mówili jej rodzice.
Podejrzewam,
że nie będzie rozdziału, w którym Derry nie popadnie w jakąś histerię/nie
wywróci się efektownie/nie rozpłacze się.
Ale nie używaj tego sztucznego humoru, kiedy
to[p] co się dzieje, zżera cię od
środka. Bo kiedy smutek wyje twoje serce, ludzie zauważą tylko twoją
sztuczność. — jakiego sztucznego humoru? Przecież Derry właśnie się na
niego wydarła, że nie potrafi zachowywać się „normalnie”, bo jest jej po prostu
smutno, że musi wyjechać.
— Nie wiedziałam, że z ciebie taki filozof —
mówię do chłopaka i patrzę w jego piwne oczy.
— Wiedziałaś. Ale nie zdawałaś sobie sprawy,
że wiesz — słowa wymawia ciepło i delikatnie i czuję[p] jakby parzyły bezpieczeństwem.
Chichoczę.
— Co?
— Znowu to robisz — mówię[p] usiłując powstrzymać śmiech.
— Ale co? — pyta niewinnie i dostrzegam
znajomy błysk w jego oczach. Błysk Jamesa.
— Filozofujesz. Zejdź na ziemię, James! — z
chwilą, kiedy wypowiadam te słowa, uświadamiam sobie, że nie powinnam ich
mówić.
— I kto to mówi? I kto to mówi? — chłopak
błyska w uśmiechu białymi zębami i wolną ręką zaczyna mnie łaskotać.
Gdzie
James bawił się tutaj w filozofia, bo nie potrafię dostrzec?... Że Derry sama
filozofuje bez przerwy — o tak, z tym się zgodzę, ostatnie słowa Jamesa są na
pewno prawdziwe. Ale że on? No i parzenie bezpieczeństwem nie brzmi
dobrze, wręcz przeciwnie — słowo parzyć
kojarzy się negatywnie.
Przez ataki śmiechu jestem w stanie sklecić ani jednego pełnego
zdania — zgubiłaś nie.
ale spowodowałam tylko to , że
łaskotanie stało się coraz bardziej natarczywe. Oczy Jamesa błyszczą radością i
wiem, że jest to spowodowane moim śmiechem. — powtórzenie się
wkradło, tak jak wkradła się niepotrzebna przerwa przed przecinkiem. No i
wkradła się też zmiana z czasu teraźniejszego na przeszły, nie pierwszy raz
zresztą w tym rozdziale, ale już przestałam Ci to wypisywać — robię to tylko
wtedy, gdy jeszcze jest w cytacie coś innego, o czym chcę wspomnieć.
Jego białe zęby błyszczą, a ja stwierdzam,
że jest wyposażony w naturalne odblaski. — zamiast poczuć romantyczność tej
całej sceny, kwikłam, kolokwialnie mówiąc. James może jeździć w nocy na rowerze
czy po prostu chodzić wtedy na spacery bez dodatkowych odblasków, wystarczy, że
błyśnie zębami, a już widać go z odległości kilometra. :D
teraz ociekają śliską, czarną substancją,
spływającą po nich jak woda, tylko że koloru węgla. — wystarczyłoby, gdybyś
powiedziała, że ta substancja jest albo czarna, albo ma kolor węgla.
która coraz bardziej przypomina krew, a szybą
widać tylko czerń. — za szybą.
Po moim ciele spływa szkarłatna posoka —
posoka jest szkarłatna, nie musisz tego dodatkowo zaznaczać.
Tutaj
Derry ma widzenie związane ze swoim pokojem zalanym krwią; gdy Jamesowi udaje
się przywrócić ją „do życia”, stwierdza on, że przez chwilę dziewczyna miała
czerwone oczy, po czym mówi:
— Ale[p] Derry, ty wyglądałaś… jak…
W tym
momencie urywa, ale ja chętnie dokończę za niego — czyżby jak wampajr?
Kiedyś ktoś powiedział, że powinnam zostać
aktorką, i że się nadaję. — mylił się, przecież Derry ledwo się wysławia,
bo co chwilę coś jej się dzieje… Zbędny przecinek po aktorką.
Bądź, co bądź nie chcę odpływać w
najlepszych momentach mojego życia… — czy wyjazd z Melbourn nie jest jednym
z najgorszych momentów w jej życiu? Zbędny przecinek po bądź.
— Niespodzianka!!! — krzyczą równocześnie, a
mi zapiera dech w piersiach. Jak można tak straszyć człowieka…?! — omg, jak
oni mogli, przyszli pożegnać mnie wszyscy moi drodzy znajomi, za którymi będę
najbardziej tęsknić i przez których nie chcę stąd wyjeżdżać, no ale dlaczego
mnie wystraszyli, czy oni nie widzą, że jestem już kłębkiem nerwów, naprawdę
nie mogli sobie darować tej głupiej niespodzianki?!
— Erica! — woła jakich męski głos —
jakiś.
nie chociaż ona zajmie się moimi gośćmi
kiedy ja nie jestem w stanie. — niech
zamiast nie i przecinek po gośćmi.
Derry
nie zdobywa mojej sympatii nawet nie tylko ze względu na kompletny brak
realizmu i logiki w jej zachowaniu czy sprzeczność w jej działaniach, ale też
ze względu na jej kompletne zdezorientowanie w życiu, które w założeniu ma
chyba czynić jej postać jeszcze bardziej tragiczną i biedną, a tymczasem
sprawia, że staje się ona nie do zniesienia.
Wpierw
narzeka, że nie chce wyjeżdżać, bo ma tu przyjaciół, ale kiedy zostaje jej
zorganizowana impreza pożegnalna — zachowuje się jak aspołeczna jednostka,
która nie rozumie, jak ktoś mógł jej to zrobić i dlaczego wszyscy tam są, skoro
ona potrzebuje być sama. Ewentualnie z Jamesem.
Wątek
jej zwidów odnośnie pokoju krwi dość mocno wybił mnie z czytania, ale chyba
wreszcie jest to coś, co ma związek z prologiem oraz — jak podejrzewam — z
myślą przewodnią całego opowiadania (dziwny błysk w polu oraz straszny sen
wcale nie wnosiły dużo do opowiadania, właściwie nie wniosły nic, dlatego
dopiero motyw z krwią jest pierwszy). Nie wiem, na jakim etapie chcesz wyjawić
wszystkie tajemnice odnośnie krwi, czerwonych oczu i dziwnych sytuacji, które
przytrafiają się Derry, ale jeśli nadal wszystko będzie przebiegało tak powoli
i będzie przerywane przemyśleniami, które tutaj raczej nie pasują, to nie wiem,
czy się w ogóle tych wyjaśnień doczekam.
Rozdział
trzeci jest o tyle dobry, że nie wprowadzasz w nim nowych, nierozwiązanych
wątków (jak rodzice Colina w domu Derry czy dziwne zachowanie Eriki w polu), a
od początku do końca ciągniesz jakoś tę akcję z imprezą-niespodzianką oraz z
Jamesem-lowelasem-wiecznym przyjacielem Derry. Scena, w której łaskotał
dziewczynę, była nawet przyjemna, ponieważ wreszcie narratorka przez jakiś czas
nie raczyła nas szczegółowymi opisami czy głębokimi przemyśleniami; motyw krwi
został wprowadzony trochę nieumiejętnie o tyle, że Derry zobaczyła swój pokój w
momencie, gdy zawołano ją do środka — nie wiedziałam na początku, czy już
zdążyła tam wejść i wtedy miała zwidy, czy po prostu stała sobie na zewnątrz z
Jamesem i nagle przed oczami wyskoczył jej obraz pokoju skąpanego we krwi.
Scena
z wierszem ma dodać dramaturgii, jak mniemam, tak samo jak koniec rozdziału:
Stoję na klifie.
Do morza wpadają kamienie, które wydostały
się spod moich stóp.
Fale coraz mocniej obijają się o brzeg.
Powietrze szumi w moich uszach.
Rozpościeram ramiona jak ptak.
Czuję[p] jakbym mogła tak lecieć przez całą wieczność.
Czuję, że zaraz dotknę ziemi.
Mam w głowie tylko wypalone ogniem
kanciaste, złowieszcze litery.
„Śmierć” huczy mi w uszach jak rozpalony
metal. — huczeć jak rozpalony metal? Pierwsze słyszę.
Te
wszystkie piękne refleksje niezbyt odnoszą się do właściwej akcji. Prawda, być
może pokazują lęki głównej bohaterki (boi się o to, co czeka ją w Londynie, jak
poradzi sobie bez przyjaciół oraz — co chyba najważniejsze — boi się tego, co
ostatnio dzieje się w jej głowie), ale nie wydają mi się na tyle dobrze
wplecione do opowiadania, aby można je było czytać w zadumie i faktycznie
chwilę się nad nimi zatrzymać.
— Erica, wiesz, że ja nie chcę jechać,
prawda? A poza tym to tobie należy się ta szansa, a nie mi. — to zdanie
każe mi sądzić, że ze wszystkich tych młodych tylko wybrani mogą pojechać do
innego miasta, aby zaznać „lepszego życia”. Dajesz już w ten sposób jakąś
informację o Melbourn, dzięki czemu trochę łatwiej mi zrozumieć, dlaczego jest
tam takie… zacofanie intelektualne, jeśli chodzi o niektóre dziedziny (ale nie,
nadal nie potrafię całkiem pojąć, dlaczego w taki sposób łączysz tradycję z
nowoczesnością). Chciałabym jednak wiedzieć, na jakiej podstawie wybrano akurat
Derry, a nie np. Ericę czy Jamesa — czy tylko dlatego, że tam „nie pasuje”?
No i
przed nami ostatni rozdział, rozdział
czwarty. Szkoda, że na razie jest ich tak niewiele, bo właściwie w
poprzednich trzech prawie nic się nie działo…
Nie jest fajnie być czarną owcą,[zbędny
przecinek] wśród białych. Ale czy nie
gorzej być różową,[zbędny przecinek]
wśród czarnych? W takiej sytuacji Ty, jako optymista, otoczony pesymistami
nigdy nie poczujesz się dobrze. Co więcej, w końcu kiedyś im ulegniesz i
obierzesz kierunek na tę smutną drogę. A tego byś nie chciał, prawda? — przestań mówić czytelnikowi, co zrobi w
danej, zmyślonej przez Ciebie sytuacji! A to porównanie z owcami… Bycie czarną owcą nie oznacza bycia pesymistą,
więc nie rozumiem, dlaczego akurat je wybrałaś. No i raczej nie można obrać
kierunku na drogę, po prostu się obiera kierunek.
Teraz wyobraź sobie, że zmieniłeś się na
pesymistę, bo przebywałeś wśród nich. Tylko, że oni, będąc przy tobie[p] zmienią się w cholernych optymistów. —
jeżeli założymy, że był jeden optymista i sami pesymiści, to wątpliwe jest, aby
cała grupka zmieniła się pod wpływem jednej osoby, zwłaszcza że ta jedna osoba
już zdążyła ulec presji społeczeństwa i także stała się pesymistą… Tylko że bez przecinka
nie mam tu za wiele rzeczy — za wielu.
Robi się jakoś zimno na sercu i przymykam
oczy, żeby się uspokoić. Tata nie może mi zniszczyć tego dnia, nikt nie ma do
tego prawa. I tak wyjeżdżam i to naprawdę już wystarczająco mnie boli. —
przed chwilą stwierdziła, że po tym, co działo się na imprezie, poczuła się z
niewiadomego powodu lepiej i że nawet cieszy się z powodu nowego etapu w życiu.
Rozumiem, że całkowicie bólu w ciągu jednego dnia się nie pozbyła, ale w
ostatnim staniu sugerujesz, jakby dalej cierpiała okropne katusze z powodu tego
wyjazdu, a tymczasem tak już chyba nie jest.
Przemieszam korytarz utrzymany w jasnej
tonacji — coś tutaj pomieszałaś.
W progu stają moi przyjaciele, ich rodziny i
inni z Melbourn. Erica trzyma w rękach mały przedmiot owinięty w kolorowy
papier. Nachyla się.
— Wykorzystaj to dobrze, ale jeszcze nie
otwieraj — szepcze mi do ucha i wsuwa prezent w moje dłonie. Teraz wszyscy z
grobową ciszą zaczynają mnie przytulać, życzyć mi szerokiej drogi i różne tego
typu bzdety. No, ale kultura zobowiązuje, więc mamrotam „dziękuję” i
odwzajemniam uściski. — i tutaj zapędziłaś się w kozi róg. Skoro niemal
cała wieś przychodzi, żeby pożegnać zwykłą nastolatkę, która jedzie po prostu
do szkoły do innego miasta (ale będzie wracać raz na parę miesięcy), jak ktoś
mógł w takiej miejscowości nie zwrócić na nią uwagi, kiedy leżała nieprzytomna
na drodze (rozdział pierwszy, przypominam)?
mogliby powiedzieć to rodzicom Erici… —
Eriki.
Mimo, że w około jest czarno od ludzi —
w tym zwrocie nie daje się przecinka. Wokoło,
nie w około. I w ogóle wut — czarno
od ludzi? Ludzi jak mrówków, nie ma gdzie
się podziać!
Mam żyć w otoczeniu najbogatszych i
najsławniejszych ludzi na świecie. — to co to za elitarny college, że wśród
takich ludzi będzie żyła? Samo mieszkanie w Londynie nie świadczy, że się w
takim towarzystwie będzie obracała. No chyba że dla Derry, która całe życie
mieszkała w małym, odciętym od świata Melbourn, Londyn wydaje się cudem świata
— wtedy zwracam honor.
Gadka,
którą później Erica raczy Derry, na początku jest bez sensu i absurdalna, ale
chociaż na samym końcu dziewczyna powiedziała coś sensownego, tj.:
I do czego to doprowadziło? Nie potrafisz
zmierzyć się z rzeczywistością. Zachowujesz się jak dziecko, Derry. A nie masz
już pięciu lat, tylko szesnaście. Zrozum to wreszcie, chociaż znam cię już na
tyle, żeby wiedzieć, że sobie nie poradzisz — kończy.
Mam
tylko nadzieję, że główna bohaterka wyciągnie z tego jakieś wnioski.
…
…
…
A nie,
jednak nie.
Za sobą słyszę krzyki, protesty, groźby i
inne nieprzyjemne zdania wypełnione wulgaryzmami. Nie odwracam się. Przez niski
wzrost nie wiem[p] gdzie jestem,
wokół widzę tylko nieznajome twarze. Robi mi się duszno i gorąco, a pot na
twarzy miesza się ze łzami. Cudem trafiam do korytarza, mimochodem pokazuję
pani bilet i siadam na jakimkolwiek miejscu.
Skąd
wzięły się te bluzgi? NAPRAWDĘ myślisz, że rodzina i przyjaciele by teraz za
nią tak krzyczeli? Nie powiem, Derry jest nie do wytrzymania, ale na pewno nie
mogli przez szesnaście lat udawać cudownych przyjaciół po to, by nagle na
lotnisku, w ostatniej chwili przed odlotem, „rzucić w nią mięsem”. Chyba że
Derry ma jakieś przesłyszenia i te głosy dobiegają do niej zewsząd, co byłoby
nawet prawdopodobne.
Ej, i
naprawdę nikt nie zadbał o to, aby dać Derry jakieś wskazówki odnośnie tego,
jak z lotniska trafi na tę konkretną ulicę? Czy po prostu nie wiedzieli? Bo nie
wierzę, żeby jej matka się tym nie martwiła.
Nie rozumiem tego gościa i nie mam ochoty wsiadać do jego autobusu, ale
raczej nie mam wyboru. Około czterdziestoletni facet od którego cuchnie
alkoholem — to nie może się dobrze zapowiadać.
Wsiadam i mówię mu gdzie chcę się znaleźć.
Ten
fragment jest tak nielogiczny, że naprawdę można się załamać.
Dziewczyna
jest w Londynie, ale ma do wyboru tylko jeden autobus, no bo innego nie
znajdzie, bo to oczywiście, że akurat kiedy ona chce cokolwiek znaleźć, to
wszystko wyparowało. Kierowca jej się nie podoba, bo nie dość, że dziwnie gada,
to jeszcze ewidentnie pił, a mimo to siedzi za kierownicą. Co robi Derry? Szuka
jakiegoś normalnego kierowcy? Pyta przechodniów, czym najłatwiej jej będzie
dojechać do na daną ulicę? Postanawia przyjrzeć się jakiejś mapie? Nie. Wsiada
do tego autobusu. YOLO.
Po kilku chwilach moje obawy znikają
zupełnie, gdyż autobus jest pełny po brzegi. Kilku ludzi kłóci się z kierowcą o
wejście[p] proponując dodatkową
zapłatę. Kierowca wypycha ich siłą z autobusu, cóż, nie taką miałam opinię o
Londyńczykach. — myślę, że gdyby kierowca londyńskiego autobusu zwracał
uwagę na każdego pasażera i każdy by mu mówił, gdzie chce dojechać (jak
wcześniej zrobiła to Derry) i ile chce zapłacić, już dawno wylądowałby w
psychiatryku. I londyńczycy małą
literą.
jakby patrzył się na mnie wzrokiem — patrzył
się wzrokiem? Po prostu patrzył.
Kiedy jednak spoglądam kątek oka na chłopaka
— kątem.
Nagle autobus staje tak gwałtownie, że uderzam głową w siedzenie z
przodu. — Znowu? Aż dziw, że nie zemdlała/nie zaczęła mieć zwidów.
— Taviton Street — mówi kierowca. Przecież
nie mówiłam mu nazwy ulicy, ani nawet który to Collage. Wiedziałam, że facet
jest dziwny, ale nie przypuszczałam, że okaże się wróżką. — skąd on w ogóle
wiedział, że chciała jechać do college’u? Myślałam, że wcześniej pokazała mu
broszurę, tylko o tym nie wspomniałaś, ale jednak nie. I dlaczego collage piszesz wielką literą?
Nie widzę nic niebezpiecznego w jego
zachowaniu [zachowaniu kierowcy, jak coś] i jestem tym trochę zaniepokojona. Chwila, powinnam się chyba z tego
cieszyć, nie? Chyba tracę zmysły. — chyba tak. Chyba na pewno.
Rozglądam się po ulicy, ale nie widzę żywej
duszy. Nawet samochodów jest jakoś mniej, poprawka, nie ma ich wcale. Wszystkie
światła w budynkach są pogaszone. Towarzyszy mi tylko deszcz i zapalona nade
mną lampa uliczna.
Ani śladu właściciela kurtki.
Ani śladu życia. — naprawdę? W Londynie?
No to ja nie wiem, do jakiej dzielnicy ona trafiła. Powiedziałabyś też chociaż,
która jest godzina.
I tak
doszliśmy do końca. Trochę długa ta ocena wyszła, jak na cztery rozdziały i
króciutki prolog, ale w sumie połowa to cytowanie Twojego tekstu.
Rozdział
czwarty czyta się najprzyjemniej i najszybciej, ponieważ nie wciskasz do niego
aż tylu niepotrzebnych, długich i nudnych opisów okolicy, którą w danej chwili
mija Derry. Owszem, też starasz się zaprezentować nam lotnisko, Londyn itp.,
ale robisz to już krócej (na szczęście).
Sytuacja
z kierowcą jest dziwna i chyba najlepiej rozumie się ją tylko wtedy, gdy założy
się, że to Derry tak postrzega świat, a w końcu to ona nam wszystko
relacjonuje. Co do chłopaka od kurtki — zastanawiam się, kiedy niby zdążył
napisać tę karteczkę i jeszcze zrobić to tak, aby Derry nie widziała (nawet
jeśli patrzyła w okno, kątem oka by zauważyła, że pasażer obok się krzątał i
coś pisał. Zresztą — heloł — ona dotychczas widziała dosłownie wszystko oprócz
ściany, na którą wpadła, dlaczego teraz już nie widzi?).
Szkoda,
że porzuciłaś akcję z Henrym,
ponieważ — jak na razie — był to najciekawszy moment w opowiadaniu — zarazem
ten staruszek, choć wystąpił tylko przez chwilę, to najlepsza postać, i mówię całkiem serio. Wydaje się sympatyczny i zachowuje się
realistycznie — szkoda tylko, że mówił bez sensu i nie na temat.
Erica byłaby bohaterką całkiem zjadliwą,
gdyby nie jej histeryczne zachowanie w pierwszym rozdziale, którego nadal nam
nie wyjaśniłaś i — jak mniemam — wyjaśnić w najbliższym czasie nie masz
zamiaru, ponieważ nawet nie masz jak. Dziewczyna troszczy się o Derry i wydaje
się nawet normalną dziewczyną, jednak byłoby dobrze, gdybyś opisała szerzej jej
rozmowę z główną bohaterką, dzięki czemu wiadomo by było, co takiego ten
biedny Colin zrobił.
A co
do samego Colina i Jamesa zarazem — ten pierwszy został
zaprezentowany, jakby miał być głównym bohaterem płci męskiej, a tymczasem miło
mnie zaskoczyłaś, ponieważ — przynajmniej jak na razie — nie stał się Garym
Stu, czego się obawiałam. Chociaż właściwie — nikim się nie stał, bo już go do
opowiadania po pierwszym rozdziale nie wplotłaś.
Wygląda
na to, że James kocha się w Derry, a ta, jak podejrzewam, traktuje go tylko
jako przyjaciela (postać męska nr 2, czyli przedmiot, tak, przedmiot, mający za
zadanie wywołać zazdrość u tru lovera bohaterki — tak bym go określiła, chociaż
przyznam jednocześnie, że na razie na mdły romansik się u Ciebie nie zanosi, no
chyba że z tym chłopakiem od kurtki).
Rodzice Derry są nielogiczni. To znaczy
— matka jest (ojciec, prócz tego, że jego postać jest spłycona do bezmyślnego
tyrana, jest okej, bo przynajmniej nie zmienia postawy). To przytuli córkę, to
zadba, aby było jej jak najlepiej, ale zaraz po tym kompletnie zignoruje jej
zdanie (nawet nie spróbuje postawić się mężowi! Możliwe, że jej protest
niewiele by dał, ale gdyby chociaż wzięła stronę córki, wyglądałoby to bardziej
realistycznie) i wyśle ją gdzieś w cholerę do szkoły. Niezbyt Ci jej postać
wyszła.
Najgorzej
jednak jest chyba z samą Derry…
Powiedziałam
Ci w ocenie o niej już tyle, że chyba nie muszę nic dodawać, ale w każdym
razie: ma poważne problemy psychiczne, jest aspołeczna, bez przerwy zmienia
zdanie i swoją postawę, jej przemyślenia egzystencjalne, filozoficzne,
refleksyjne i jakie tam sobie ubzdura mają się nijak do sytuacji, w której się
aktualnie znajduje…. Słowem — to nawet nie jest marzycielka, z marzycielką
byłby jakiś normalny kontakt słowny. Wygląda na osobę upośledzoną społecznie,
psychicznie i tyle. Gdyby ta narracja była bardziej „zjadliwa”, faktycznie
mogłabym powiedzieć, że zrobiłaś ją taką specjalnie i że wyszło Ci to bardzo dobrze,
ale — niestety — wydaje mi się, że po prostu chciałaś zrobić z niej wieczną
romantyczkę, biedną nastolatkę, której wszyscy powinni współczuć, a tymczasem —
nikt nie jest w stanie zrozumieć jej zachowania.
Ciągle
też się zastanawiam — co rodzice Colina robili w domu Derry? W ogóle tego nie
wyjaśniłaś, nawet słowem, nic. Mogę się tylko domyślać, że rozmawiali z
rodzicami bohaterki o jej college’u, ale nawet jeśli — co oni w ogóle mają do
tego? Dlaczego mieszają się w tę sprawę?
Nie
mogę też przełknąć tego połączenia trampek z suknią średniowieczną, w ogóle —
nie mogę przełknąć tego, w jaki sposób przedstawiasz nam Melbourn. Dałaś zbyt
mało powód, dla których można by zrozumieć to chore przywiązanie do niektórych
aspektów tradycji przez mieszkańców. Chętnie poczytałabym o tym, co stałoby się
z dziewczyną, która kategorycznie odmówiłaby noszenia tak ciężkiej sukni.
Zostałaby zlinczowana? Wyrzucona? Czy po prostu starsi by to w końcu
zaakceptowali?
Jeśli
chodzi o świat przedstawiony —
opisujesz za dużo niepotrzebnych rzeczy (Kiedy
skończyłam pisać i nakleiłam na kopertę znaczek z motywem kwiatów (...) —
po co mi wiedzieć, co było na znaczku, skoro to nie ma najmniejszego znaczenia
dla tekstu? Budzą mnie jasne promienie
słońca wpadające do środka przez uchylone okno. Odgarniam pościel, podnoszę się
gwałtownie i staję na zimnej podłodze. Może trochę zbyt gwałtownie, ponieważ
zaczyna mi się kręcić w głowie i chwilę później opadam na łóżko, niezdolna, by
wstać. Siadam, krzyżuję nogi i zaczynam bawić się skrawkiem zielonej koszulki
od piżamy. — naprawdę musisz aż tak przeciągać jej scenę budzenia się? To
męczące), ale nie doczekałam się jakichś opisów praw i zasad, którymi kierują
się mieszkańcy Melbourn.
Nie
wiem też, jak wielka jest ta wieś, gdzie dokładnie szła pracować Derry z innymi
(mogę się tylko domyślać), nie wiem, jak ogółem prezentuje się jej dom, jak
wielki jest. Wiem za to, że Derry ma puszysty dywan przed drzwiami pokoju,
wiem, jakiego koloru ma szafę, furtkę, bez przerwy też dajesz mi informacje o
tym, jak wyglądają jej trampki i suknia oraz co z tą suknią się dzieje. Chyba
nie tak powinno to wyglądać, wiesz?...
Jeśli
chodzi o styl — narracja
pierwszoosobowa zdecydowanie do tego opowiadania nie pasuje. Niemal całe cztery
rozdziały poświęciłaś na przemyślenia Derry i jej „zawiechy”, tym samym nawet
nie muskając głównego wątku (a przynajmniej ja — nie znając tego, co siedzi Ci
w głowie — nie wiem, do czego opowiadanie zmierza) ani nie nawiązując jakoś
konkretnie do prologu. Nie mam bladego pojęcia, co jest głównym tematem
opowiadania. Serio. Chyba po prostu chora psychika Derry.
Najgorsze
jest też to, że bez przerwy mieszasz czasy — przeszły z teraźniejszym. Skoro
już wybrałaś taką narrację, stosuj ją wszędzie, nie możesz wciskać takich
czasowników, jakie Ci się podobają, musisz być konsekwentna.
Widzę,
że masz jakiś pomysł na to opowiadanie, którego jeszcze nie wyjawiłaś, ale zbyt
często zatrzymujesz się na dygresje — przez to rozdział się dłuży i dłuży, a
akcja nie rusza się nawet o krok. Skoro tak lubisz różne refleksje, dlaczego
nie spróbujesz pisać pamiętnika? Myślę, że znacznie poprawiłoby Ci to warsztat
— doszłabyś do jakichś konkretnych wniosków w swoich przemyśleniach, a później
mogłabyś to umiejętnie (i krótko) wplatać do opowiadania, po odpowiednim
zredagowaniu. Musisz znaleźć równowagę pomiędzy opisami przedmiotów, które
otaczają Derry, a jej przemyśleniami — opisuj tylko te ważne czynności i
refleksje, a nie wszystko, co dziewczyna minie po drodze bądź co pojawi się w
jej głowie.
Jestem
ciekawa, jak wyglądałoby to opowiadanie pisane w narracji trzecioosobowej — czy
również siliłabyś na podobne „wstawki” między właściwą akcją? Czy
przybliżyłabyś bardziej postać Eriki, Colina i Henry’ego?
Widzę
lekką poprawę pomiędzy rozdziałem pierwszym a czwartym, ale chyba dlatego, że
wreszcie wyprowadziłaś Derry z Melbourn — a do tego zmierzałaś od samego
początku, jak mniemam, tylko że zaplątałaś się we własnych opisach i nie mogłaś
dobrnąć do tego momentu. W czwartym rozdziale styl był bardziej znośny, a
podróż Derry była nawet przyjemna w czytaniu. Szkoda tylko, że dopiero teraz.
Na
razie daję Ci dopuszczający, bo mimo
wszystko masz bogate słownictwo i czasami chciałoby się poczytać coś
refleksyjnego, co wyszło spod Twojej ręki — ale na pewno nic z tego
opowiadania. I na pewno chciałabym zobaczyć w Twoich przemyśleniach jakieś
konkretne, logiczne wnioski oraz jasno postawioną tezę. Piszesz też poprawnie
pod względem gramatycznym — jedynym zgrzytem są te zmiany czasów oraz błędy
interpunkcyjne, inne pojawiają się sporadycznie. Na wyższą ocenę na razie
jednak nie ma szans.
Co się tyczy karkołomnego „odgonionoby”:
OdpowiedzUsuńhttp://sjp.pwn.pl/zasady/Po-nieosobowych-formach-czasownika;629510.html, punkt c.
Pozdrawiam
Faktycznie, pomyliłam się, zwracam honor autorce, dziękuję za poprawienie i również pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuń"Każda, najmniejsza decyzja jest podjęta przez społeczeństwo, nie przez ciebie. Nigdy nie przez ciebie... — nie zgadzam się, nie zgadzam się z całym tym akapitem, który wysuwa tezę, że nic w moim życiu do mnie nie należy. Uważam, że moje życie do mnie należy, a Derry nie może mi narzucać, że jest inaczej. Jeżeli ona faktycznie czuje się stłamszona przez swoich rodziców, przez co ma wrażenie, że nie jest w stanie tym życiem swoim kierować — dobrze, to jest prawdopodobne, ale Derry na pewno nie wie, co o życiu sądzi czytelnik, a już na pewno nie wie, jak jego życie wygląda." - Ale to jest pogląd bohaterki. Ma prawo być głupia, ma prawo wydawać kategoryczne sądy, ma prawo być rozegzaltowana, ma prawo mieć takie a nie inne opinie, ma prawo widzieć świat czarno-biało, tym bardziej, jeśli, o ile zrozumiałam, to nastolatka (tylko przeleciałam ocenę wzrokiem po skosie). Nie ma znaczenia, czy się zgadzasz, takie a nie inne poglądy to nie błąd, element konstrukcji postaci, która nie musi mieć racji ani być sympatyczna.
OdpowiedzUsuńNa pierwszy rzut oka ocena wydaje mi się fajna, powodzenia z następnymi :). (Szkoda, że nie oceniasz opowiadań historycznych...)
*"to nie błąd, ale element" - zgubiłam słowo
UsuńHm, bardziej chodziło mi tutaj o stosowanie przez autorkę konstrukcji typu "nie wiesz, czujesz, jesteś...", czyli takich, które wyglądają, jakby bohaterka zwracała się bezpośrednio do czytelnika (gdzieś w ocenie wspomniałam, że nie jestem do końca w stanie stwierdzić, czy dziewczyna ma zamiar prowadzić ze mną dialog, czy jest to po prostu próba zaprezentowania w jakiś ciekawy sposób jej przemyśleń), ale być może źle się wyraziłam, przez co wyszło, jak wyszło. Oczywiście, bohaterka może mieć poglądy, jakie dusza zapragnie, ale odniosłam wrażenie, że to zdanie: Każda, najmniejsza decyzja jest podjęta przez społeczeństwo, nie przez ciebie. Nigdy nie przez ciebie... jest już uogólnieniem, jakąś obiektywną opinią tyczącą się społeczeństwa, którą nawet nie tyle podziela bohaterka (bo faktycznie - ona może sobie sądzić, co tam chce), co przede wszystkim autorka, próbująca za wszelką cenę przeforsować w opowiadaniu swoje przemyślenia jako "pewne racje".
UsuńPo prostu - moim zdaniem - zostało to w niewłaściwy sposób przez Zaczytaną przedstawione. Ale oczywiście mogłam to źle odebrać, szkoda tylko, że autorka nijak oceny nie skomentowała, bo może by to wybroniła, w końcu najlepiej wie, co chciała przekazać... :P
Dziękuję za miłe słowa, a co do historycznych - niestety, historia zawsze była moją słabą stroną, wolę więc się nie brać za nic, o czym nie byłabym w stanie powiedzieć cokolwiek sensownego. :)
Możliwe, że to moja wina, jak wspomniałam, nie przeczytałam jeszcze oceny dokładnie, a to, że wspominasz, że nie wiadomo, czym są właściwie te wstawki, wiele wyjaśnia ;).
UsuńHah, no właśnie zwykle mam ten problem, że ludzie się boją brać za coś takiego, chociaż dla mnie historia jest tylko dalszym tłem dla obyczajówek (też bym się bała pisać dokument z epoki, na to mam za słabą wiedze, a jestem zdania, że albo dobrze, albo wcale ). ;)
Witam, witamy na pokładzie i tak dalej, przyszłam powiedzieć, że ocenkę przeczytałam pobieżnie i rzuciły mi się w oczy dwie rzeczy. Pierwsza, "w niebo głosy", kiedy powinno być w niebogłosy. Do drugie - Twoja poprawka z tiszertem. Szybki gugiel wskazał trzy linki:
OdpowiedzUsuńhttp://pl.m.wiktionary.org/wiki/T-shirt
http://obcyjezykpolski.strefa.pl/?md=archive&id=126.p
http://pl.m.wiktionary.org/wiki/T-shirt
Wiki są przykładem na to, że tam napisano te tiszerty z wielkich liter, a środkowy wyjaśnia pochodzenie nazwy - nazwa typu podkoszulka wzięła się od kształtu litery T, co w sumie jest logiczną nazwą - i to znaczenie wytraca się, kiedy T-shirt zapisuje się jako t-shirt.
No, to było przelotem, bardziej chciałam się spytać, jak to jest z Twoim ocenianiem i czy wzięłabyś mi w dalekiej przyszłości z wolnej kolejki blogaska, opko fantastyczne z oceną nieszablonową, na podstronie pisałaś, że bierzesz. A pytam, bo może chcesz mieć kolejkę pustą do końca, dajmy na to, stycznia, i potem wziąć resztę. Jak tak, nic się nie stanie, i tak czeka na mnie tysiąc pięćset poprawek ;_;
Pozdrówki,
Athemoss.
Powinno być "wniebogłosy". http://sjp.pwn.pl/sjp/;2537049
UsuńJeszcze lepiej. ;_; Oczywiście, że tak, coś poszło nie tak z myśleniem. Masz całkowitą rację, kajam się i już siedzę cicho.
UsuńO matko, ale ja na pewno napisałam w ocenie "wniebogłosy", pamiętam to, bo nawet specjalnie sprawdzałam jeszcze na sjp i trafiłam na ten sam link, który podała Leleth, nie mam pojęcia, kiedy i jakim cudem mi się to zmieniło... Zmienię to, kiedy wejdę na coś konkretniejszego niż urządzenie mobline.
UsuńA co do blogaska z wolnej kolejki - pewnie, wezmę, ale na razie widzę, że będę miała już dwa blogi w kolejce + muszę dać jeszcze znać Leleth, jak z jej opowiadaniem, tak więc nie wiem, ile byś musiała czekać na ocenę... :)
Moze jakiś bug przy zapisie, zdarzają się, paskudy. ;_; Nie no, wiesz, zawsze można poprawić, ja chyba przez miesiąc nie pokażę się w Internecie za to W Niebogłosy. .___.
UsuńE, jeśli Ty to napiszesz, to mogę czekać, sądzę, że warto :D A poza tym serio będę musiała poprawić wsjo, a żeby nie wypisywać tego, co już wiadome, lepiej wstrzymać się z ocenką - i dwa blogaski oraz Ellie przed moim opkiem są całkowicie w porzo. :D No to dzięki wielkie.