niedziela, 16 listopada 2014

[697] http://bo-zycia-nie-da-sie-zdefiniowac.blogspot.com/


Autorka: *ZaCzYtAnA*
Oceniająca: Ilis Manore

Co prawda poprosiłaś o ocenę nieszablonową (i — oczywiście — do oceny liczyć będzie się wyłącznie treść i poprawność), ale na początku i tak muszę na chwilę zatrzymać się przy szablonie, bo to, co się z nim dzieje na blogu, woła o pomstę do nieba. Pomijając już fakt, że z nagłówka wręcz się wszystko wylewa (po co w nim aż tyle elementów?), to i tak najgorsze jest tło — tam, gdzie jego rolę pełni gwieździsta mgiełka, tekst jest dość nieczytelny (biała czcionka zlewa się z jaśniejszymi plamami), a jeszcze niżej szablon dopadł jakiś błąd i się nie wczytuje, przez co zamiast białego tekstu na czarnym tle (co i tak nie jest jakimś świetnym połączeniem, ale lepsze to niż mgiełka) mamy biały tekst na trójkącie z wykrzyknikiem, który sobie wesoło przebiega przez sam środek czerni. To znacznie utrudnia czytanie tekstu i sprawia, że jest on nieprzejrzysty. Najlepiej by chyba było zmienić szablon.

Menu na górze także żyje własnym życiem, bo powędrowało całkiem w lewo (a Strona główna w ogóle jest ucięta, choć to może być zasługa mojego monitora). Ale nawet gdyby było ono na środku — i tak nie jest zbyt widocznie, bo ponownie wylądowałoby na mgiełce.

Po co Ci zakładka z ogłoszeniami, skoro aktualnie nic w niej nie ma? Jeżeli potrzebujesz coś pilnie oznajmić, a chcesz mieć pewność, że każdy wchodzący na bloga to zobaczy, nie lepiej wrzucić Ci to na stronę główną? Zresztą już pal licho, gdzie co chcesz ogłaszać, Twój wybór, ale nie widzę sensu w trzymaniu pustej podstrony.

Jeśli chodzi o podstronę z informacjami o Tobie:

W pewnym dużym mieście, w województwie Małopolskim mieszka dziewczyna…małopolskim małą literą, bo to przymiotnik, wielką napisałabyś Małopolska. I tak w ogóle — przecinek po małopolskim.

Nie doda, więc swojego zdjęcia... — zbędny przecinek (cytat z prosteprzecinki.pl: W przypadku gdy w zdaniu zawarto jedynie informację o skutku, a przyczyna została opisana w poprzednim zdaniu, zakończonym kropką, przecinek przed wyrazem „więc” również byłby błędem).

Dobra, to był krótki wstęp, czas przejść do najważniejszej części, czyli wszystkich notek.

Twój pierwszy post, Na dobry początek…, pominę, ale chcę tylko zwrócić uwagę na jeden błąd interpunkcyjny:

Założyłam, więc bloga — poczytaj nieco o przecinkach przed tym słówkiem, ponieważ nie zawsze się ich używa, to jest zależne od kontekstu. Nie stawiaj znaków interpunkcyjnych tylko dlatego, że widzisz wyraz, przed którym zazwyczaj się je stawia.

Szkoda, że przywitał mnie tak niewielki prolog, nie rozumiem, dlaczego autorzy czasami starają się za wszelką cenę napisać go najkrócej, jak tylko potrafią. Oczywiście, nikt nie wymaga od Ciebie Bóg wie jak długiego tekstu, ale weź pod uwagę, że o czymś tak krótkim nie da się prawie nic konkretnego powiedzieć.

W obcisłej, kusej sukience balujesz ze znajomymi, nie zwracając na mnie uwagi. A ja tu jestem. Jestem też tam. I obok ciebie także. tam? Czyli gdzie? Nic nie wynika z tego zdania, zresztą z ostatniego też nie; przez cały akapit narrator wspomina, że zawsze się obok „mnie” znajduje i zna „moje” (taa…) przyzwyczajenia, a tymczasem te słowa (I obok ciebie także) brzmią tak, jakbyś chciała wywołać nimi element zaskoczenia (O kurczaczki! Jesteś w tym miejscu, w tamtym, o, i tutaj też, ale nie sądziłem, że również obok mnie!) — z efektem miernym, bo już doskonale wiem, że mnie „śledzisz” (jakkolwiek to nie brzmi).

Obcisły T-shirt… — małą literą ten t-shirt.

Masz puszyste włosy rudego koloru, które nie są normalnym zjawiskiem. — bo rudzi ludzie o puszystych włosach to gatunek zagrożony. Tak.

Prolog nie jest najgorszy o tyle, że naprowadza nas chociaż trochę na to, o czym będzie Twoje opowiadanie — a przynajmniej takie jest moje pierwsze wrażenie. Domyślam się, że głównym bohaterem uczynisz jakiegoś wampira, wilkołaka czy inne stworzenie fantastyczne, jednak nie jestem pewna, co dokładnie chciałaś osiągnąć, opisując w taki sposób tę trójkę ludzi, która jest pod wieczną obserwacją narratora.

Jeżeli faktycznie to oni będą bohaterami (serwujesz nam ich dokładne opisy, zbyt dokładne jak everymana), w porządku. Jeśli jednak chciałaś opisać ludzkość jako ogół, a narrator miał być tylko reprezentantem jakiejś konkretnej rasy (o czym przekonują mnie następujące słowa, które już generalizują: Strzeż się, ludzka istoto. Strzeż się nieznany osobniku. Pojawiają się one po opisach całej trójki. Swoją drogą — przecinek przed nieznanym osobnikiem), z którą będziemy mieć do czynienia — zbyt wdałaś się w szczegóły.

Niestety, ten wstęp w niczym nie zachwyca — prologi mają to do siebie, że autorzy często próbują stworzyć w nich oryginalny klimat (klimat, który rzekomo ma być klimatem tylko tego opowiadania); tak jest też u Ciebie — uciekasz się do specyficznej narracji, ale krótkie, czasami niewiele wnoszące zdania nie współgrają z nią na tyle, abym mogła odczuć „grozę” całego prologu (bo — jak mniemam — powinien on jednak wzbudzać lekki strach, w końcu łączysz czytelnika z opisaną trójką ludzi w jedność).

Ale dobrze, to był tylko prolog, idźmy dalej. Widzę, że rozdział pierwszy już jest dłuższy, całe szczęście.
Wybrałaś chyba najtrudniejszą narrację, jaką wybrać mogłaś (i mam nadzieję, że konsekwentnie będziesz ją stosować) — dobra do tekstów nasyconych refleksjami, ale zobaczymy, czy u Ciebie, w opowiadaniu, które po prologu klasyfikowałabym jako fantastyczne, też się sprawdzi.

Promienie słońca otulają w tym roku zbyt ciasno, więc zamiast przytulenia ciepła czuję pętlę gorąca zaciskającą się wokół mojej szyi. — wut, co robią te promienie słońca? Kogo otulają? Zgubiłaś zaimek chyba (swoją drogą — otulają i przytulenie — te słowa brzmią podobnie, a znajdują się blisko siebie, spróbuj dla któregoś z nich użyć synonimu). I dlaczego gorąco „zaciska się” tylko wokół jej szyi?

Jeszcze rano nie bywało tak źle — nie było, jednoznacznie wskazujesz, że ranek się już skończył, zresztą — był on tylko jeden, więc „coś” nie mogło kilka razy „źle bywać”. Chyba że masz tutaj na myśli wszystkie ranki — wtedy po prostu zastosuj liczbę mnogą.

ale mi i Erice przypadała mnie i Erice.

Najprawdopodobniej odgoniono by biedne— odgonionoby. Może i edytor tekstowy to podkreśla, ale nie zwracaj na to uwagi (tutaj masz zasadę pisowni — http://sjp.pwn.pl/zasady/Z-osobowymi-formami-czasownikow-uzytymi-w-funkcji-bezosobowej;629505.html).

E: przepraszam, pomyliłam się, autorka dobrze napisała. Dziękuję Waughinowi za wskazanie błędu. 


Ja już się przyzwyczaiłam (…) — w prologu użyłaś męskiego rodzaju, dlaczego nagle żeński? Czy to dwie różne osoby?

Wystawiam twarz w stronę słońca, no bo co innego mi zostaje do roboty (…) — no nie wiem, w jakimś celu się na to wzgórze wspięła, chyba więc wiedziała konkretnie, co chce na nim robić. To zdanie brzmi tak, jakby nagle coś jej sprzed nosa na tym wzgórzu uciekło, przez co musi zadowolić się patrzeniem w słońce (którego — notabene — ma już serdecznie dość, wspomina o tym w pierwszym akapicie).

Nasze, rodzinne pole — zbędny przecinek.

— No przepraszam, ale jest tyle do zrobienia... — widząc moje karcące spojrzenie zmienia temat. — Co u ciebie? — rozmawiamy idąc wzdłuż gęsto obsianych pól. — raz: Widząc wielką literą, bo nie odnosi się to do wypowiedzianych słów Eriki. Dwa: przecinek po spojrzenie (imiesłowy przysłówkowe oddziela się przecinkami). Trzy: przecinek po rozmawiamy (z tego samego powodu). Cztery: dałabym dwukropek zamiast kropki po temat, bo tyczy się to konkretnie słów, które następnie Erica wypowiada.


— O mnie? Dlaczego…? Aaa to… (…)
— Tak to.

Przecinek po tak.


żebyśmy zabrałyśmy się do roboty. — coś Ci się tutaj pomieszało.

Naprawdę nie chcę znosić kolejnego dnia tutaj. — czekaj, czekaj, czy ona przypadkiem przed chwilą nie twierdziła, że Melbourn to idealna wieś, i czy przypadkiem nie próbowała wymyślić chociaż jednej wady dla niej, ale jednak jej się to nie udało? Co jest, zmienia jej się zdanie na temat jej rodzimej miejscowości, kiedy tylko zaciągają ją do pracy? (Aż przytoczę cytat: Widzę drewniane dachy domów Melbourn i próbuję sobie przypomnieć chociaż jedną rzecz, której nienawidzę w mojej wsi. Żadna nie przychodzi mi do głowy, czuję że wszystko jest idealnie; swoją drogą — przecinek po czuję). Wygląda na to, że jednak jest jakaś rzecz, której Derry nie znosi — jest nią praca. W kolejnych zdaniach narratorka narzeka, że w tej wsi nigdy się nie odpoczywa — gdyby wiecznie była zmuszana do pracy, wątpię, aby postrzegała Melbourn jako idyllę.

Zastanawiam się dlaczego Londyńczycy są przekonani o spokoju i odpoczynku na wsi, o tutejszym nic nie robieniu. — przecinek po zastanawiam się, londyńczycy małą literą (nazwy mieszkańców miast i wsi zapisujemy małymi literami), nierobieniu razem (to jest rzeczownik).

ale jak widać moje włosy są (…) — przecinek po widać.

Tak więc na czole osiadły mi kręcone czerwone (…) — zmieniłaś czas, tego się właśnie obawiałam. Mam nadzieję, że przez przypadek i jednorazowo. (Jeśli chciałaś zaznaczyć, że na jej czole już jakiś czas temu te włosy osiadły, to nie zapisałaś tego zrozumiale — napisz po prostu, że są w takim stanie już od iluś tam minut/godzin/czegoś).

Nie wiem, dlaczego tak się działo: zawsze byłam, ale jakby mnie nie było. dzieje, skoro wybrałaś taką narrację, czas przeszły stosuj do wydarzeń, które faktycznie miały miejsce w przeszłości; tutaj to dzianie się odnosi się do jej ogólnego stanu, trwającego nieprzerwanie do momentu, w którym główna bohaterka nam wszystko relacjonuje.

Nigdy nie znajdowałam się "tutaj" i "teraz". — użyłaś złych cudzysłowów (powinny być: „”).

Monotonię złota przerwał jakiś błysk (…) — ujajaj, znowu. Przerywa.

tutaj czegoś co byłoby nieznane — przecinek po czegoś.

Monotonię złota przerwał jakiś błysk, a ja, zamiast cieszyć się pięknym, znajomym widokiem, niepewnie cofam się o krok. Nigdy jeszcze nie spotkałam tutaj czegoś co byłoby nieznane, tajemnicze. Teraz, w jednej chwili, w miejscu bliskim mi tak, jak żadne inne, pojawiła się utkana lękiem i strachem sieć, gotowa zabrać mi wszystko, co mam. Biorę dwa głębokie oddechy, ale nie odpędzają one niepokoju. Zaciskam ręce w pięści i posyłam badawcze spojrzenie w stronę pszenicy. Rozglądam się.
Ale niczego już nie dostrzegam.
Cała sytuacja trwała zaledwie kilka sekund, ale była w stanie wytrącić mnie z równowagi. Mam dziś na sobie błękitną sukienkę z szafirowym gorsetem — prezent od mamy na szesnaste urodziny — oraz czarne trampki. Czuję[p] jak siły mnie opuszczają[p] i nie jestem w stanie ustać. Czas jakby się zatrzymał, spojrzenia wszystkich pracujących są utkwione we mnie. Upadam, myśląc tylko o tym, że mama zabije mnie za sukienkę otoczoną płaszczem z siana. — dobra, pomijając już taką rzecz, że ponownie zmieniasz czas (Cała sytuacja trwała zaledwie…), i fakt, że ten nagły błysk nic nie wnosi oraz tylko rozprasza czytelnika (serio, nie mam bladego pojęcia, po co on był — czy bohaterka ma jakieś lęki egzystencjalne? Naprawdę wieś, w której mieszka od dziecka i którą dobrze zna, wywiera na niej aż takie wrażenie?) — co takiego, do kroćset, daje mi informacja o jej sukience i gorsecie akurat w tym miejscu?... (Swoją drogą — gorset plus trampki… Au!…). Mogłaś o tym napisać kilka zdań później, podczas upadku, bo tutaj nieźle wytrąca z czytania. Miałam karpika na twarzy, gdy doszłam do tego zdania.

STOP. Co jest z tą dziewczyną nie tak? Okej, wygląda na marzycielkę, ale nie rozumiem, dlaczego błysk światła przestraszył ją na tyle, że się wywróciła?  Powiem Ci tak — z tego, co do tej pory tu napisałaś, nic konkretnego nie można wyciągnąć. Podejrzewam, że jest jakiś ukryty powód dla tego błysku, który nam przedstawisz dopiero za ileś rozdziałów, ale weź pod uwagę, że czytelnik nie wie, co kryje się w Twojej głowie, a na podstawie tak niewielu przesłanek nie jest w stanie wywnioskować NIC.

Mam wrażenie, że wyznaczyłaś sobie za cel (z powodu narracji pierwszoosobowej) opisywać każdy, dosłownie każdy ruch głównej bohaterki, jej każdą myśl, każde poruszenie się krzaczka w jej pobliżu, przez co zapychasz tekst nic niewnoszącymi informacjami, sprawiającymi jedynie, że opowiadanie się dłuży. Piszesz w czasie teraźniejszym — czytanie w takiej formie o poruszeniu się ździebka trawy czy spoglądaniu bohaterki w niebo staje się po jakimś czasie męczące. Próbujesz w ten sposób przedstawić refleksje Derry, ale nic z nich nie wynika, bo nie ma w nich nic, co zmusiłoby czytelnika do głębszego zastanowienia się nad jej słowami.

Każda para oczu, nos, usta i włosy zamazały się w jedną wielką plamę. — zamazują się.

Chcę chociaż trochę obciągnąć podwiniętą sukienkę, ale nie mogę się poruszyć. Moje ciało jest sparaliżowane od czubków palców, aż po stopy. — normalnie zaczynam się zastanawiać, czy ona przypadkiem nie zleciała z jakiegoś wieżowca, którego nam nie opisałaś… I zbędny przecinek po palców.

A ja głupia wzięłam to za… Nie ważne. — nieważne.

Biegnąc[p] myślę o Colinie. Fakt, jest przystojny i bardzo pociągający. Ma ogromne szare oczy i czarne włosy. Kiedy tylko muśniesz jego skórę, czujesz mięśnie jak ze stali, wyrobione długimi godzinami pracy w polu. Zawsze wygląda, jakby nie dbał ani o strój, ani o fryzurę, ale wiem, że te są godzinami układane przed lustrem. Nie znam wredniejszej osoby od niego — jest ironiczny, sarkastyczny, wręcz chamski. — czytelnik żadnej skóry nie będzie muskał. Kiedy tylko muśnie się/muska się/muskam…
Niestety, chyba właśnie zaprezentowałaś nam opis typowego Gary Stu — niesamowicie przystojny oraz sarkastyczny do bólu, czyli typowy badass. Mam nadzieję, że się mylę i że Colin jednak wniesie coś do opowiadania. Swoją drogą — czy mi się zdaje, czy Erica popłakała się dlatego, że jej obiekt westchnień pomógł po prostu wstać innej dziewczynie, której zrobiło się z niewiadomego powodu słabo?

Po szybkim biegu oddycha ciężko, a krucze pasma kompletnie zmieniły swoje położenie. — spójrz, jak mieszasz czasy. Rozumiem, że jej krucze pasma nie zmieniają położenia w tym momencie, ale w nie upychaj dwóch czasów w jednym zdaniu.

— Ale[p] Erica, to nielogiczne, nawet dla mnie! Ma w oczach ciemność? Rozumiem, że go nienawidzisz, ale to już przesada. — chwila… CO? Dobra, mogę wydedukować, że Colin kiedyś skrzywdził Ericę, a ona nadal go kocha, ale kurczę — NIC nam nie mówisz, czytelnik nie ma bladego pojęcia, o co chodzi. Dlaczego Erica płacze, gdy go widzi, dlaczego go jednocześnie kocha i nienawidzi, bo to wynika ze słów narratorki? Bez wyjaśnienia ten tekst staje się jedynie wielkim bełkotem, z którego nie można wycisnąć nic konkretnego, a Erica (zresztą nie tylko ona — narratorka też) jawi się jako niezrównoważona emocjonalnie osoba.

materiał z którego zrobiona jest suknia faluje — przecinek po materiał i suknia.

Patrzę za Ericą i nie mogę uwierzyć w to, co właśnie zrobiła. Stwierdziła, że zakochała się w jego… oczach? Nie, to niemożliwe. To nie jest Erica, ona w to nie wierzy. Nigdy nie powiedziałaby czegoś takiego. Jej miejscem jest ziemia, nie niebo… I jeszcze to odejście rodem z melodramatów? Zachowuje się, tak odkąd zobaczyła Colina. Tylko że wiem, kiedy jest zakochana, znam ją od zawsze, a teraz czuję to na pewno nie jest to. Myliłam się. — słuchaj, tego naprawdę nie idzie zrozumieć. Co akapit zmienia mi się zdanie na temat tego, czy Erica kocha Colina, czy go nienawidzi, czy go zna, czy jej coś kiedyś zrobił…
Swoją drogą: ona w to nie wierzy. W co nie wierzy? W platoniczną miłość? Derry wygląda w tym fragmencie tak, jakby myślała, że posiadła monopol na romantyczną duszę oraz chodzenie z głową w chmurach — może i zna Ericę od lat, ale pod wpływem uczuć ludzie robią różne rzeczy, więc wyjątkowo mogła zachować się nienormalnie.
Powinnaś zaznaczyć, jak zachowuje się zazwyczaj przyjaciółka narratorki, kiedy wzdycha do jakiegoś chłopca (w końcu Derry stwierdza, że wie, kiedy Erica jest zakochana), dzięki czemu mielibyśmy porównanie, a czytelnik mógłby zrozumieć, dlaczego Derry tak dziwi się temu uczuciu.
Dodatkowo: zbędny przecinek po zachowuje się, ale potrzebny już przed odkąd. Przecinek po teraz czuję.

Utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie przez miłość... — mnie nie. Na razie utwierdziła mnie w przekonaniu, że z jej psychiką jest coś nie tak. Ze względu na znikomą ilość informacji o tym, z jakich powodów bohaterki zachowują się tak, a nie inaczej, nie jestem w stanie wczuć się w Derry, a przez to nie jestem w stanie zrozumieć jej przemyśleń.

czerwone kosmyki uderzają mnie po skórze. — ona ma w końcu rude czy czerwone włosy? To jest różnica.

Kiedy byłam młodsza, bawiłyśmy się z Ericą w omijanie rowów. — albo: Kiedy byłyśmy młodsze, bawiłyśmy się (…), albo Kiedy byłam młodsza, bawiłam się (…).

czuję się tak jakby minęły sekundy — przecinek po tak.

podpieram się ręką by wstać. — przecinek po ręką.

Czuję się jakbym niosła na plecach niewidzialny kawałek skały. — przecinek po się.

o tym co się tu właściwie dzieje. — przecinek po tym.

nie wiem które należą do czego — przecinek po wiem.

Moje palce u nóg zanurzają się w nim jak w wodzie, a wełniane włókna przyjemnie łaskoczą. — przyjemnie mnie łaskoczą.

Wzdycham i sięgam po pierwszą z brzegu książkę. Spoglądam na tytuł. Czas uzupełnić puste karty.
Marszczę brwi.
Zaciskam usta. — nie do końca rozumiem. Czy Czas uzupełnić puste karty ma być tytułem? Jeśli tak, powinien być zapisany w cudzysłowie/kursywą. Reakcja Derry jest dziwna, a ja nie wiem dlaczego, bo nie dajesz nam żadnych informacji, co ją tak… No właśnie — zdziwiło? Zdegustowało? Zdenerwowało? Przestraszyło? Nie jestem w stanie stwierdzić.

Przebywałam przez nie wiadomo jak długo — zbędne to przez.

Korytarz do którego wchodzę jest ciemny i mroczny. — przecinki po korytarz i wchodzę.

Czuję się jakby ściany zbliżały się do siebie coraz bardziej — przecinek po czuję się.

— Słoneczko, nic od ciebie nie chcę. Znalazłem cię na drodze, zgrzaną, bez znaku życia. Ludzie przechodzili, ale nikt się nie zainteresował. — łyknęłabym to, gdyby nie fakt, że osadziłaś akcję we wsi, która — na razie — jawi nam się jako mała wioseczka, gdzie każdy każdego zna (wszyscy nawet znają „starego faceta”, choć nikt do niego nie przychodzi, i wszyscy „wiedzą”, co dzieje się u niego w domu. Melbourn na razie jest wykreowane na niewielką plotkarską wioseczkę, jakich pełno, w której raczej trudno być anonimowym). Zresztą wcześniej, gdy Derry upadła, wszyscy się nad nią zbiegli — nie uwierzę, że gdy młoda dziewczyna leżała na drodze, tylko Henry zwrócił na nią uwagę.

— Kiedy miałem osiem lat mój ojciec zawsze powtarzał — przecinek po lat.

tylko wtedy, kiedy będę wybitnie inteligentny ludzie zaczną mnie szanować (… ) i poznam co to życie. — przecinek po inteligentny, poznam.

Kiedy skończyłem osiemnaście lat miałem wyjechać — przecinek po lat.

Nie mam pojęcia, jak historia staruszka ma się do tego, dlaczego ludzie nazywają go chorym psychicznie, ale nie chcę w to wnikać. Wolę mieć niezachwianą pewność, że te plotki to bzdury, niż naruszyć wykreowany obraz staruszka jako skrzywdzonego dziecka. — ale… ale… przecież ona właśnie o to wcześniej pytała, dlaczego już ją to nie obchodzi?… Kiedy zaczynało się robić ciekawie i faktycznie byłam zainteresowana powodem, dla którego Henry jest tak postrzegany, zniszczyłaś to jej kolejnymi, bzdurnymi myślami, które nijak mają się do jej wcześniejszej zachowania. Nie, opowieść starca wcale nie utwierdzała w tym, że nie jest on mordercą — równie dobrze parę metrów pod nimi, pod miejscem, w którym właśnie stali, mogło znajdować się składowisko trupów. Przecież sama Derry miała w pewnym momencie wrażenie, że ze wzrokiem staruszka jest coś nie tak!

Wolę mieć niezachwianą pewność, że te plotki to bzdury, niż naruszyć wykreowany obraz staruszka jako skrzywdzonego dziecka. — skrzywdzone dziecko właśnie tym bardziej może mieć problemy psychiczne  i odreagowywać okropne dzieciństwo na innych ludziach.

zastanawiam się nad tym co usłyszałam. — przecinek po tym.

nie mogę myśleć teraz jak mi przyjemnie — przecinek po teraz.

Powłócząc nogami, obutymi nadal w czarne trampki wlokę się w stronę domu — przecinek po trampki.

Przy najbliższym mi oknie dostrzegam jakiś ruch. Dziwię się, wszyscy powinni już dawno spać. — a akapit wcześniej wspominasz, że jej mama będzie się bardzo niepokoić i będzie krzyczeć — czyli raczej będzie też czekać na córkę, pełna obaw, co jej się mogło stać. O, zresztą za chwilę już na nią krzyczy, nie rozumiem więc, dlaczego Derry dziwi się, że ktoś nie śpi.

— Derry! Gdzieś ty się włóczyła? Erica wróciła później, ale jeszcze przed zachodem słońca… — mama przytula mnie mocno. — mama wielką literą.

— Henry! Dziecko złote, nic ci nie jest? Dobrze, że stamtąd uciekłaś. Boże, gdybym tylko wiedziała… — jej drżący głos sugeruje, że jest bliska płaczu. jej wielką literą.

— Boże dziecko jak ty wyglądasz?! Twoja sukienka! — mama odsuwa się ode mnie i popycha [mnie] w stronę domu. — Trzeba to uprać. Wyczyścić. Cóż to za dziwactwa… - mama wielką literą, a także przecinki po Boże  i dziecko.

Kiedy wprowadziłaś postać Henry’ego, miałam nadzieję, że akcja się rozkręci i zacznie się dziać coś więcej poza tym, że Derry „karmi” nas pseudo-przemyśleniami, niestety, myliłam się.
Styl na razie jest ciężki do zniesienia. Próbujesz opisać dokładnie wszystko, co tylko główna bohaterka robi, o czym myśli, co dzieje się z jej oczami, z palcami, z piękną, wręcz średniowieczną sukienką, z trampkami (nadal trudno mi pojąć to połączenie, nawet jeśli je uzasadniłaś na początku rozdziału…). Dzięki temu raczysz nasz zdaniami takimi jak:

Otrzepuję sukienkę z trawy, ale wiem, że to nic nie da — jest jej na niej po prostu za dużo.

Dopiero teraz spostrzegam szary kurz na opuszkach palców. Zdmuchuję go, a ten tańcząc spada na jeden z wzorów na dywaniku.

Wolnej przestrzeni robi się za mało, by pomieścić wszystkie emocje, które krążą teraz w mojej głowie. (Swoją drogą — czym jest ta wolna przestrzeń, bo trudno stwierdzić? Próbujesz w ten sposób opisać jej myśli?...).

Kiedy przechodzę przez krawężnik z przyzwyczajenia podnoszę sukienkę — i tak pewnie jest już brudna — i jednym szybkim ruchem otwieram niewidoczną w ciemności czarną bramę.

Faktycznie, jako oderwane od całości brzmią dobrze i wydają się jakimiś pięknymi dodatkami do opowiadania, mającymi je… uwznioślić. Ale kiedy czyta je się w zwartym tekście, w którym akcja ciągnie się niesamowicie mozolnie (przypomnę, że przez zdecydowaną większość rozdziału opisywałaś kolejno: wyprawę Derry na niewielkie wzgórze, wnioskuję, że dość dobrze jej znane, powrót Derry do pracy, wywrócenie się Derry na glebę oraz nie do końca zrozumiałą rozpacz Eriki. No, i zejście Derry ze wzgórza, podczas którego traci przytomność. W tym nie ma prawie żadnej akcji, naprawdę), staje się to męczące — zwłaszcza że wiele z tych szczegółów, którymi nas bombardujesz, nie ma żadnego znaczenia dla tekstu (jak choćby podniesienie sukienki czy otrzepanie jej z trawy).

Wydaje mi się, że wszystko wyobrażasz sobie płynnie, plastycznie, tak jakby Derry właśnie przed Tobą stała — widzisz jej mimikę, jej gesty, masz dokładnie zaplanowane, co w danym momencie dziewczyna myśli (tylko że sama się w tych myślach później gubisz albo są one często sprzeczne), a następnie próbujesz to — kropka po kropce — przenieść na tekst. Proza to nie jest film, w którym widzisz każdy szczegół, a jednocześnie możesz rozkoszować się wartką akcją; nawet jeśli jest to narracja, w której najczęściej spotyka się dużo przemyśleń, to musisz umieć oddzielić ważne informacje od niepotrzebnych szczegółów — opisywanie w czasie teraźniejszym, co dokładnie bohater robi, jest męczące, powinnaś to robić krótko i zwięźle.

Przemyślenia Derry niezbyt Ci w tym rozdziale wyszły — a to głównie dlatego, że nie wiadomo, o co właściwie dziewczynie chodzi. Nie miałam bladego pojęcia, co miał znaczyć ten błysk (pewnie okaże się to w kolejnych rozdziałach, ale na razie wygląda na bezsensowny zabieg), a także dlaczego w głowie Derry jest tyle sprzeczności. Najbardziej nie podobała mi się jednak akcja z Ericą — kiedy już mam wrażenie, że rozwiązałam zagadkę i że wiem, dlaczego ta dziewczyna może w taki sposób postrzegać Colina (jednocześnie go kocha, jak i go nienawidzi, co stwierdza Derry. Chociaż nie — Derry jest przekonana, że Erica nie mogła się zakochać, no bo w końcu zna uczucia tej dziewczyny lepiej od niej samej), zaraz czytam słowa, które wskazują na to, że Erica jednak nie ma powodów, aby go nienawidzić, jak i nie ma powodów, aby go kochać — według Derry — bo zakochała się tylko w jego oczach (wniosek = nie zna go, jest to miłość, która przypomina platoniczną). Jeżeli nie chcesz od razu wyjawiać czytelnikowi całej fabuły, dobrze, nie musisz opisywać w pierwszym rozdziale dokładnych relacji między bohaterami, ale — do kroćset — przemyć chociaż kilka faktów, dzięki którym będę w stanie zrozumieć, O CO Ci w ogóle chodzi.

Próbujesz stworzyć tajemniczy nastrój, przez co nie wyjawiasz nam prawie nic, a z tego potoku słów, który ubarwiasz, może i pięknymi, ale wytrącającymi z czytania, wstawkami (np. — Wiem, ale tu nie chodzi o to. (…)  — Erica wzrusza ramionami, wyswobadza się z mojego uścisku. Wstaje i odchodzi, a materiał z którego zrobiona jest suknia faluje na wietrze. Przypomina mi się scena z jakiegoś filmu, ale nie pamiętam tytułu. — jak rozumiem, to falowanie sukni miało dodać dramaturgii, a tymczasem po prostu jest zbędne. Nie wydaje mi się też, aby miało ono jakieś symboliczne znaczenie), nic nie wynika. Opisz jasno powody, dla których Erica płacze, bo z chaotycznych przemyśleń Derry nic nie wyczytuję.

Pozytywnym akcentem w tym rozdziale jest bez wątpienia biedny Henry, który osobiście mnie ujął i którego też uważam za niewinnego (ale — jak pisałam wyżej — z jego opowieści nie wynika, że taki jest). Derry jednak w jego obecności zachowuje się, jakby miała gorączkę (co właściwie byłoby dobrym uzasadnieniem dla jej nagłych zmian nastroju oraz postawy) — wpierw Henry wydaje jej się sympatyczny, potem widzi w jego oczach coś dziwnego, a gdy wychodzi, ponownie jest dla niej łagodnym staruszkiem. Dziewczyna jest naprawdę bardzo rozchwiana emocjonalnie, wręcz chora psychicznie — nie wiem, na czym dokładnie się opierałaś, tworząc tę postać (na romantykach, jak to było zasugerowane?), ale nie mogę zrozumieć jej zachowania. Zamiast skupiać na opisywaniu niepotrzebnych czynności i detali, daj nam powody, dla których działa tak, a nie inaczej.

Mimo wszystko mam nadzieję, że pociągniesz wątek Henry’ego, bo wprowadza on jakąś akcję i zagadkę, której rozwiązanie naprawdę chciałabym poznać.

W rozdziale pierwszym wypisywałam Ci prawie wszystkie błędy, jakie zauważyłam, ale w kolejnych już się od tego powstrzymam. Z Twoją poprawnością nie jest jakoś bardzo źle, zazwyczaj błędy się powtarzają (np. w stałych miejscach zapominasz o przecinkach). Gdy pojawi się coś nowego i bardzo rażącego, to wtedy wypiszę.

Przed rozdziałem drugim, w krótkim powitaniu, zapomniałaś napisać, czego nie mogłaś zamieścić: Na początku chciałabym przeprosić Was za opóźnienie, ale nie miałam dostępu do komputera, więc nie miałam możliwości, by go tutaj zamieścić [tutaj rozdział].

Jestem w wielkim pomieszczeniu, którego jeszcze nigdy nie widziałam. Nikt nie słyszał tu o czymś takim jak okna, a czarne płytki podłogowe błyszczą od nadmiaru lakieru. — Derry nie wie, czy ktoś słyszał, czy nie, więc nie może o tym stwierdzać z taką pewnością. Jeśli już wyrazi przypuszczenie (chyba nikt nie słyszał), wtedy to przejdzie, bo zaznaczasz, że jest to jej subiektywna opinia.

Przecieram oczy, chcąc przeniknąć nimi ciemność — kulawo to skonstruowane. Derry ma niezłego skilla, jeśli przedziera się oczami przez ciemność — to tak, jakbyś przedzierała się uszami przez niesamowicie głośną ulicę, byleby usłyszeć wołanie jakiejś konkretnej osoby, która stoi niedaleko Ciebie. Ujmuj czasami prościej jakieś zjawiska, to nie sprawi, że opowiadanie straci na wartości, a przynajmniej będzie się je płynniej i łatwiej czytało.

nawet nie podejmuję próby zrozumienia, bo wiem, że te zawsze kończą się na niczym ta, nie te, mamy jedną próbę, nie kilka.

Moje ciało protestuje, chce się uwolnić, uciec, a jednocześnie działalność układu ruchu została zatrzymana.chcę zamiast chce. Ostatnia część zdania kompletnie tu nie pasuje, zwłaszcza kiedy weźmie się pod uwagę, że to jest narracja pierwszoosobowa (z pewnością ktoś, kto właśnie został sparaliżowany, pomyśli sobie w ten sposób o własnym ciele. A gdyby nagle temu komuś zabrakło powietrza, pewnie dodałby: Proces wymiany gazowej w moim ciele właśnie został zahamowany. Tak).

Przedziera się przez dźwięk „kredy”, a ja nie wiem[p] jak to osiągnął. Byłam pewna , że to niewykonalne. — ponownie zmieniasz czas. I masz zbędną przerwę przed przecinkiem.

Swoją drogą sen (bo to był sen, prawda?) wydaje mi się zbyt rzeczywisty, żeby mógł być zwykłym snem. Te wyraźne kolory (…) — nic nie wspominasz o jakichś kolorach, wręcz przeciwnie — Derry widzi ciemność, a potem, kiedy próbuje dostrzec kogoś, kto wypowiada tajemnicze słowa, nie udaje jej się (nie zaznaczyłaś, aby widziała jakieś barwy, w ogóle nie zaznaczyłaś, aby widziała cokolwiek).

Chyba, że mam coś z głową. Tak, to jest prawdopodobne. — w wyrażeniu chyba że nie stawiamy przecinka. Swoją drogą — tak! To jest więcej niż prawdopodobne, bo na chwilę obecną Derry zachowuje się niezrozumiale.

Śmieszne, Colin i uprzejmość? Może w towarzystwie odpowiednich osób zachowuje takt i kulturę, ale kiedy przychodziło co do czego… Po prostu jest jednym z najgorszych typów we wsi, z takimi się zwyczajnie nie rozmawia, prawda? — no wyjawże nam wreszcie, co ten biedny chłopak takiego zrobił, to może przyznam Ci rację. Przychodzi, nie przychodziło.

Zgaduję, że Colin — czarny charakter, ale za to o pociągającej fizjonomii — będzie zalecał się do Derry, mimo że ta tego nie chce, podczas gdy Erica — jako „ta trzecia”, „poboczna” — będzie z tego powodu ubolewała, ale w gruncie rzeczy nikt — oprócz Derry, która w końcu jest jej przyjaciółką — nie zwróci na nią uwagi. Mam nadzieję, że się mylę i że nie będzie aż tak schematycznie.

Beżowa sukienka mamy szumi, kiedy kobieta [ta] wstaje z łóżka. — niepotrzebne to kobieta. Naprawdę myślisz, że Derry w swojej głowie określałaby matkę kobietą (zwłaszcza że widać, że ją kocha i szanuje)?

— Ubierz dzisiaj tę miętową suknię (…) — albo ubierz się dzisiaj w… , albo załóż dzisiaj…

Egzystencjalnych problemów dotyczących ubrań nigdy nie miałam za wiele — nie, to nie są egzystencjalne problemy, i nie, nie czuć tutaj ironii, jeżeli chciałaś ją zastosować.

Na białych ścianach mojego pokoju wiszą kolorowe plakaty różnych zespołów. Głównie Green Day, Aerosmith oraz Abba, ale zdarzają się także soliści. Zwykle ludzie trzymają się ode mnie z daleka, z różnych powodów. Plakaty, kontrowersyjna muzyka, nie pamiętam nawet, kiedy wybrałam baleriny zamiast tenisówek. Według każdego człowieka, który potrafi o mnie powiedzieć przynajmniej dwa zdania, nie nadaję się do Melbourn i powinnam wyjechać do miasta.
 Meble w moim pokoju są koloru bardzo jasnego drewna z niebieskimi akcentami. Dywan, na którym właśnie stoję[p] ma szafirową barwę, a jedyną ciemną rzeczą tutaj jest brązowa podłoga. Ogromne okno zajmujące przestrzeń do samego sufitu wychodzi idealnie na południe. Obok znajdują się drzwi na balkon, tego samego rozmiaru, co okno.
Ubrana[p] wychodzę z pokoju na korytarz i moje stopy czują miękki, czerwony dywan we wzory. — ja rozumiem, że chcesz nam opisać przestrzeń, w której Derry żyje, ale serio, dwa akapity napisane stylem à la: Przede mną stoi szafa koloru czarnego, obok znajduje się biała komoda, pod stopami mam miękki dywan, a kiedy wychodzę, zahaczam głową o framugę są po prostu męczące. Opisz to krótko i zwięźle, wczuj się w Derry — właśnie relacjonujesz z jej punktu widzenia jakąś opowieść. Czy gdybyś opowiadała o sobie i akurat byłabyś w swoim pokoju, mówiłabyś nam dokładnie, jak wygląda okno, przez które patrzysz, czy może raczej powiedziałabyś, na co patrzysz i dlaczego? Tak samo opisywałabyś nam dokładny wygląd wszystkich rzeczy, które mijasz, kiedy gdzieś idziesz, czy raczej ważniejsze by było, gdzie idziesz i po co?

Schodzę po okropnie długich i stromych schodach — zbudowanie tu windy byłoby „nieeleganckie”, jak mówi moja mama — to jak wysoki jest ten dom, że aż o windzie wspominasz? o_O Może nieśmiało powiem, że w zwykłych blokach mieszkalnych windę montuje się, kiedy blok ma min. 4-5 pięter + parter (a przynajmniej ja nigdy w niższym windy nie spotkałam).

Jak zawsze[p] schodząc na dół[p] zatopiłam się w marzeniach, jak wampir kłami w skórze. Piłam optymistyczne myśli, radosne wspomnienia, zabawne wpadki — wszystko, co mogłoby mnie rozweselić. Tylko, że nie wyciągnęłam kłów zbyt szybko i nie zauważyłam brzoskwiniowej ściany. Zanim się zorientowałam[p] upadłam na ziemię jak długa, a moje czoło zaczęło pulsować przyspieszonym rytmem.
Już pomijając fakt, że znowu zmieniłaś czas z teraźniejszego na przeszły… Serio? Czy dla Derry zwykłe przejście z pokoju do kuchni jest niesamowitym przeżyciem duchowym, podczas którego nie jest w stanie porzucić swoich jakże głębokich refleksji? To, że używasz narracji pierwszoosobowej, nie znaczy, że musimy znać każdą sekundę z życia Derry i każdą sekundę jej myśli. Dodatkowo — we zwrocie tylko że nie stawiamy przecinka.

Dziewczyna w ciągu dwóch dni zalicza trzecią wywrotkę — niezła jest. Nie, z tego powodu nie zaczyna się odczuwać współczucia dla „biednej Derry”. Wręcz przeciwnie — to się robi irytujące.

Miętowa sukienka pomięła się, a na dłoniach widać otarcia po upadku.- ONA. TYLKO. WALNĘŁA. GŁOWĄ. W ŚCIANĘ. To nawet trudno upadkiem nazwać, zwłaszcza kiedy weźmie się pod uwagę fakt, że szła normalnym tempem, a nie biegła. Może ją jeszcze na SOR trzeba zawieźć?

wygląda jak z okładki „New Jork Times’a” New York Times (a jeśli już chcesz to odmienić, to bez apostrofu).

— Zaraz cię usłyszy. Bądź wyrozumiały. To, że jest… inna[p] nie znaczy, że nie jest naszą kochaną córką.
— Fino, dalej w to wierzysz?! Na pewno podmieniono ją w szpitalu,[zbędny przecinek] albo coś w tym stylu. Moja córka nie może się tak zachowywać! zaraz cię usłyszy — you don’t say! Tak, rodzice na pewno podczas obecności gości (i to jeszcze gości z wyższych sfer, co można stwierdzić po ich ubiorze) idą do kuchni (z której i tak wszystko słychać), aby się pokłócić i w międzyczasie bezceremonialnie stwierdzić, że ich córka wcale nie musi być ich córką. I nic ich nie obchodzi, że Derry siedzi w pokoju obok i wszystko słyszy. To nie jest realistyczne, naprawdę.

To, że tu nie pasuje, nie znaczy, że nie będzie pasować wszędzie! To, że tu nie pasuje, nie znaczy, że będzie nie pasować wszędzie!

Nazwać je zamkniętą mosiężną księgą, Powiedzieć, że jest sekretem, którego nie zna nikt, nawet Ty. — nie, nie prowadzisz dialogu z czytelnikiem. Skąd wiesz, że nie znam?

Tamtego dnia w przypływie złości rzuciłam notatnikiem o płytki w kuchni i poszłam wreszcie wysłać ten list do college’u w Londynie. Tak, ot. — STOP. Po raz drugi zrobimy sobie dużego stopa.

Pokrótce — Derry zeszła na dół, przy okazji przywalając głową o ścianę i prawie umierając, gdzie czekali na nią jej rodzice i rodzice Colina (którzy prócz tego, że elegancko wyglądają oraz oczywiście że są rodzicami badassa, nie spełniają żadnej funkcji). Z rozmowy, którą Derry przeprowadza z ojcem, nie wynika kompletnie nic, bo ten i tak zaraz idzie „do kuchni” (czyli po prostu potrzebowałaś jakiegokolwiek pomieszczenia, z którego pozornie nie będzie go słychać. Pozornie, bo oczywiście ojciec i tak krzyczy wniebogłosy), gdzie kłóci się z żoną, a z tej kłótni jednoznacznie wynika, że ma dość córki oraz że cieszy się, że ta pójdzie do jakiegoś college’u. Derry to oczywiście słyszy, zaczyna płakać. Andersowie dalej pełnią rolę zimnych i niemych bydlaków, którzy gromią dziewczynę wzrokiem, po czym ta ucieka. A następnie już piszesz, że wysłała do tego college’u list. To znaczy — pomiędzy tą absurdalną akcją a wysłaniem listu raczysz nas jeszcze przemyśleniem na temat definicji życia. Ponownie też zmieniasz czas z teraźniejszego na przeszły.

O co chodziło w tej scenie w kuchni? Co, u licha, robili tam Andersenowie, skoro nie wnieśli absolutnie nic oprócz pogardy? Dlaczego nie powiesz, o co chodzi z tym collegem już teraz, aby nie mnożyć zbędnych pytań? Skoro Derry potrafi nam w piękny sposób opisać miękkość i kolor dywanu, na którym aktualnie stoi, oraz kolor ściany, o którą uderza głową, dlaczego nie jest w stanie chociaż w jednym zdaniu wspomnieć, czy już ją kiedyś rodzice z tym collegem męczyli, co rodzice Colina mają wspólnego z tą sprawą oraz CO DOKŁADNIE jest w Derry nie tak, że ojciec, mówiąc wprost, nią gardzi?

Gwałtownie wyciągnęłam z szafki skoroszyt i znalazłam wyjaśnienie życia. „Życie — brak definicji, nie należy do ciebie” — a skąd wzięłaś taką nie-definicję życia, jeśli mogę wiedzieć?... I niby dlaczego nie należy ono do Derry (czy też do mnie, czytelnika, bo to wynika z kolejnych akapitów)?

Nikt nie potrafił powiedzieć, czym jest życie, ponieważ go nie znali i nigdy go nie poznają. — nie potrafi, nie zna, nie pozna.

Każda, najmniejsza decyzja jest podjęta przez społeczeństwo, nie przez ciebie. Nigdy nie przez ciebie... — nie zgadzam się, nie zgadzam się z całym tym akapitem, który wysuwa tezę, że nic w moim życiu do mnie nie należy. Uważam, że moje życie do mnie należy, a Derry nie może mi narzucać, że jest inaczej. Jeżeli ona faktycznie czuje się stłamszona przez swoich rodziców, przez co ma wrażenie, że nie jest w stanie tym życiem swoim kierować — dobrze, to jest prawdopodobne, ale Derry na pewno nie wie, co o życiu sądzi czytelnik, a już na pewno nie wie, jak jego życie wygląda.

Jeżeli próbowałaś tutaj zaprezentować próbkę dialogu Derry z samą sobą w myślach — nie wyszło. To wygląda tak, jakby zwracała się do czytelnika, ot.

Już wiem, że to nie jest opowiadanie fantastyczne, na które wyglądało w  prologu, a przynajmniej nie na tym etapie, co więcej — trudno mi określić w ogóle jakikolwiek gatunek Twojego dzieła (na razie najbardziej skłaniam się ku psychologicznemu). Nie ma tu żadnej akcji, próbujesz ją zastąpić głębokimi przemyśleniami (Twoimi przemyśleniami, jak sądzę, a nie przemyśleniami bohaterki. To widać, że w Derry próbujesz skumulować swoje cechy), ale na razie Ci to za dobrze nie wychodzi.

Wiem, że zamartwiają się, co ze mną zrobić. Taka wpadka, a zaraz później coś[p] o czym zawsze marzyli. — nie mam pojęcia, jak ma się drugie zdanie do poprzedniego. Co jest wpadką? Derry? O czym marzyli rodzice?

Wiem, że zawsze tego chcieli. Wiem, że byli pewni, że ja też tego pragnę. Ale jak mogli myśleć inaczej, kiedy przez cały czas ich oszukiwałam? Wmawiałam im kłamstwa, by byli ze mnie zadowoleni. — może nas chociaż uświadom, co to były za kłamstwa, bo jak na razie to Derry wygląda na zahukaną i całkowicie stłamszoną osobę, która nie mówi praktycznie nic w obecności swoich rodziców, a jedynie im przytakuje. O to chodzi z kłamstwami? Że mówiła tak, tak, oczywiście, podczas gdy nie chciała robić tego, co matka czy ojciec kazali jej zrobić?

— Wiesz przecież, że im wcześniej[p] tym lepiej. Jesteś niemądra, kochanie. Wyjeżdżasz już za dwa dni — mama mówi ostatnie zdanie niemalże śpiewająco. Widać, że jest zadowolona bardziej ode mnie. — jej córka już właściwie płacze, widać, że absolutnie nie chce zgodzić się z decyzją rodziców, a ona tymczasem odpowiada niemalże śpiewająco, zadowolona? Gdzie podziała się ta troskliwa kobieta, która dbała o Derry, gdy ta wróciła od Henry’ego? Myślisz, że tak po prostu zignorowałaby zdanie córki, nawet nie mrugając okiem?

Co innego ojciec, którego faktycznie przedstawiasz jako nieczułego tyrana, niezdolnego do odczucia jakiejkolwiek empatii wobec Derry. Ale jeśli matka ma być taka sama jak on bądź chcesz zaznaczyć, że jest pod jego wpływem, musisz zmienić poprzednie sceny. Bo z nich wynika, że kobieta naprawdę jest opiekuńcza wobec córki i że się o nią troszczy. Stworzyłaś postać niespójną, raz zachowującą się tak, a raz tak; nie ma tu żadnej logiki.

W końcu wyląduję w szpitalu na oddziale psychiatrycznym i razem z innymi chorymi będę jęczeć, śnić na jawie, mówić sama do siebie i… tylko Bóg wie co jeszcze. — nie wiem, czy naprawdę chcesz kreować Derry na postać chorą psychicznie, ale wiedz, że na razie ta wizja ze szpitalem jest bardzo prawdopodobna.

To może podsumujmy szybko ten rozdział.
Był gorszy od rozdziału pierwszego, a to dlatego, że akcja ciągnęła się jeszcze mozolniej niż tam. Coraz częściej uciekasz się do refleksji, czego się spodziewałam po tego typie narracji, ale są to refleksje wyssane z palca i nijak mające się do danego momentu w akcji (przykładowo — filozoficzny akapicik o życiu wpleciony w wątek o wysłaniu listu do college’u; nigdzie tam nawet nie nawiązałaś do właściwej akcji, dopiero później, pod koniec rozmyślań, Derry żali się, że jej życie nie należy do niej, bo rodzice decydują za nią. Zresztą wychodzi na to, że nie tylko z jej życiem tak jest, bo ona oczywiście dobrze wie, że życie czytelnika także do samego czytelnika nie należy. Bo nie i tyle). Czasami, gdy już wprowadzasz coś ciekawego (przyjście rodziców Colina do domu Derry czy poruszenie przez narratorkę tematu Henry’ego — miałam szczerą nadzieję, że to pociągniesz, bo dziewczyna może miałaby wreszcie coś interesującego do powiedzenia), nagle całkowicie porzucasz ten wątek i skupiasz się na tym, że Derry spuszcza oczy, obserwuje swoje rzęsy, podłogę, ścianę, ściska swoją sukienkę, patrzy na swoje trampki… Mnóstwo tego. Całą akcję, jaka działa się w tym rozdziale, można by zamknąć w dwóch-trzech akapitach — liczę też do tego ten sen, który na razie mi nic nie mówi, ale powiedzmy, że jest jedną z lepszych części tego rozdziału — bo jest próbą wprowadzenia grozy i lęku czytelnika o główną bohaterkę.

W przemyśleniach, które serwuje nam Derry, często można się zgubić. Przykład:

Czuję[p] jak ogarnia mnie bezsilność i wraz z krwią płynie w moich żyłach. Obiega cały mój organizm w kilka sekund. To nie miało tak być. Miałam się wreszcie ogarnąć i stanąć na wysokości zadania, które odkąd się urodziłam[p] było wyznaczone dla mnie. Jestem ich jedyną córką, miałam spełnić wszystkie marzenia zarówno mamy, jak i taty. Jedyną przeszkodą było to[p] czy sobie poradzę. Czy na to zasługuję. Ale zgodzili się, by moje życie było najwspanialsze i by zostało odzwierciedleniem ich wyobrażeń. Chcieli[p] by te wyobrażenia, [zbędny przecinek] pokrywały się z moimi. I nagle protestuję. Będą musieli się załamać.

Nie mam bladego pojęcia, o jakie zadanie Ci chodzi (Derry cały czas rozpacza nad swoją beznadziejnością i „niepasowaniem do Melbourn”, ale jednocześnie nie potrafi stwierdzić, co dokładnie jest w niej nie tak — a przynajmniej nie przekazuje tego czytelnikowi), nie wiem, z czym Derry mogła „się ogarnąć”, nie wiem też, dlaczego mogłaby sobie nie poradzić (to znaczy — widzę, że jest kompletnie niestabilna psychicznie i emocjonalnie, ale nie rozumiem dlaczego. Nie pasuje do Melbourn i nawet sama to zauważa? Ale w pierwszym rozdziale mówiła, że to jest wieś-idylla, idealne miejsce, wręcz jakaś Arkadia!...).

Derry wygląda dla mnie tak, jakby miała cechy autystyczne — niewiele się odzywa (a jeśli już coś mówi, to nic konkretnego), zamyka się w swoim świecie, nie widzi nawet ściany, na którą wpada. Gdyby Twój styl był nieco bardziej dopracowany, bez tych wszystkich niepotrzebnych wstawek, bez pseudo-przemyśleń, i gdybyś nieco umiejętniej prowadziła tę narrację, pomyślałabym, że naprawdę chcesz nam zaprezentować osobę chorą na umyśle, aby pokazać, jak postrzega ona świat — ślamazarnie, skupiając swoją uwagę na szczegółach, które normalnego człowieka nie obchodzą, z „opóźnionym zapłonem”, jakbym to nazwała.

Niestety, wydaje mi się, że nie to jest Twoim celem. Odnoszę wrażenie, że próbujesz przelać w Derry jak najwięcej swoich cech (o czym już wspomniałam na górze) — przemycasz nazwy zespołów, których dziewczyna słucha (w notce z Liebster Award wyznajesz, że słuchasz tego gatunku muzyki, którego słucha bohaterka), nieustannie zaznaczasz nam kontrast pomiędzy średniowieczną suknią a trampkami (lubisz nosić trampki, zgadłam?), uciekasz się do filozoficznych przemyśleń, których zwyczajny człowiek, kiedy przechodzi po prostu z pokoju do pokoju, nie ma. Wplatać ciekawe, głębokie refleksje do tekstu — bardzo proszę, ale nie w taki sposób. Derry w ciągu kilku minut potrafi pomyśleć o dziesięciu rzeczach, prawie wszystkich związanych z problemami egzystencjalnymi.

Nie rozumiem, dlaczego w pierwszym rozdziale wszyscy pracowali w polu, skoro rodzice Colina to bogacze pełną gębą, co widać — elegancko ubrani, patrzący z wyższością na wszystko i nawet niewydający z siebie dźwięku, jakby rozmowa z Derry im ubliżała. Wcześniej uzasadniałaś takie łączenie średniowiecznych (jak to je nazwałaś) elementów ze współczesnymi tradycją — wątpię jednak, aby Andersowie kazali robić swojemu synkowi w polu (bo gdyby tam nie robił — jak pochyliłby się nam prawie zemdlałą Derry?), nie wyglądają na ludzi, którzy dbają o to, by nie narazić się reszcie wsi. Po co mieliby iść w pole, skoro życie im się układa pod względem materialnym? A jeśli układa im się ze względu na to, że sami harują w polu (tsa, to wyglądaliby inaczej, tj. mieliby zmęczone twarze, zniszczone dłonie…) — dlaczego o tym nie wspomnisz?

Tradycja Melbourn od wieków nakazuje kobietom noszenie sukien, natomiast mężczyznom: flanelowych koszul. Naprawdę, nie jest to moja wina. Cud, że pozwalają mi nosić tenisówki oraz trampki. (Z rozdziału pierwszego).

Ale do Londynu córkę wysłać można, mimo że nie będzie mogła wtedy przestrzegać tradycji, tak? Albo inaczej — przecież w Londynie nie będzie można jej kontrolować. Nagle wszystkie wsiowe zabobony i tradycje przestają się liczyć, jak rozumiem? I to dlatego, że Derry stanie się „światowa”?

Twoje Melbourn jawi się jako zamknięta, maleńka wieś, w której ludzie ciągle pracują ręcznie w polu (a przynajmniej tak wnioskuję — nie opisujesz nam bowiem pracy, jaką wykonywali mieszkańcy w pierwszym rozdziale, nie wiem więc, czy wspomagają się maszynami, czy nie), ale mimo to przemycasz do niej coś takiego, jak popularna muzyka rockowa, idea zamontowania windy (w końcu jedynym powodem, dla którego tej windy w domu nie montują, jest „nieelegancka”!), czy wyświechtani państwo Andersowie, których opisujesz jak biznesmenów. Nie, połączenie tylko niektórych „średniowiecznych” elementów (zwłaszcza tych, które wybrałaś) ze współczesnością nie jest realne, nie jest nawet „zjadliwe” w takim opowiadaniu. W rozdziale pierwszym myślałam, że mieszkańcy tej wsi to prości, nieco zacofani chłopi, bardzo przywiązani do tradycji, do których dotarła tylko namiastka nowoczesności (jak trampki Derry, których ta nie pozbywa się nawet na chwilę — myślałam więc, że traktuje je jak cenny skarb, bo rzadko dostaje takie rzeczy); chłopi, myślałam, są niewykształceni — co tłumaczyłoby, dlaczego zgadzają się bez dyskusji na głupi zwyczaj noszenia staroświeckich sukien.

Ale nie — rodzice przecież wysyłają Derry do Londynu, miejsca, które opisujesz jako nowoczesne i światłe. Wychodzi więc na to, że mieszkańcy Melbourn mają jakąś świadomość społeczną — dlaczego więc tradycja — w dodatku uciążliwa, wręcz zabobonna — jest dla nich aż tak ważna? Czy takie dzieci jak Derry czy Erica, wychowane w zamknięciu, ale mimo wszystko słyszące o nowoczesnych, ciekawych miejscach, w ogóle nie buntują się temu, że muszą wdzierać na siebie ubrania, które niekoniecznie się im podobają? Nie buntują się temu, że ich rodzice nie chcą iść z duchem czasu w niektórych dziedzinach, mimo że w innych robią to bez mrugnięcia okiem?

Rozdział trzeci zaczynasz oczywiście od przemyśleń — tym razem na skrzypiącej huśtawce. Chociaż raz wprowadź jakąś akcję, proszę.

  Ludzie od najstarszych czasów uznają, że ciemność to zło, a światło jest dobrem. Bez słońca nie istniałaby żadna roślina, nie zakwitł[by] ani jeden kwiat. Bez promieni panowałaby wieczna ciemność, nieskończona wielka[?], a ludzie trwaliby w niewiedzy co do świata. Bez jasnej tarczy chłód spowiłby Ziemię, istoty żywe zamieniłyby się w sople lodu i jedno pchnięcie wystarczyłoby to zmienienia ich w malutkie, nic nie znaczące kawałki. — bez nocy, tj. ciemności, słońce grzałoby bez przerwy, przez co wszystko wyschłoby na wiór. 1:1, dziękuję.
Do zamiast to, nieznaczące razem.

nawet tę głupią, starą huśtawkę, która stoi tu od wieków — huśtawka raczej nie stoi, ona wisi.

    — Ostatniego dnia co? No co? Mam nie myśleć o tym, że zostawiam ciebie, Ericę, całe Melbourn i dowiaduję się o tym dzień wcześniej? — dwa dni wcześniej. A przynajmniej tak mówili jej rodzice.

Podejrzewam, że nie będzie rozdziału, w którym Derry nie popadnie w jakąś histerię/nie wywróci się efektownie/nie rozpłacze się.

Ale nie używaj tego sztucznego humoru, kiedy to[p] co się dzieje, zżera cię od środka. Bo kiedy smutek wyje twoje serce, ludzie zauważą tylko twoją sztuczność. — jakiego sztucznego humoru? Przecież Derry właśnie się na niego wydarła, że nie potrafi zachowywać się „normalnie”, bo jest jej po prostu smutno, że musi wyjechać.


— Nie wiedziałam, że z ciebie taki filozof — mówię do chłopaka i patrzę w jego piwne oczy.
— Wiedziałaś. Ale nie zdawałaś sobie sprawy, że wiesz — słowa wymawia ciepło i delikatnie i czuję[p] jakby parzyły bezpieczeństwem.
Chichoczę.
— Co?
— Znowu to robisz — mówię[p] usiłując powstrzymać śmiech.
— Ale co? — pyta niewinnie i dostrzegam znajomy błysk w jego oczach. Błysk Jamesa.
— Filozofujesz. Zejdź na ziemię, James! — z chwilą, kiedy wypowiadam te słowa, uświadamiam sobie, że nie powinnam ich mówić.
— I kto to mówi? I kto to mówi? — chłopak błyska w uśmiechu białymi zębami i wolną ręką zaczyna mnie łaskotać.

Gdzie James bawił się tutaj w filozofia, bo nie potrafię dostrzec?... Że Derry sama filozofuje bez przerwy — o tak, z tym się zgodzę, ostatnie słowa Jamesa są na pewno prawdziwe. Ale że on? No i parzenie bezpieczeństwem nie brzmi dobrze, wręcz przeciwnie słowo parzyć kojarzy się negatywnie.

Przez ataki śmiechu  jestem w stanie sklecić ani jednego pełnego zdania — zgubiłaś nie.

ale spowodowałam tylko to , że łaskotanie stało się coraz bardziej natarczywe. Oczy Jamesa błyszczą radością i wiem, że jest to spowodowane moim śmiechem. — powtórzenie się wkradło, tak jak wkradła się niepotrzebna przerwa przed przecinkiem. No i wkradła się też zmiana z czasu teraźniejszego na przeszły, nie pierwszy raz zresztą w tym rozdziale, ale już przestałam Ci to wypisywać — robię to tylko wtedy, gdy jeszcze jest w cytacie coś innego, o czym chcę wspomnieć.

Jego białe zęby błyszczą, a ja stwierdzam, że jest wyposażony w naturalne odblaski. — zamiast poczuć romantyczność tej całej sceny, kwikłam, kolokwialnie mówiąc. James może jeździć w nocy na rowerze czy po prostu chodzić wtedy na spacery bez dodatkowych odblasków, wystarczy, że błyśnie zębami, a już widać go z odległości kilometra. :D

teraz ociekają śliską, czarną substancją, spływającą po nich jak woda, tylko że koloru węgla. — wystarczyłoby, gdybyś powiedziała, że ta substancja jest albo czarna, albo ma kolor węgla.

która coraz bardziej przypomina krew, a szybą widać tylko czerń. za szybą.

Po moim ciele spływa szkarłatna posoka — posoka jest szkarłatna, nie musisz tego dodatkowo zaznaczać.

Tutaj Derry ma widzenie związane ze swoim pokojem zalanym krwią; gdy Jamesowi udaje się przywrócić ją „do życia”, stwierdza on, że przez chwilę dziewczyna miała czerwone oczy, po czym mówi:

— Ale[p] Derry, ty wyglądałaś… jak…

W tym momencie urywa, ale ja chętnie dokończę za niego — czyżby jak wampajr?

Kiedyś ktoś powiedział, że powinnam zostać aktorką, i że się nadaję. — mylił się, przecież Derry ledwo się wysławia, bo co chwilę coś jej się dzieje… Zbędny przecinek po aktorką.

Bądź, co bądź nie chcę odpływać w najlepszych momentach mojego życia… — czy wyjazd z Melbourn nie jest jednym z najgorszych momentów w jej życiu? Zbędny przecinek po bądź.

— Niespodzianka!!! — krzyczą równocześnie, a mi zapiera dech w piersiach. Jak można tak straszyć człowieka…?! — omg, jak oni mogli, przyszli pożegnać mnie wszyscy moi drodzy znajomi, za którymi będę najbardziej tęsknić i przez których nie chcę stąd wyjeżdżać, no ale dlaczego mnie wystraszyli, czy oni nie widzą, że jestem już kłębkiem nerwów, naprawdę nie mogli sobie darować tej głupiej niespodzianki?!

— Erica! — woła jakich męski głos — jakiś.

nie chociaż ona zajmie się moimi gośćmi kiedy ja nie jestem w stanie. niech zamiast nie i przecinek po gośćmi.

Derry nie zdobywa mojej sympatii nawet nie tylko ze względu na kompletny brak realizmu i logiki w jej zachowaniu czy sprzeczność w jej działaniach, ale też ze względu na jej kompletne zdezorientowanie w życiu, które w założeniu ma chyba czynić jej postać jeszcze bardziej tragiczną i biedną, a tymczasem sprawia, że staje się ona nie do zniesienia.

Wpierw narzeka, że nie chce wyjeżdżać, bo ma tu przyjaciół, ale kiedy zostaje jej zorganizowana impreza pożegnalna — zachowuje się jak aspołeczna jednostka, która nie rozumie, jak ktoś mógł jej to zrobić i dlaczego wszyscy tam są, skoro ona potrzebuje być sama. Ewentualnie z Jamesem.

Wątek jej zwidów odnośnie pokoju krwi dość mocno wybił mnie z czytania, ale chyba wreszcie jest to coś, co ma związek z prologiem oraz — jak podejrzewam — z myślą przewodnią całego opowiadania (dziwny błysk w polu oraz straszny sen wcale nie wnosiły dużo do opowiadania, właściwie nie wniosły nic, dlatego dopiero motyw z krwią jest pierwszy). Nie wiem, na jakim etapie chcesz wyjawić wszystkie tajemnice odnośnie krwi, czerwonych oczu i dziwnych sytuacji, które przytrafiają się Derry, ale jeśli nadal wszystko będzie przebiegało tak powoli i będzie przerywane przemyśleniami, które tutaj raczej nie pasują, to nie wiem, czy się w ogóle tych wyjaśnień doczekam.

Rozdział trzeci jest o tyle dobry, że nie wprowadzasz w nim nowych, nierozwiązanych wątków (jak rodzice Colina w domu Derry czy dziwne zachowanie Eriki w polu), a od początku do końca ciągniesz jakoś tę akcję z imprezą-niespodzianką oraz z Jamesem-lowelasem-wiecznym przyjacielem Derry. Scena, w której łaskotał dziewczynę, była nawet przyjemna, ponieważ wreszcie narratorka przez jakiś czas nie raczyła nas szczegółowymi opisami czy głębokimi przemyśleniami; motyw krwi został wprowadzony trochę nieumiejętnie o tyle, że Derry zobaczyła swój pokój w momencie, gdy zawołano ją do środka — nie wiedziałam na początku, czy już zdążyła tam wejść i wtedy miała zwidy, czy po prostu stała sobie na zewnątrz z Jamesem i nagle przed oczami wyskoczył jej obraz pokoju skąpanego we krwi.


Scena z wierszem ma dodać dramaturgii, jak mniemam, tak samo jak koniec rozdziału:

Stoję na klifie.
Do morza wpadają kamienie, które wydostały się spod moich stóp.
Fale coraz mocniej obijają się o brzeg.
Powietrze szumi w moich uszach.
Rozpościeram ramiona jak ptak.
Czuję[p] jakbym mogła tak lecieć przez całą wieczność.
Czuję, że zaraz dotknę ziemi.

Mam w głowie tylko wypalone ogniem kanciaste, złowieszcze litery.
„Śmierć” huczy mi w uszach jak rozpalony metal. — huczeć jak rozpalony metal? Pierwsze słyszę.

Te wszystkie piękne refleksje niezbyt odnoszą się do właściwej akcji. Prawda, być może pokazują lęki głównej bohaterki (boi się o to, co czeka ją w Londynie, jak poradzi sobie bez przyjaciół oraz — co chyba najważniejsze — boi się tego, co ostatnio dzieje się w jej głowie), ale nie wydają mi się na tyle dobrze wplecione do opowiadania, aby można je było czytać w zadumie i faktycznie chwilę się nad nimi zatrzymać.

— Erica, wiesz, że ja nie chcę jechać, prawda? A poza tym to tobie należy się ta szansa, a nie mi. — to zdanie każe mi sądzić, że ze wszystkich tych młodych tylko wybrani mogą pojechać do innego miasta, aby zaznać „lepszego życia”. Dajesz już w ten sposób jakąś informację o Melbourn, dzięki czemu trochę łatwiej mi zrozumieć, dlaczego jest tam takie… zacofanie intelektualne, jeśli chodzi o niektóre dziedziny (ale nie, nadal nie potrafię całkiem pojąć, dlaczego w taki sposób łączysz tradycję z nowoczesnością). Chciałabym jednak wiedzieć, na jakiej podstawie wybrano akurat Derry, a nie np. Ericę czy Jamesa — czy tylko dlatego, że tam „nie pasuje”?

No i przed nami ostatni rozdział, rozdział czwarty. Szkoda, że na razie jest ich tak niewiele, bo właściwie w poprzednich trzech prawie nic się nie działo…

Nie jest fajnie być czarną owcą,[zbędny przecinek] wśród białych. Ale czy nie gorzej być różową,[zbędny przecinek] wśród czarnych? W takiej sytuacji Ty, jako optymista, otoczony pesymistami nigdy nie poczujesz się dobrze. Co więcej, w końcu kiedyś im ulegniesz i obierzesz kierunek na tę smutną drogę. A tego byś nie chciał, prawda? przestań mówić czytelnikowi, co zrobi w danej, zmyślonej przez Ciebie sytuacji! A to porównanie z owcami… Bycie czarną owcą nie oznacza bycia pesymistą, więc nie rozumiem, dlaczego akurat je wybrałaś. No i raczej nie można obrać kierunku na drogę, po prostu się obiera kierunek.

Teraz wyobraź sobie, że zmieniłeś się na pesymistę, bo przebywałeś wśród nich. Tylko, że oni, będąc przy tobie[p] zmienią się w cholernych optymistów. — jeżeli założymy, że był jeden optymista i sami pesymiści, to wątpliwe jest, aby cała grupka zmieniła się pod wpływem jednej osoby, zwłaszcza że ta jedna osoba już zdążyła ulec presji społeczeństwa i także stała się pesymistą… Tylko że bez przecinka

nie mam tu za wiele rzeczy — za wielu.

Robi się jakoś zimno na sercu i przymykam oczy, żeby się uspokoić. Tata nie może mi zniszczyć tego dnia, nikt nie ma do tego prawa. I tak wyjeżdżam i to naprawdę już wystarczająco mnie boli. — przed chwilą stwierdziła, że po tym, co działo się na imprezie, poczuła się z niewiadomego powodu lepiej i że nawet cieszy się z powodu nowego etapu w życiu. Rozumiem, że całkowicie bólu w ciągu jednego dnia się nie pozbyła, ale w ostatnim staniu sugerujesz, jakby dalej cierpiała okropne katusze z powodu tego wyjazdu, a tymczasem tak już chyba nie jest.

Przemieszam korytarz utrzymany w jasnej tonacji — coś tutaj pomieszałaś.

W progu stają moi przyjaciele, ich rodziny i inni z Melbourn. Erica trzyma w rękach mały przedmiot owinięty w kolorowy papier. Nachyla się.
— Wykorzystaj to dobrze, ale jeszcze nie otwieraj — szepcze mi do ucha i wsuwa prezent w moje dłonie. Teraz wszyscy z grobową ciszą zaczynają mnie przytulać, życzyć mi szerokiej drogi i różne tego typu bzdety. No, ale kultura zobowiązuje, więc mamrotam „dziękuję” i odwzajemniam uściski. — i tutaj zapędziłaś się w kozi róg. Skoro niemal cała wieś przychodzi, żeby pożegnać zwykłą nastolatkę, która jedzie po prostu do szkoły do innego miasta (ale będzie wracać raz na parę miesięcy), jak ktoś mógł w takiej miejscowości nie zwrócić na nią uwagi, kiedy leżała nieprzytomna na drodze (rozdział pierwszy, przypominam)?

mogliby powiedzieć to rodzicom Erici… — Eriki.

Mimo, że w około jest czarno od ludzi — w tym zwrocie nie daje się przecinka. Wokoło, nie w około. I w ogóle wut — czarno od ludzi? Ludzi jak mrówków, nie ma gdzie się podziać!

Mam żyć w otoczeniu najbogatszych i najsławniejszych ludzi na świecie. — to co to za elitarny college, że wśród takich ludzi będzie żyła? Samo mieszkanie w Londynie nie świadczy, że się w takim towarzystwie będzie obracała. No chyba że dla Derry, która całe życie mieszkała w małym, odciętym od świata Melbourn, Londyn wydaje się cudem świata — wtedy zwracam honor.

Gadka, którą później Erica raczy Derry, na początku jest bez sensu i absurdalna, ale chociaż na samym końcu dziewczyna powiedziała coś sensownego, tj.:

I do czego to doprowadziło? Nie potrafisz zmierzyć się z rzeczywistością. Zachowujesz się jak dziecko, Derry. A nie masz już pięciu lat, tylko szesnaście. Zrozum to wreszcie, chociaż znam cię już na tyle, żeby wiedzieć, że sobie nie poradzisz — kończy.

Mam tylko nadzieję, że główna bohaterka wyciągnie z tego jakieś wnioski.
A nie, jednak nie.

Za sobą słyszę krzyki, protesty, groźby i inne nieprzyjemne zdania wypełnione wulgaryzmami. Nie odwracam się. Przez niski wzrost nie wiem[p] gdzie jestem, wokół widzę tylko nieznajome twarze. Robi mi się duszno i gorąco, a pot na twarzy miesza się ze łzami. Cudem trafiam do korytarza, mimochodem pokazuję pani bilet i siadam na jakimkolwiek miejscu.

Skąd wzięły się te bluzgi? NAPRAWDĘ myślisz, że rodzina i przyjaciele by teraz za nią tak krzyczeli? Nie powiem, Derry jest nie do wytrzymania, ale na pewno nie mogli przez szesnaście lat udawać cudownych przyjaciół po to, by nagle na lotnisku, w ostatniej chwili przed odlotem, „rzucić w nią mięsem”. Chyba że Derry ma jakieś przesłyszenia i te głosy dobiegają do niej zewsząd, co byłoby nawet prawdopodobne.

Ej, i naprawdę nikt nie zadbał o to, aby dać Derry jakieś wskazówki odnośnie tego, jak z lotniska trafi na tę konkretną ulicę? Czy po prostu nie wiedzieli? Bo nie wierzę, żeby jej matka się tym nie martwiła.

           Nie rozumiem tego gościa i nie mam ochoty wsiadać do jego autobusu, ale raczej nie mam wyboru. Około czterdziestoletni facet od którego cuchnie alkoholem — to nie może się dobrze zapowiadać.
            Wsiadam i mówię mu gdzie chcę się znaleźć.

Ten fragment jest tak nielogiczny, że naprawdę można się załamać.
Dziewczyna jest w Londynie, ale ma do wyboru tylko jeden autobus, no bo innego nie znajdzie, bo to oczywiście, że akurat kiedy ona chce cokolwiek znaleźć, to wszystko wyparowało. Kierowca jej się nie podoba, bo nie dość, że dziwnie gada, to jeszcze ewidentnie pił, a mimo to siedzi za kierownicą. Co robi Derry? Szuka jakiegoś normalnego kierowcy? Pyta przechodniów, czym najłatwiej jej będzie dojechać do na daną ulicę? Postanawia przyjrzeć się jakiejś mapie? Nie. Wsiada do tego autobusu. YOLO.

Po kilku chwilach moje obawy znikają zupełnie, gdyż autobus jest pełny po brzegi. Kilku ludzi kłóci się z kierowcą o wejście[p] proponując dodatkową zapłatę. Kierowca wypycha ich siłą z autobusu, cóż, nie taką miałam opinię o Londyńczykach. — myślę, że gdyby kierowca londyńskiego autobusu zwracał uwagę na każdego pasażera i każdy by mu mówił, gdzie chce dojechać (jak wcześniej zrobiła to Derry) i ile chce zapłacić, już dawno wylądowałby w psychiatryku. I londyńczycy małą literą.

jakby patrzył się na mnie wzrokiem patrzył się wzrokiem? Po prostu patrzył.

Kiedy jednak spoglądam kątek oka na chłopaka — kątem.

  Nagle autobus staje tak gwałtownie, że uderzam głową w siedzenie z przodu. — Znowu? Aż dziw, że nie zemdlała/nie zaczęła mieć zwidów.

— Taviton Street — mówi kierowca. Przecież nie mówiłam mu nazwy ulicy, ani nawet który to Collage. Wiedziałam, że facet jest dziwny, ale nie przypuszczałam, że okaże się wróżką. — skąd on w ogóle wiedział, że chciała jechać do college’u? Myślałam, że wcześniej pokazała mu broszurę, tylko o tym nie wspomniałaś, ale jednak nie. I dlaczego collage piszesz wielką literą?

Nie widzę nic niebezpiecznego w jego zachowaniu [zachowaniu kierowcy, jak coś] i jestem tym trochę zaniepokojona. Chwila, powinnam się chyba z tego cieszyć, nie? Chyba tracę zmysły. — chyba tak. Chyba na pewno.

Rozglądam się po ulicy, ale nie widzę żywej duszy. Nawet samochodów jest jakoś mniej, poprawka, nie ma ich wcale. Wszystkie światła w budynkach są pogaszone. Towarzyszy mi tylko deszcz i zapalona nade mną lampa uliczna.
Ani śladu właściciela kurtki.
Ani śladu życia. — naprawdę? W Londynie? No to ja nie wiem, do jakiej dzielnicy ona trafiła. Powiedziałabyś też chociaż, która jest godzina.

I tak doszliśmy do końca. Trochę długa ta ocena wyszła, jak na cztery rozdziały i króciutki prolog, ale w sumie połowa to cytowanie Twojego tekstu.

Rozdział czwarty czyta się najprzyjemniej i najszybciej, ponieważ nie wciskasz do niego aż tylu niepotrzebnych, długich i nudnych opisów okolicy, którą w danej chwili mija Derry. Owszem, też starasz się zaprezentować nam lotnisko, Londyn itp., ale robisz to już krócej (na szczęście).

Sytuacja z kierowcą jest dziwna i chyba najlepiej rozumie się ją tylko wtedy, gdy założy się, że to Derry tak postrzega świat, a w końcu to ona nam wszystko relacjonuje. Co do chłopaka od kurtki — zastanawiam się, kiedy niby zdążył napisać tę karteczkę i jeszcze zrobić to tak, aby Derry nie widziała (nawet jeśli patrzyła w okno, kątem oka by zauważyła, że pasażer obok się krzątał i coś pisał. Zresztą — heloł — ona dotychczas widziała dosłownie wszystko oprócz ściany, na którą wpadła, dlaczego teraz już nie widzi?).

Szkoda, że porzuciłaś akcję z Henrym, ponieważ — jak na razie — był to najciekawszy moment w opowiadaniu — zarazem ten staruszek, choć wystąpił tylko przez chwilę, to najlepsza postać, i mówię całkiem serio. Wydaje się sympatyczny i zachowuje się realistycznie — szkoda tylko, że mówił bez sensu i nie na temat.

Erica byłaby bohaterką całkiem zjadliwą, gdyby nie jej histeryczne zachowanie w pierwszym rozdziale, którego nadal nam nie wyjaśniłaś i — jak mniemam — wyjaśnić w najbliższym czasie nie masz zamiaru, ponieważ nawet nie masz jak. Dziewczyna troszczy się o Derry i wydaje się nawet normalną dziewczyną, jednak byłoby dobrze, gdybyś opisała szerzej jej rozmowę z główną bohaterką, dzięki czemu wiadomo by było, co takiego ten biedny Colin zrobił.

A co do samego Colina i Jamesa zarazem — ten pierwszy został zaprezentowany, jakby miał być głównym bohaterem płci męskiej, a tymczasem miło mnie zaskoczyłaś, ponieważ — przynajmniej jak na razie — nie stał się Garym Stu, czego się obawiałam. Chociaż właściwie — nikim się nie stał, bo już go do opowiadania po pierwszym rozdziale nie wplotłaś.

Wygląda na to, że James kocha się w Derry, a ta, jak podejrzewam, traktuje go tylko jako przyjaciela (postać męska nr 2, czyli przedmiot, tak, przedmiot, mający za zadanie wywołać zazdrość u tru lovera bohaterki — tak bym go określiła, chociaż przyznam jednocześnie, że na razie na mdły romansik się u Ciebie nie zanosi, no chyba że z tym chłopakiem od kurtki).

Rodzice Derry są nielogiczni. To znaczy — matka jest (ojciec, prócz tego, że jego postać jest spłycona do bezmyślnego tyrana, jest okej, bo przynajmniej nie zmienia postawy). To przytuli córkę, to zadba, aby było jej jak najlepiej, ale zaraz po tym kompletnie zignoruje jej zdanie (nawet nie spróbuje postawić się mężowi! Możliwe, że jej protest niewiele by dał, ale gdyby chociaż wzięła stronę córki, wyglądałoby to bardziej realistycznie) i wyśle ją gdzieś w cholerę do szkoły. Niezbyt Ci jej postać wyszła.

Najgorzej jednak jest chyba z samą Derry
Powiedziałam Ci w ocenie o niej już tyle, że chyba nie muszę nic dodawać, ale w każdym razie: ma poważne problemy psychiczne, jest aspołeczna, bez przerwy zmienia zdanie i swoją postawę, jej przemyślenia egzystencjalne, filozoficzne, refleksyjne i jakie tam sobie ubzdura mają się nijak do sytuacji, w której się aktualnie znajduje…. Słowem — to nawet nie jest marzycielka, z marzycielką byłby jakiś normalny kontakt słowny. Wygląda na osobę upośledzoną społecznie, psychicznie i tyle. Gdyby ta narracja była bardziej „zjadliwa”, faktycznie mogłabym powiedzieć, że zrobiłaś ją taką specjalnie i że wyszło Ci to bardzo dobrze, ale — niestety — wydaje mi się, że po prostu chciałaś zrobić z niej wieczną romantyczkę, biedną nastolatkę, której wszyscy powinni współczuć, a tymczasem — nikt nie jest w stanie zrozumieć jej zachowania.

Ciągle też się zastanawiam — co rodzice Colina robili w domu Derry? W ogóle tego nie wyjaśniłaś, nawet słowem, nic. Mogę się tylko domyślać, że rozmawiali z rodzicami bohaterki o jej college’u, ale nawet jeśli — co oni w ogóle mają do tego? Dlaczego mieszają się w tę sprawę?

Nie mogę też przełknąć tego połączenia trampek z suknią średniowieczną, w ogóle — nie mogę przełknąć tego, w jaki sposób przedstawiasz nam Melbourn. Dałaś zbyt mało powód, dla których można by zrozumieć to chore przywiązanie do niektórych aspektów tradycji przez mieszkańców. Chętnie poczytałabym o tym, co stałoby się z dziewczyną, która kategorycznie odmówiłaby noszenia tak ciężkiej sukni. Zostałaby zlinczowana? Wyrzucona? Czy po prostu starsi by to w końcu zaakceptowali?

Jeśli chodzi o świat przedstawiony — opisujesz za dużo niepotrzebnych rzeczy (Kiedy skończyłam pisać i nakleiłam na kopertę znaczek z motywem kwiatów (...) — po co mi wiedzieć, co było na znaczku, skoro to nie ma najmniejszego znaczenia dla tekstu? Budzą mnie jasne promienie słońca wpadające do środka przez uchylone okno. Odgarniam pościel, podnoszę się gwałtownie i staję na zimnej podłodze. Może trochę zbyt gwałtownie, ponieważ zaczyna mi się kręcić w głowie i chwilę później opadam na łóżko, niezdolna, by wstać. Siadam, krzyżuję nogi i zaczynam bawić się skrawkiem zielonej koszulki od piżamy. — naprawdę musisz aż tak przeciągać jej scenę budzenia się? To męczące), ale nie doczekałam się jakichś opisów praw i zasad, którymi kierują się mieszkańcy Melbourn.

Nie wiem też, jak wielka jest ta wieś, gdzie dokładnie szła pracować Derry z innymi (mogę się tylko domyślać), nie wiem, jak ogółem prezentuje się jej dom, jak wielki jest. Wiem za to, że Derry ma puszysty dywan przed drzwiami pokoju, wiem, jakiego koloru ma szafę, furtkę, bez przerwy też dajesz mi informacje o tym, jak wyglądają jej trampki i suknia oraz co z tą suknią się dzieje. Chyba nie tak powinno to wyglądać, wiesz?...

Jeśli chodzi o styl — narracja pierwszoosobowa zdecydowanie do tego opowiadania nie pasuje. Niemal całe cztery rozdziały poświęciłaś na przemyślenia Derry i jej „zawiechy”, tym samym nawet nie muskając głównego wątku (a przynajmniej ja — nie znając tego, co siedzi Ci w głowie — nie wiem, do czego opowiadanie zmierza) ani nie nawiązując jakoś konkretnie do prologu. Nie mam bladego pojęcia, co jest głównym tematem opowiadania. Serio. Chyba po prostu chora psychika Derry.

Najgorsze jest też to, że bez przerwy mieszasz czasy — przeszły z teraźniejszym. Skoro już wybrałaś taką narrację, stosuj ją wszędzie, nie możesz wciskać takich czasowników, jakie Ci się podobają, musisz być konsekwentna.

Widzę, że masz jakiś pomysł na to opowiadanie, którego jeszcze nie wyjawiłaś, ale zbyt często zatrzymujesz się na dygresje — przez to rozdział się dłuży i dłuży, a akcja nie rusza się nawet o krok. Skoro tak lubisz różne refleksje, dlaczego nie spróbujesz pisać pamiętnika? Myślę, że znacznie poprawiłoby Ci to warsztat — doszłabyś do jakichś konkretnych wniosków w swoich przemyśleniach, a później mogłabyś to umiejętnie (i krótko) wplatać do opowiadania, po odpowiednim zredagowaniu. Musisz znaleźć równowagę pomiędzy opisami przedmiotów, które otaczają Derry, a jej przemyśleniami — opisuj tylko te ważne czynności i refleksje, a nie wszystko, co dziewczyna minie po drodze bądź co pojawi się w jej głowie.

Jestem ciekawa, jak wyglądałoby to opowiadanie pisane w narracji trzecioosobowej — czy również siliłabyś na podobne „wstawki” między właściwą akcją? Czy przybliżyłabyś bardziej postać Eriki, Colina i Henry’ego?

Widzę lekką poprawę pomiędzy rozdziałem pierwszym a czwartym, ale chyba dlatego, że wreszcie wyprowadziłaś Derry z Melbourn — a do tego zmierzałaś od samego początku, jak mniemam, tylko że zaplątałaś się we własnych opisach i nie mogłaś dobrnąć do tego momentu. W czwartym rozdziale styl był bardziej znośny, a podróż Derry była nawet przyjemna w czytaniu. Szkoda tylko, że dopiero teraz.

Na razie daję Ci dopuszczający, bo mimo wszystko masz bogate słownictwo i czasami chciałoby się poczytać coś refleksyjnego, co wyszło spod Twojej ręki — ale na pewno nic z tego opowiadania. I na pewno chciałabym zobaczyć w Twoich przemyśleniach jakieś konkretne, logiczne wnioski oraz jasno postawioną tezę. Piszesz też poprawnie pod względem gramatycznym — jedynym zgrzytem są te zmiany czasów oraz błędy interpunkcyjne, inne pojawiają się sporadycznie. Na wyższą ocenę na razie jednak nie ma szans.

11 komentarzy:

  1. Co się tyczy karkołomnego „odgonionoby”:
    http://sjp.pwn.pl/zasady/Po-nieosobowych-formach-czasownika;629510.html, punkt c.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie, pomyliłam się, zwracam honor autorce, dziękuję za poprawienie i również pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Każda, najmniejsza decyzja jest podjęta przez społeczeństwo, nie przez ciebie. Nigdy nie przez ciebie... — nie zgadzam się, nie zgadzam się z całym tym akapitem, który wysuwa tezę, że nic w moim życiu do mnie nie należy. Uważam, że moje życie do mnie należy, a Derry nie może mi narzucać, że jest inaczej. Jeżeli ona faktycznie czuje się stłamszona przez swoich rodziców, przez co ma wrażenie, że nie jest w stanie tym życiem swoim kierować — dobrze, to jest prawdopodobne, ale Derry na pewno nie wie, co o życiu sądzi czytelnik, a już na pewno nie wie, jak jego życie wygląda." - Ale to jest pogląd bohaterki. Ma prawo być głupia, ma prawo wydawać kategoryczne sądy, ma prawo być rozegzaltowana, ma prawo mieć takie a nie inne opinie, ma prawo widzieć świat czarno-biało, tym bardziej, jeśli, o ile zrozumiałam, to nastolatka (tylko przeleciałam ocenę wzrokiem po skosie). Nie ma znaczenia, czy się zgadzasz, takie a nie inne poglądy to nie błąd, element konstrukcji postaci, która nie musi mieć racji ani być sympatyczna.

    Na pierwszy rzut oka ocena wydaje mi się fajna, powodzenia z następnymi :). (Szkoda, że nie oceniasz opowiadań historycznych...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *"to nie błąd, ale element" - zgubiłam słowo

      Usuń
    2. Hm, bardziej chodziło mi tutaj o stosowanie przez autorkę konstrukcji typu "nie wiesz, czujesz, jesteś...", czyli takich, które wyglądają, jakby bohaterka zwracała się bezpośrednio do czytelnika (gdzieś w ocenie wspomniałam, że nie jestem do końca w stanie stwierdzić, czy dziewczyna ma zamiar prowadzić ze mną dialog, czy jest to po prostu próba zaprezentowania w jakiś ciekawy sposób jej przemyśleń), ale być może źle się wyraziłam, przez co wyszło, jak wyszło. Oczywiście, bohaterka może mieć poglądy, jakie dusza zapragnie, ale odniosłam wrażenie, że to zdanie: Każda, najmniejsza decyzja jest podjęta przez społeczeństwo, nie przez ciebie. Nigdy nie przez ciebie... jest już uogólnieniem, jakąś obiektywną opinią tyczącą się społeczeństwa, którą nawet nie tyle podziela bohaterka (bo faktycznie - ona może sobie sądzić, co tam chce), co przede wszystkim autorka, próbująca za wszelką cenę przeforsować w opowiadaniu swoje przemyślenia jako "pewne racje".
      Po prostu - moim zdaniem - zostało to w niewłaściwy sposób przez Zaczytaną przedstawione. Ale oczywiście mogłam to źle odebrać, szkoda tylko, że autorka nijak oceny nie skomentowała, bo może by to wybroniła, w końcu najlepiej wie, co chciała przekazać... :P

      Dziękuję za miłe słowa, a co do historycznych - niestety, historia zawsze była moją słabą stroną, wolę więc się nie brać za nic, o czym nie byłabym w stanie powiedzieć cokolwiek sensownego. :)

      Usuń
    3. Możliwe, że to moja wina, jak wspomniałam, nie przeczytałam jeszcze oceny dokładnie, a to, że wspominasz, że nie wiadomo, czym są właściwie te wstawki, wiele wyjaśnia ;).

      Hah, no właśnie zwykle mam ten problem, że ludzie się boją brać za coś takiego, chociaż dla mnie historia jest tylko dalszym tłem dla obyczajówek (też bym się bała pisać dokument z epoki, na to mam za słabą wiedze, a jestem zdania, że albo dobrze, albo wcale ). ;)

      Usuń
  4. Witam, witamy na pokładzie i tak dalej, przyszłam powiedzieć, że ocenkę przeczytałam pobieżnie i rzuciły mi się w oczy dwie rzeczy. Pierwsza, "w niebo głosy", kiedy powinno być w niebogłosy. Do drugie - Twoja poprawka z tiszertem. Szybki gugiel wskazał trzy linki:
    http://pl.m.wiktionary.org/wiki/T-shirt
    http://obcyjezykpolski.strefa.pl/?md=archive&id=126.p
    http://pl.m.wiktionary.org/wiki/T-shirt
    Wiki są przykładem na to, że tam napisano te tiszerty z wielkich liter, a środkowy wyjaśnia pochodzenie nazwy - nazwa typu podkoszulka wzięła się od kształtu litery T, co w sumie jest logiczną nazwą - i to znaczenie wytraca się, kiedy T-shirt zapisuje się jako t-shirt.

    No, to było przelotem, bardziej chciałam się spytać, jak to jest z Twoim ocenianiem i czy wzięłabyś mi w dalekiej przyszłości z wolnej kolejki blogaska, opko fantastyczne z oceną nieszablonową, na podstronie pisałaś, że bierzesz. A pytam, bo może chcesz mieć kolejkę pustą do końca, dajmy na to, stycznia, i potem wziąć resztę. Jak tak, nic się nie stanie, i tak czeka na mnie tysiąc pięćset poprawek ;_;

    Pozdrówki,
    Athemoss.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinno być "wniebogłosy". http://sjp.pwn.pl/sjp/;2537049

      Usuń
    2. Jeszcze lepiej. ;_; Oczywiście, że tak, coś poszło nie tak z myśleniem. Masz całkowitą rację, kajam się i już siedzę cicho.

      Usuń
    3. O matko, ale ja na pewno napisałam w ocenie "wniebogłosy", pamiętam to, bo nawet specjalnie sprawdzałam jeszcze na sjp i trafiłam na ten sam link, który podała Leleth, nie mam pojęcia, kiedy i jakim cudem mi się to zmieniło... Zmienię to, kiedy wejdę na coś konkretniejszego niż urządzenie mobline.

      A co do blogaska z wolnej kolejki - pewnie, wezmę, ale na razie widzę, że będę miała już dwa blogi w kolejce + muszę dać jeszcze znać Leleth, jak z jej opowiadaniem, tak więc nie wiem, ile byś musiała czekać na ocenę... :)

      Usuń
    4. Moze jakiś bug przy zapisie, zdarzają się, paskudy. ;_; Nie no, wiesz, zawsze można poprawić, ja chyba przez miesiąc nie pokażę się w Internecie za to W Niebogłosy. .___.

      E, jeśli Ty to napiszesz, to mogę czekać, sądzę, że warto :D A poza tym serio będę musiała poprawić wsjo, a żeby nie wypisywać tego, co już wiadome, lepiej wstrzymać się z ocenką - i dwa blogaski oraz Ellie przed moim opkiem są całkowicie w porzo. :D No to dzięki wielkie.

      Usuń