piątek, 30 sierpnia 2013

[597] http://hogwardzcy-herosi.blogspot.com/

Autorka: Diana Finkle
Oceniająca: Drina

Po raz kolejny pokusiłam się o ocenę nieszablonową – mam nadzieję, że nikt nie weźmie mi tego za złe.

Od razu uprzedzam, że nie oceniałam one-shotów, jako że one nie należą do opowiadania.

Pierwsze wrażenie do najpozytywniejszych nie należy, jako że już do adresu wkradł się błąd. Nie „hogwardzcy”, a „hogwarccy”! Wygląda to tak, jakbyś Hogwart zamieniła na Hogward – niezbyt szczęśliwie, prawda? Jest jednakże jeden plus adresu: nie pozostawia żadnych wątpliwości co do treści opowiadania, należy więc się spodziewać mieszanki świata „Harry’ego Pottera” z „Percym Jacksonem”. Połączenie dosyć dziwne, ale wcale nie niemożliwe i pozostawiające dosyć szerokie pole do popisu.
Czcionka czytelna, nie razi w oczy, wszystko jest estetyczne. Odnoszę jedynie wrażenie, że w kolumnie po prawej nagromadziło się zbyt wiele gadżetów i kolumna ta w wielu przypadkach okazuje się dłuższa niż sam rozdział. Nie mogę również odżałować tego, że przy takiej mnogości zakładek nie ma spisu treści albo szerokiej listy zamiast archiwum, ponieważ to znacznie utrudnia poruszanie się po blogu.
Jeśli chodzi o sam szablon, przyczepię się jedynie do napisu, który wydaje się zupełnie nie pasować do całej reszty, w dodatku nachodzi na głowę Percy’ego, stając się nieczytelnym.
Krótko mówiąc: gdyby nie przyszło mi oceniać „Hogwardzkich herosów” raczej bym tutaj nie została na dłużej.
Nadszedł czas na coś, na co wszyscy czekali, czyli na treść. Proszę zapiąć pasy i trzymać się mocno, zaczynamy jazdę!

Już w prologu, na samym początku, trafia się taki oto kwiatek:

- Tylko nie Hufflepuff, tylko nie tam, błagam, tylko nie do Puchonów! -  Jedenastoletnia Hermiona Granger siedziała na drewnianym, okrągłym stołku z wielką czapką na głowie, która właśnie miała zdecydować o jej najbliższej przyszłości. Gdy tylko profesor McGonagall wyczytała jej nazwisko z listy, Granger wyszła chwiejnym krokiem z tłumu i włożyła Tiarę Przydziału.

                Nie mam zielonego pojęcia, czy było to zamierzone, czy też nie, ale zrobił się tu przepiękny kogel-mogel – coś jakby cofanie się w czasie? Zobaczmy: Hermiona w jednej chwili siedzi na stołu z tiarą na głowie, a w drugiej chwili wychodzi chwiejnym krokiem z tłumu i dopiero ją zakłada na głowę. Gdzie tu sens? Mam wrażenie, że zaczęłam oglądać film od końca i przewijam go do tyłu – wszystko dzieje się w odwrotnej kolejności.
                Druga rzecz: nazywanie Tiary Przydziału czapką nie było najszczęśliwszym pomysłem. Kapeluszem jak najbardziej, ale CZAPKĄ?!
               
                Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że sama scena przydzielania Hermiony do Slytherinu wyglądała na żywcem wyjętą z „Harry’ego Pottera”, poza tym, że zostały zmienione imiona i nazwy domów?

Nie wiadomo, kiedy Voldemort wtargnie do Hogwartu i zabije Dumbledore'a.

                O ile się nie mylę, Voldemort nie mógł tak po prostu wpaść do Hogwartu i zabić Dumbledore’a. Już pomińmy wszystkie bariery obronne oraz potężnych czarodziejów uczących w tej szkole (na przykład taka McGonagall). Weźmy też pod uwagę fakt, że Voldemort bał się Dumbledore’a, bał się jego potęgi. W żadnym razie nie wtargnąłby do zamku z równą beztroską, jak napisałaś. Wymagało to przecież wielu lat przygotowań, zbierania armii, sojuszników (chociażby dementorzy z Azkabanu) – wystarczy tylko zerknąć do ostatniej części serii.

W tym samym czasie w Obozie Herosów.

                Wstawianie takich informacji do opowiadania naprawdę nie jest dobrym pomysłem. To, gdzie i kiedy rozgrywa się akcja, ma wynikać z tekstu, a nie z odautorskich wstawek przed kolejną częścią, dlatego staraj się ich unikać.

Dzieci Demeter i satyrzy już od samego rana uwijali się przy owocach.

                Czemu satyrzy? Satyrowie!

                Denerwuje mnie brak akapitów i niewyjustowany tekst. Nie dałoby się tego wyrównać, droga Autorko?
                Jeśli chodzi o sam prolog, jestem zdania, że równie dobrze mógłby być osobnym rozdziałem. Okej, mamy tu Hermionę i Percy’ego, co każe się domyślać, że zamierzasz ich ze sobą sparować. Zaczynam się zastanawiać, jak chcesz do tego doprowadzić, bo spotkają się na pewno, to nie ulega wątpliwości. Po prologu jednak spodziewałabym się czegoś innego – zapowiedzi akcji, wydarzeń, które masz zamiar przedstawić. Ten specjalnie mnie nie powalił na kolana, nie dostrzegłam w nim niczego interesującego. Szkoda, bo połączenie „Harry’ego Pottera” z „Percy’m Jacksonem” daje bardzo ciekawe możliwości.

                Rozdział pierwszy, czy też, jak jest u Ciebie, Chapter pierwszy (co swoją drogą jest dziwne – jeżeli piszesz opowiadanie po polsku, to używaj go również w tytułach rozdziałów!), zaczyna się niezwykle dramatycznie. Dostajemy rymowaną przepowiednię, która zapowiada pojawienie się siódemki bohaterów mających uratować świat. Jednakże część tego wierszyka nie trzyma się w ogóle kupy. Ja wiem, że przepowiednie rządzą się rzekomo własnymi prawami, ale jednak jakiś sens należałoby zachować. Przyjrzymy się kolejnym wersom:

- Wielka Siódemka znów się spotyka,

 I czas wokół siebie zamyka.

                Czyli, jak wspominałam, mamy tutaj siódemkę bohaterów, która musi się ze sobą spotkać. Nie za bardzo rozumiem, o co chodzi z zamykaniem wokół siebie czasu – jakby czas można było w ogóle zamknąć...



Muszą pokonać przeznaczenie,

Wielkie to ma dla świata znaczenie.

                Rzecz jasna, nie mogło się obyć bez wspomnienia o ratowaniu świata i pokonywaniu przeznaczenia, bo co to za opowiadanie bez ocalenia komuś życia?! Uch, ten motyw jest tak oklepany i banalny, że czytanie kolejnego z nim opowiadania staje się po prostu nudne.

Wyruszą w nieznane, aby znaleźć odbicie

I uratować niejedno życie.

                Tutaj również pojawia się wzmianka o ratowaniu ludzkich żyć (ile można?!), oprócz tego jednak mamy tajemnicze słowa o szukaniu odbicia. Odbicia w lustrze? W tafli wodnej? Mam nadzieję, że znajdzie to uzasadnienie w fabule i że te słowa nie znalazły się tutaj tylko dlatego, żeby był rym do „życie”.

Ni to Rzymianin, ni to Grek,

Lecz na pewno zły z niego człek.

                W kontekście poprzednich te dwa wersy brzmią niezrozumiale. Najpierw wyrocznia stwierdza, że siódemka bohaterów musi uratować świat i znaleźć jakieś odbicie, teraz jednak ni z tego, ni z owego, przeskakuje do bliżej niesprecyzowanego kogoś. Można odnieść wrażenie, że jest nim ktoś z owej Siódemki – tak to wynika z kolejności wersów i braku jakiegokolwiek przejścia między obiema tematami. W tym momencie wiersz zaczyna się trochę sypać.

Nie zwracajcie uwagi na maleństwo,

Bo w dużym kryje się zwycięstwo.

                Teraz to do kogo ona się zwraca? Zobacz, najpierw piszesz o Siódemce tak, nikt z nich nie słyszał tej przepowiedni, jakby wszyscy znajdowali się tysiące kilometrów od Rachel. Potem jednak pojawia się apostrofa, która każe się domyślać, że jednak ktoś z nich słyszał przepowiednię. Po co tak plątać?

Pomocy nie szukajcie dziś...

                A kiedy mają jej szukać? Jutro?

                Zaraz po dramatycznej przepowiedni następuje równie dramatyczna śmierć wieszczki. Powinnam czuć się przerażona, ale jednak nie czuję nic. Ot, wypowiedziała kilka rymujących się wersów, zrobiła swoje i może odejść, mam rację? Bardzo, ale to bardzo zabrakło mi tu opisu samej wyroczni i czegoś więcej niż suchej informacji: „Wyrocznia padła martwa na podłogę.”. Czytelnik NIE siedzi w Twojej głowie i nie wie, jak Rachel miała wyglądać. Może warto by było przybliżyć bardziej jej postać? Może dodać jej rozmowę z Percym i Annabeth? Jak na razie wydaje mi się, że ta dwójka nagle przeskoczyła z pól truskawkowych do jakiegoś, bliżej nieokreślonego miejsca (kolejny brak w Twoim opowiadaniu) i tak po prostu nagle usłyszała przepowiednię Rachel.

Wyrocznia padła martwa na podłogę. Annabeth próbowała wszystkiego.

                Pewnie wyjdzie na to, że się czepiam, ale odnoszę wrażenie, jakoby wyrocznia została zabita przez Annabeth. Chyba nie o to chodziło, prawda...?

                Budujesz bardzo krótkie zdania, bez żadnych dodatkowych dookreśleń, bez epitetów (w drugim akapicie znalazłam AŻ, uwaga, trzy przymiotniki). Krótkie zdania sprawdzają się wtedy, jeżeli chcesz zbudować napięcie i zależy Ci na dynamice, co jest bardzo wskazane w przypadku zagęszczeń akcji. Rachel umarła, tu jest w porządku, jednak chwilę po tym następuje przerwa, zwolnienie fabuły. Próbujesz skonstruować opis, ale wychodzi on bardzo suchy – po części jest to wina właśnie niezbyt rozbudowanych zdań, które tworzysz. To ma być OPIS, na litość Boską, nie wymienianie kolejnych postaci. Pierwsza rada: buduj dłuższe zdania. Nie mają być przesadnie długie i ciągnąć się przez cały rozdział, jednak tak krótkie, jak są w chwili obecnej jednak też być nie mają. Druga rada: przymiotniki bardzo uplastyczniają obraz, który chcesz przekazać czytelnikom. Rada trzecia: płynnie zmieniaj temat. Nie skacz od jednego wydarzenia do drugiego, lecz stopniowo wprowadzaj w nie czytelnika. Rób przejścia pomiędzy nimi. Uważaj, żeby nigdy nie było tak, że bohaterowie w jednej chwili stoją w jednym miejscu, zaś już w drugiej w innym, przeniósłszy się tam bez jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia czy przejścia. Rada czwarta: wielokropki nie są dobrymi sposobami na budowanie napięcia.

W końcu, jako mężczyzna, zaoferował, że wyniesie Rachel przed Dom.

                Percy nie jest mężczyzną?

W końcu, jako mężczyzna, zaoferował, że wyniesie Rachel przed Dom. Herosi przyciągnięci całym tym zamieszaniem, zebrali się na placu. Annabeth odchrząknęła.

                Kolejny nagły przeskok i kolejny ubogi opis, który potwierdza to, co napisałam już wcześniej.

Jego ADHD dawało o sobie znać, miał ochotę cisnąć w kogośOrkanem, ewentualnie dorwać mordercę Rachel. No i zjeść ciastko. Albo lepiej hamburgera. Och bogowie, jakiż był głodny!

                Nie umiem za bardzo tego jakoś sensownie skomentować... Czy Percy cierpi na znieczulicę? Najpierw ma ochotę zabić mordercę Rachel, ale dochodzi do wniosku, że może jednak nie, może lepiej zjeść ciastko. A-ha.

Było widać, że ci, którzy uprawiali te rośliny wykonali kawał dobrej roboty.

                Uważaj na wtrącenia – powinny one być z obu stron domknięte przecinkiem albo myślnikami. W tym przypadku przecinek musi być po „rośliny”.

- Zachowuj się normalnie - wyszeptal głos. - I daj mi Percy'ego Jacksona.

                Odnoszę wrażenie, że Percy pełni rolę Harry’ego Pottera połączonych światów... Chociaż nie, w sumie nie, u Ciebie zamiast jednego Wybrańca jest aż siedmiu potężnych, zapomniałam.

Był ranek, a oni odrabiali na szybko pracę domową i mieli nadzieję, że uda im się to dokończyć przed lekcjami.

                Odrabianie pracy domowej na szybko przed lekcjami bardzo, ale to bardzo nie pasuje do Hermiony. Do Rona tak, ale nie do Hermiony! Sama napisałaś, że zaczęła powtarzać materiał do OWUTEMów, co mówi samo przez się. Skoro więc kontynuujesz tworzenie książkowego wizerunku Hermiony-kujonki, to trzymaj się go do końca, dobrze?

Nie była już tą samą kujonicą, którą wszyscy wykorzystywali. O nie, teraz nikomu nie dawała swoich notatek.

                O ile dobrze pamiętam, w „Harrym Potterze” też tego nie robiła, nawet jeżeli prosili ją o to Ron i Harry, więc o co chodzi?

Dzięki niemu jeszcze funkcjonowała, dzięki niemu jakoś się trzymała i nie zwracała uwagi na Malfoya wiecznie szepczącego jakieś obraźliwe słowa pod jej adresem. Dobra, starała się nie zwracać na niego uwagi. Czasem jej nie wychodziło, i całe popołudnie spędzała w łazience Jęczącej Marty wylewając morze łez.

                Od kiedy Hermiona przejmuje się docinkami Malfoya?! I to w takim stopniu, żeby wypłakiwać się w łazience Jęczącej Marty...
                W ogóle gdzie w tym wszystkim jest Harry Potter?

Niektórzy pochylali się nad ciałem Rachel. Chwilę wcześniej wypłynął, a raczej wyparował z niej zielonkawy dym - Wyrocznia.

                Rachel była wyrocznią, prawda? Nie rozumiem więc, o co chodzi z tym, że nazwałaś wyparowujący dym Wyrocznią... Swoją drogą jak dym może wyparować? Wyparować (czyli zmienić stan skupienia na gazowy) to może ciecz, a nie gaz!

Percy przyglądał się tej scenie z wielką gulą w gardle. Wprawdzie tylko przyjaźnił się z Rachel, ale czasem strata przyjaciela boli bardziej niż strata kogoś, kogo kochamy.

                Jakoś z tekstu nie wynika, że byli przyjaciółmi.

Każdy głupi wiedział, że Rachel zakochała się w Percym.

                Myślę, że Annabeth nie była głupia, a mimo to wiedziała, że Rachel zakochała się w Percym, więc chyba jednak nie tylko każdy głupi.

Odwiedziła łazienkę, gdzie wytarła łzy i poszła do Wielkiej Sali na spotkanie z Ginny.

                Wytrzeć łzy mogła przecież równie dobrze w drodze do Wielkiej Sali...? Poza tym płakała przez Snape’a? Przez Snape’a, chociaż świetnie wiedziała, że taki ma charakter i nawet, jeżeli przygotowała wszystko idealnie, on i tak ją zgani? Próbujesz wykreować Hermionę na taką, jaka była w książce, jednak nie za bardzo Ci się to udaje. Kanoniczna Hermiona była odważna i miała bardzo silną wolę – nie wyobrażam sobie, żeby płakała po nocach z powodu Malfoya czy Snape’a.

- Jakaś drużyna przegrała w quidditcha?

                To jest niemożliwe z kilku powodów, już chociażby z takich, że mecze quidditcha nie odbywały się w czasie lekcji i raczej trudno byłoby nie wiedzieć, że miały miejsce.

W tym momencie rozległ się donośny trzask zwykle towarzyszący aportacji.

Ktoś tu chyba zapomniał, że na terenie Hogwartu nie można się aportować i deportować...?

- Weź wyjdź i zamknij okno - odezwał się Leo.

                To miał być taki... żart? Trochę nie wyszedł.

- Twój czar na mnie nie działa, ty mała wiedźmo. Chcę wiedzieć, gdzie idziecie.

                Za przeproszeniem, co jej do tego? Nie musi wiedzieć, co oni robią, a przecież się z nią nie przyjaźnią, co nie? Nie mieli obowiązku jej odpowiadać, więc dlaczego to zrobili?

                W drugim chapterze, zaraz w nocie odautorskiej, nie da się nie zauważyć takiego oto ciekawego zdanka:

Ledwo patrzę na oczy.

                Chyba nie trzeba komentować.

Czarny Pan spojrzał na nich z rozbawieniem. Nadal celował różdżką w chłopaka, i chciał już wypowiedzieć zaklęcie, gdy ta trójka wpadła tu i przerwała mu rytuał.

                Ja mam wrażenie, że trochę czasu minęło, zanim oni dotarli na tę polanę, nawet jeśli biegli najszybciej, jak tylko umieli. Percy mógłby już równie dobrze nie żyć – Czarny Pan zdążyłby zabić go z tysiąc razy. I teraz rytuał? Jaki rytuał? On miał go przecież po prostu zabić, tak? Jeśli dobrze pamiętam, w książce wystarczyło wypowiedzieć jedynie dwa słowa: Avada kedavra i machnąć różdżką. Nie był do tego potrzebny żaden rytuał. Poza tym nawet jeżeli banda nastolatków wpadła na polanę, to i tak mógł go zabić, zupełnie się nimi nie przejmując. W końcu jest od nich potężniejszy... Chyba. Jeszcze jedna rzecz: wątpię, by oni mieli wcześniej z nim do czynienia, wątpię nawet, by znali którekolwiek z jego imion, więc nazywanie go Czarnym Panem w tej określonej sytuacji jest nietrafione.

Ten wyciągnął miecz i wyraźnie chciał z nim walczyć.

                Do jasnej cholery, dlaczego on nie wyjął tego miecza wcześniej?! Jest herosem czy nie?!

Jednocześnie obawiał się, że jest za słaby, aby dać sobie radę z nimi wszystkimi.

                Przecież to tylko banda nastolatków, którą można łatwo unieszkodliwić jednym zaklęciem. Lepiej byłoby raczej w tej scenie położyć nacisk na pewność siebie Voldemorta, na wiedzę i pewność, że jest niepokonany, bo w końcu jest nieśmiertelny. Nadal zastanawiam się, dlaczego chciał zabić właśnie Percy’ego. Jakoś to się nie trzyma kupy, ale jest jeszcze szansa, że zagadka się wyjaśni w dalszych rozdziałach.

Syn Posejdona uskoczył w ostatniej chwili, a zaklęcie uderzyło w drzewo, które pod jego wpływem złamało się na pół.

                Zaklęcie nie może uderzyć w drzewo. Co najwyżej strumień światła powstający pod wpływem tego zaklęcia.

Na tym właśnie polegał cały ten skomplikowany plan - trzy osoby odwracały uwagę przeciwnika, a jedna atakowała go z zaskoczenia.

                No, faktycznie skomplikowany ten plan.

Czarny Pan zaczął kręcić się wokół własnej osi. Zastanawiał się, kogo pierwszego zabić.

                Jakoś nie wydaje mi się, żeby Czarny Pan zastanawiał się, kogo zabić – prędzej by miotał zaklęciami na prawo i lewo, próbując trafić tego, kto się nawinął pod rękę.

               

Zdezorientowany Valdez cofnął się, nie pozostał jednak bierny. Podczas gdy Percy zajął go od przodu, on okrążył go i próbował uderzyć płazem miecza w potylicę. Coś go powstrzymało, jakaś niewidzialna siła nie pozwalała mu dotknąć Czarnego Pana.

                Przyjrzyjmy się tutaj zaimkom i imionom. Najpierw piszesz o Valdezie, zaś w kolejnym zdaniu przeskakujesz do Percy’ego. Tutaj po raz pierwszy pojawia się go. Kogo? Valdeza? Tak wynika z pierwszego zdania. Spójrzmy dalej. On... Znowu spytam: kto? Coś go powstrzymało – Percy’ego? W tych zaledwie trzech zdaniach jest taki chaos postaci, że można się totalnie pogubić, o kogo ostatecznie chodziło!

Spróbował więc w ciąć w kolana, ale tu również miecz zatrzymał się centymetry od ciała Voldemorta.

                Wciąć się? Ciąć? Hmm.

Wtedy zrozumieli, że najpierw muszą uszkodzić jego różdżkę, bo bez niej byłby bezradny.

                Nie, żebym miała ich za głupich czy coś... ale czy na pewno wiedzieli, czym jest różdżka? I jak niby mają zamiar ją uszkodzić, jeżeli nie podejdą bliżej? Zresztą jakoś sobie nie przypominam, żeby jakiekolwiek zaklęcie broniło przed dosięgnięciem kogoś bronią, ale co ja tam wiem!

To on był gównym celem, więc jemu najlepiej szło odwracanie uwagi.

                Gównym, taaaaak. Poza tym: odwracanie uwagi od czego? Czy też od kogo? Wydaje mi się, że w tej sytuacji próba zaskoczenia przeciwnika przez Annabeth nie miałaby za bardzo sensu, skoro i tak się zorientowali, że wszystkiemu winna jest różdżka.

Wyglądało to trochę jak taniec, ale na śmierć i życie.

                Chyba jednak nie do końca, skoro Percy nie mógł trafić Voldemorta...? Prędzej na śmierć. W końcu nawet heros się męczy, nieprawdaż?

Mogła krzyknąć, żeby ich ostrzec, ale wtedy zniszczyłaby cały plan.

                Plan chyba tak czy owak poszedł... w krzaki. Ale nad czym ona się zastanawia?! Jej towarzysze są w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a ona się waha, czy ich ostrzec, bo nie chce zepsuć planu?! Czy ona ma coś nie tak z głową...?

Wybrała więc coś pośrodku.

                Na pewno? Przecież krzyknęła, a to była pierwsza opcja. Chyba więc jednak... nie pośrodku.

Tym razem nie uskoczył przed nim. Odbił je płazem miecza tak, by poleciało w stronę Czarnego Pana.

                A już myślałam, że utworzył wokół siebie idealną barierę... Zresztą, ehem, wydaje mi się dziwne, że on po tym zwiewa, przecież Percy nie może go zabić – dlaczego tego nie wykorzysta i nie dobije go?

A teraz, w ramach zadośćuczynienia, pójdziesz ze mną do biblioteki. Nie, nie musisz nic za mnie pisać - dodała, widząc przerażoną minę przyjaciółki.

                Książkowa Hermiona nie miałaby takiej przerażonej miny na propozycję pójścia do biblioteki... Przecież ona spędzała tam dużo czasu!

- Eliksir, któy zabija. A znając ciebie, może zabić po jednej kropli.

                No shit, Sherlock. Chyba nietrudno zgadnąć, że eliksir, który zabija, może zabić po wypiciu przez kogoś choćby jednej kropli i nie zależy to raczej od zdolności osoby, która go uwarzyła, o ile oczywiście zrobiła to poprawnie? Swoją drogą zastanawiam się, czy tworzenie tego wywaru nie powinno być zakazane. Skoro „avada kedavra” i niewybaczalne są zakazane, to w zasadzie podobne mikstury też powinny. Na tym zakończmy analizę chapteru trzeciego i zajmijmy się czwartym.

Ściany z czarnego kamienia zdawały się krążyć wokół niego i przyprawiały go o zawroty głowy.

                Próbuję sobie wyobrazić szalejące ściany... i jakoś nie mogę... Może moja wyobraźnia jest zbyt ograniczona.

Można powiedzieć, że było to jedyne pomieszczenie w Hogwarcie, w którym nie panował chaos. No, chyba że komuś przeszkadza szelest pergaminów i ciche odgłosy skrobania pióra po pergaminie.

                Chaos =/= hałas

Jednak tamtego wieczora tę biblioteczną sielankę przerwał dziki pisk panny Granger.

- Moja głowa! 
Po tych słowach zemdlała.
                Ileż dramatyzmu! Ileż cierpienia!
                A na poważnie to ta scena jest po prostu śmieszna. Już pomińmy fakt, że Hermiona nie darłaby się jak opętana (jednak już zdążyłam się przekonać, że ma ona tyle wspólnego z kanoniczną Hermioną, że...). Po drugie – jesteśmy w trzecim rozdziale i nie da się zauważyć, że Twoje opowiadanie nadal cierpi na brak opisów i jakichkolwiek emocji bohaterów.

                Wydaje mi się, że mdłości i ból głowy nie są niczym zwyczajnym, bo przecież trudno by było, żeby nikt z uczniów Hogwartu przez cały rok nie chorował. Ponadto pani Pomfrey jest w stanie pozbyć się bólu niemal natychmiast, nieprawdaż? W końcu już nie takie rzeczy robiła.

Przerażające kształty drzew jakby ją goniły.

                Kształty drzew ją goniły? W sensie że te drzewa przybrały kilka form i te formy ścigały Hermionę...?

Hermiona miała nogi jak z ołowiu. Nie wiedziała, przed czym tak naprawdę ucieka, bo drzewa były tylko zmyłką. Prawdziwe niebezpieczeństwo zdawało czaić się za każdym zakrętem, w każdym ciemniejszym zakamarku.

                Ucieka przed czymś, co jest z przodu? To znaczy biegnie w jego stronę? Dość nielogiczne.

Nie mogła poruszać nogami, jednak biegła.

                ...?!
                Pardon, muszę się uspokoić...
                Dowiaduję się bardzo ciekawych rzeczy: można nie poruszać nogami, ale jednak biec! Nie wiedziałam! Odkrycie na miarę Einsteina!

Popatrzyła w górę, i zamiast zwykłej srebrnej kulki, na niebie ujrzała piękną kobietę w lśniącej sukni, mknącą między gwiazdami w rydwanie ciągniętym przez woły.

                Zaczynam się zastanawiać, co Hermiona w ogóle brała...?!

Robili wszystko, byle tylko zagłuszyć panującą ciszę.

                Zagłuszyć ciszę...?
                Co...?!
                ...?!

                Annabeth musi mieć genialną pamięć, jeżeli zapamiętała całą wyrocznię, słyszaną jedynie raz...

Zazwyczaj proroctwa są czterowersowe...

                Jest gdzieś zapisana ta zasada? Jeśli dobrze pamiętam, w samym HP Rowling wyraźnie tę zasadę nagięła.

Ale teoria nie wyklucza praktyki.

                A nawet się z nią łączy.

Według mnie to całe „dzielenie na wersy” jest bez sensu.

                Przecież to jest wiersz – trudno, żeby nie było w nim wersów. Robisz ze swoich bohaterów idiotów, naprawdę.

- … ponieważ zapewne nie jest to żaden potwór z mitologii greckiej i rzymskiej.

                Potwór z mitologii greckiej = Grek, potwór z mitologii rzymskiej = Rzymianin? Jaka bzdura... Zresztą przecież może to równie dobrze być potwór z mitologii skandynawskiej czy egipskiej...

Po kolacji mieli spalić całun Rachel, ale pan Dare nie zgodził się na to - chciał pochować córkę jak należy - więc przyjechał po jej ciało.

                Bardzo szybką muszą mieć komunikację...

W żołądku przewracało mu się co chwilę i miał wrażenie, że zwymiotuje kolację, której na dodatek nie jadł.

                Jak można zwymiotować posiłek, którego się nie jadło?

Pierwszy raz robił to tak naprawdę. Nie podejrzewał nawet, że to takie piękne uczucie, móc pokazać, że również jest człowiekiem.

                Niepłaczący Draco = robot, dobrze wiedzieć.

To wszystko sprawiało, że wyglądał jak kupka nieszczęścia. Draco roztaczał wokół siebie jakąś dziwną aurę. Rozpaczy, zmęczenia, snu. McGonagall miała ochotę położyć się na podłodze i zasnąć.

                Pomińmy fakt, że nie wiem, jak ktoś może roztaczać wokół siebie aurę snu, ale żeby od razu przez to szanowanej nauczycielce chciało się spać?

Oczywiście nie obyło się bez obelg i protestów z jego strony, ale McGonagall uznała, że nie warto się z nim kłócić.

                Podobno był taki zmęczony, śpiący i zapłakany...

Pani Pomfrey, liście czarnego bzu powinny wystarczyć.

Pielęgniarka pobiegła do dyżurki po lekarstwo, chociaż nie całkiem ufała Groverowi.

                Liście czarnego bzu = lekarstwo? Jako przykładny biochem zaczynam się buntować... Zresztą skąd ona miała pod ręką akurat tę roślinę? Nie powinna skoczyć do cieplarni? Napisałaś tak, jakby nie chodziło o eliksir z czarnego bzu, ale o przyłożenie go do rany (chociaż oni takowych przecież nie mieli).

                Początek chapteru piątego nawet mi się spodobał, ale to zepsuło efekt:

Przez chwilę jego ciało wyginało się we wszystkie strony jakby obdarzone własnym życiem.

                Przecież ciało ma życie, prawda?

Voldemort odetchnął głęboko, i głosem, w którym ani trochę nie było słychać współczucia, powiedział:

- Wybacz.

                Jakoś nie podejrzewam, żeby Czarny Pan był w stanie powiedzieć „wybacz” do zabitej osoby, nawet jeśli w jego głosie nie słychać współczucia.

- Jesteście Venideum - powtórzył Grover.

- Jesteśmy czym? - oboje po raz pierwszy spotkali się z taką nazwą. 
- Venideum. To rodzaj... rodzaj magicznej istoty. Połączenie czarodzieja i boga.

                Kto ma być tym bogiem? Że niby Malfoy? To chyba się nie skończy dobrze... No i w chwili obecnej śmierdzi mi Dramione, mam rację?
                Aaaaaaa, dopiero po dłuższej chwili załapałam, że chodzi o rodziców... Matko przenajświętsza, a już się wystraszyłam! Zresztą, yhym, Twój pomysł ma kilka słabych punktów. Spójrzmy na rodziców Malfoya: kto niby jest bogiem? Lucjusz Malfoy? Hmm. Pasowałoby tylko wtedy, kiedy Narcyza urodziłaby Draco, twierdząc, że jest on synem Lucjusza, podczas gdy w rzeczywistości byłby synem boga. Jeśli chodzi o Hermionę – musiała zostać podrzucona/zaadoptowana, innego wyjścia nie widzę.

Ale czarodzieje... Im trudno było uwierzyć w to, że należą do dwóch światów jednocześnie.

Dlaczego? Skoro uwierzyli w magię... To i w mitologię uwierzą.

Czyli jednak któryś z rodziców Hermiony jest czarodziejem? Yyyy? To się nie trzyma kupy...

- I aktualnie grzeje dupę na Krecie, czy innej wyspie, a my musimy bronić obozu - dokończył Leo, a wszystkie puszki z colą w środku obróciły się w proch.

                Jeżeli mają bronić obozu, to dlaczego, do diabła, zbierają się w Wielkim Domu i opijają colą, omawiając Podobno Tak Wielkie Sprawy?! Przecież każda minuta jest cenna. Zresztą czuję się tak, jakbym czytała wyjęty z kontekstu rozdział (dla pewności nawet sprawdziłam, czy aby na pewno czytałam poprzedni, ale tak, czytałam) – znowu nagły przeskok, bohaterowie znikąd lądują w Wielkim Domu... Poza tym jaki znowu atak obozu? Masz na myśli atak na Percy’ego? To przecież jeszcze nie jest atak obozu, podobnie jak zabicie Rachel.

Jeszcze mi się fryzura popsuje - jęknęła Lana, na co Clarisse wbiła sztylet w stół do ping-ponga, Piper wymownie spojrzała w sufit, a Leo głośno wypuścił powietrze.

                Podejrzewam, że w stół od ping-ponga ciężko byłoby wbić sztylet... To przecież nie jest drewno.

Na pustym korytarzu zadudniły kroki dwóch osób, dokładniej kobiety i mężczyzny. A jeszcze dokładniej mówiąc, Dracona i Hermiony.

                Chyba raczej chłopaka i dziewczyny. Gdzieś się natknęłam na informację, że są na trzecim roku w Hogwarcie, ale nie jestem pewna, mogłam to mylnie zinterpretować; w każdym razie na pewno nie są jeszcze pełnoletni, tym samym nie są jeszcze dorosłymi w pełnym słowa tego znaczeniu.

Parkinson była już całkiem blisko, a Draco mimowolnie wyciągnął przed siebie rękę. Dziewczyna padła na podłogę i zaczęła chrapać.

                Znaczy, że wyciągnął przed siebie rękę z różdżką i rzucił na nią jakieś zaklęcie? Nie za bardzo to wynika z tekstu, wiesz? Po prostu Draco wyciąga rękę, a Pansy nagle ni z tego, ni z owego, pada na ziemię i chrapie. Dziwny ten Hogwart, dziwny...

                Zastanawiam się, co z kwestią wyglądu Malfoya. On jednak był BARDZO podobny do Lucjusza z wyglądu, więc jak zamierzasz to wytłumaczyć? Jeżeli faktycznie jego matka przespała się z bogiem, to raczej nie powinien mieć wyglądu przybranego ojca.
                Jak do tej pory, przeczytałam sześć chapterów i spokojnie mogę je streścić w kilku słowach: machanie patyczkami, rozmowy przy puszkach z colą i dziwne bijatyki. Ponadto akcja nadal niesamowicie skacze, przechodzisz od jednego bohatera do drugiego, nawet nie zatrzymując się na chwilę przy żadnym z nich. Oto rozdział siódmy:

Gdy Leo usłyszał ten ostatni powód, klepnął się wymownie w czoło, co zaowocowało brudną od smaru twarzą.

                „Zaowocowało” nie jest odpowiednim słowem w tym zdaniu...

W jej głowie kołatały się tylko dwa wyrazy, które wypowiedział Hades: "wieczne potępienie".

                Wieczne potępienie za to, że chciała, żeby Nico przyszedł na imprezę? Okej, nie mam pytań.

                Urządzanie imprezy pod nieobecność dowódcy (o ile można tak nazwać Chejrona) – w sumie można było się tego spodziewać, ale jednak sądziłam, że herosi mają więcej rozsądku, zwłaszcza gdy mieli podzielić się na grupki i zorganizować patrole. Przecież obóz jest w niebezpieczeństwie, co więcej, oni sami mogą zostać w każdej chwili zaatakowani! Nie mówię, oczywiście, żeby ponurzy siedzieli w domkach i odmawiali sobie przyjemności, ale... jednak to zakrawa na naiwność.
               
                Zauważam jednak poprawę: z rozdziału na rozdział jest coraz mniej błędów logicznych, nie zmienia to jednak faktu, że nadal istnieje problem z opisami, bohaterami i pędzącą akcją. Zmierzmy się więc z chapterem numer osiem, którego akcja rozgrywa się w Hogwarcie.

Mimowolnie spojrzał w wielkie lustro, które, nie wiedzieć, czemu, wisiało w łazience należącej do chłopaków.

                Jak to po co? A po co są lustra? Wbrew pozorom nie tylko do poprawienia make-upu...

Prawie natychmiast zrobił wielkie oczy i pomachał rękami nad głową, próbując rozgonić świecący nad nim symbol. (...)
Nie wiedząc, dlaczego to robi, zawiesił symbol na szyi i ukrył pod koszulą. Nikt nie mógł dowiedzieć się, kim naprawdę był.

                Jakoś nie przypominam sobie niczego z książki o takim sposobie uznawania przez boskich rodziców, ale może coś przegapiłam. Poza tym jeżeli ten symbol wisi w powietrzu (przecież Draco próbuje go odgonić znad swojej głowy), to jakim cudem teraz może zawiesić go na szyi i ukryć pod koszulą?

Mało tego, musiała wiedzieć, że się z nim przespała.

                Raczej trudno, żeby nie wiedziała...

W nocy dowiedziałam się, że nie jestem tylko szlamą, ale też Venideum.

                Czyli jest szlamą i Venideum jednocześnie, co się trochę wyklucza.

Boski rodzic to najpewniej ktoś spoza grona olimpijczyków - w 1358 roku zawarli oni umowę o nieposiadaniu czarodziejskich dzieci - jednak zdarzały się wyjątki, np. Adolf Hitler.

                W sensie wyjątki, które tej umowy nie zawarły, czy wyjątki, które te dzieci posiadały? Poza tym nie stosuj skrótów w opowiadaniu, zwłaszcza, że Hermiona czyta to na głos. Wszakże w mowie spontanicznej nie powiesz „np.”, tylko na przykład, prawda?

Ale nie zamierzała prosić dyrektora o cokolwiek - jeszcze opacznie by to odebrał i pomyślał, że Hermiona jest zbyt głupia albo coś.

Gryfonka zawiesiła się na chwilę, w pamięci wymieniając wszystkich profesorów po kolei, aż w końcu...

- Pójdę do Trelawney! - wykrzyknęła i pognała do gabinetu nauczycielki.
Wróciła chwilę później i zdyszana, ale szczęśliwa, ściaskała w ręce świstek z podpisem Trelawney.

                Wiem, że całe opowiadanie w zasadzie nie jest kanoniczne, bo łączenie dwóch światów kanonicznym za nic nazwać nie można, ale jeżeli na samym początku sugerowałaś, że bohaterowie zachowują się podobnie, jak w oryginale (to nic, że chwilę później temu zaprzeczyłaś), ale po prostu muszę skomentować pójście do Trelawney. Książkowa Hermiona jej nienawidziła i za nic w życiu nie poprosiłaby jej o zgodę...

Pomimo ogólnego przerażenia i trwogi, czarodzieje buntowali się przeciwko reżimowi, organizując ruchy oporu, których celem było między innymi uprzykrzanie życia Ślizgonom, których rodzice służą Voldemortowi.

                A ja myślałam, że śmierciożercy są anonimowi i się dobrze maskują... Całe życie w błędzie! Poza tym w tym fragmencie pomieszały się wszystkie czasy.

Kiedy tak podróżował z przeszłej przyszłości miał ochotę zabrać jakąś broń i dać ją ludziom z przeszłej przeszłości.

                Przeszła przyszłość i przeszła przeszłość? Wybaczcie, to zdanie jest zbyt mądre, żebym była w stanie je pojąć.

Voldemort zapiał z zachwytu w myślach, a na zewnątrz pozwolił tylko na nikły uśmiech.

Następnie, również w myślach, nastroszył piórka i pogmerał dziobem pod prawym skrzydłem, jednak niczego po nim nie poznali. Dobrze ukrywał swoje alter ego. (Komentarz niezawodnej Alpaki)

Chapter dziewiąty (i tym samym ostatni) wita takim oto zdaniem:
Ani Percy, ani Annabeth nie pamiętali, jak znaleźli się w domku syna Posejdona, a tym bardziej jakim cudem ów heros został pozbawiony koszuli.

                Ów heros – w sensie Posejdon?

Nico zerwał się na kolana, z ręką tam, gdzie zwykle wisiał miecz.

                Ehem, wiesz, przypasany miecz potrafił sięgać dorosłemu mężczyźnie do kolan (zależy od długości) – czy to oznacza, że Percy miał aż tak długą rękę, skoro zwisała w miejscu miecza?

No i było głośno, zdecydowanie za głośno jak na Atenę. Słychać było wesołe pogwizdywanie, stukot młotków i zgrzyt metali. Chyba jednak Hefajstos.

                Sugerujesz, jakby hałas wywoływali właśnie ci bogowie, a wszakże chodzi o mieszkania herosów...

Mimo wszystko włosy były w nieładzie (bynajmniej nie tym z gatunku artystycznego) i wciąż odczuwał nieprzyjemne łupanie w głowie.

                Pomińmy artystyczny gatunek nieładu i zwróćmy raczej uwagę na coś innego. W tym akapicie opisujesz wszystko z perspektywy Nica – to, jak on widział Leo. Dlaczego więc nagle wyskakujesz z łupaniem w głowie, które odczuwał ten drugi?! To się w ogóle nie trzyma kupy i brzmi tak, jakby Nico widział łupanie w głowie herosa.

Lubił Leona, ale nie wtedy, kiedy z niego żartował. Wtedy nikogo nie lubił.

                Czyli wtedy, kiedy Leo z niego żartował? Poza tym Nico jest strasznie ponury! Od czasu do czasu można się z siebie pośmiać.

Zostawiwszy Leona samego, niechętnie powlókł się prawie przez cały obóz na stołówkę.

                Nie powinien raczej się zająć poszukiwaniami miecza, skoro tak bardzo za nim tęsknił? Zresztą nie na stołówkę, tylko do stołówki.

Oklapł na swoim miejscu, w kącie sali, i zdał sobie sprawę z tego, że ma ochotę jedynie na czarną kawę, która nie miała prawa bytu w obozie.

                A alkohol już ma?

Gdyby Percy nie siedział sam, mógłby spytać kogoś, o czym Chejron mówił. Ale nie, ze wszystkich bogów to właśnie Posejdon musiał być jego ojcem.

                Jaki związek ma fakt, że jego ojcem jest Posejdon, z siedzeniem samemu? Poza tym nie mógł po prostu poprosić Chejrona, by mówił wolniej i jeszcze raz powtórzył?

Połowa herosów zareagowała na to dzikim wrzaskiem radości, druga jękiem niezadowolenia.

                Ach, wait, czyli on jednak nie siedzi sam? Hmm. Chwila. Czy oni są w jakiejś klasie czy innym podobnym pomieszczeniu? Chyba właśnie odkryłam Amerykę... Ale na serio, z tekstu nie wynika w ogóle, gdzie bohaterowie... Chwila. Właśnie zajarzyłam, że chodzi o stołówkę... Ale gdzie w takim razie podziała się Annabeth? W tym samym rozdziale pisałaś, że stała się niemalże cieniem Percy’ego. Coś tu nie gra.
                Swoją drogą naprawdę musisz popracować nad opisami. W opowiadaniu nie ma ich w ogóle (no, prawie), dlatego momentami ciężko wnioskować, gdzie bohaterowie się znajdują w danym momencie. Czytelnik może i wie, jak wyglądają Hogwart i Obóz Herosów, ale opisać je trzeba. Nie chodzi o tworzenie opisów na kilkadziesiąt stron, lecz o zwyczajne przedstawienie pomieszczenia czy wyglądu bohaterów. Jeśli chodzi o ich emocje też jest krucho, ale o tym za chwilę.

                Na uwagę zasługuje fakt, że z rozdziału na rozdział błędów jest mniej i czyta się przyjemniej.

                Dobrze, wszystkie rozdziały przeczytane, więc teraz przyjrzyjmy się bliżej sposobie kreowania świata przedstawionego. Na pierwszy ogień – bohaterowie.
                Zacznijmy może od tego, że bohaterów jest wielu, naprawdę wielu. Mam wrażenie, że aż za dużo. Często rzucasz imionami i nie przedstawiasz bliżej, nie próbujesz się wczuć w ich sytuację i czytelnik już sam nie wie, czy dana postać jest kanoniczna, czy wymyślona przez Ciebie. Sprawę pogarszają przeskoki z jednego miejsca do drugiego – tak, jakbyś nie miała czasu na przystanięcie przy jednym bohaterze. Tak naprawdę jednak wszyscy są tacy sami. Nikt się niczym nie wyróżnia, no może poza posiadanymi mocami.
Hermiona. Tworzysz jej zupełnie inną wersję, niż przedstawia to Rowling, w dodatku najpierw dajesz jej jakąś cechę, potem zaś tejże cesze zaprzeczasz. Przykład? Twierdzisz, że tak, tak, jest molem książkowym, nie daje sobą pomiatać i jest niezależna, a wystarczy jedna kpina Malfoya, by wylądowała z płaczem w łazience Jęczącej Marty. Hermiona jest Gryfonką, nie zapominaj o tym – w końcu mieszkańcy tego domu charakteryzowali się odwagą, inteligencją i sprytem, więc kreowanie na siłę Hermiony dającej sobą pomiatać Ślizgonom nie ma większego sensu.
Jeśli chodzi o Draco, to z niego momentami również robisz słabeusza, który wiecznie potrzebuje wsparcia innych. Gdzie się podziały jego ambicje i duma? Dziwi mnie również stopień jego zażyłości z Voldemortem – w książce się go raczej bał i unikał bliższych z nim spotkań.
Jestem zdania, że mimo wszystko bardziej się przyłożyłaś do hogwarckich postaci, niż do tych z Obozu Herosów. Tamci w ogóle nie są opisani, w dodatku mam wrażenie, że po prostu się przewijają przez Twoje opowiadanie, nie zagrzewając w nim na dłużej miejsca. Mogłabyś trochę zwolnić i stopniowo przedstawiać kolejne postacie, ze szczególnym uwzględnieniem opisów i emocji. Jeśli chodzi o ostatni aspekt, emocjonalny – dobrze byłoby przyjrzeć się bohaterom od strony psychologicznej, zwrócić uwagę na kierujące nimi motywy, uczucia, zależności pomiędzy poszczególnymi postaciami.
Świat przedstawiony sam w sobie nie istnieje z prostej przyczyny – nie jest opisany.

Jak na razie nie widzę również żadnego celu, do którego zmierza akcja. Dobra, Hermiona i Malfoy w Hogwarcie dowiadują się, że są półbogami i właściwie nic poza tym się tam nie dzieje, zaś w Obozie Herosów trwa w najlepsze balanga, podczas gdy Voldemort  biega po przeszłości, zbiera popleczników i przejmuje władzę nad ludźmi. Nie dostrzegam w tym żadnej konkretnej fabuły. Ot, zlepek nieuporządkowanych wydarzeń, nic więcej. Twoje opowiadanie nie ma solidnych podstaw, żadnych filarów do oparcia na nich fabuły i tworzenia kolejnych wątków.

Droga Autorko, masz pewien pomysł na to opowiadanie, ale sam koncept nie wystarczy. Musisz popracować nad bohaterami, nad opisami, nad fabułą. Przemyśl to opowiadanie jeszcze raz, rozważ napisanie go od nowa, tym razem już jednak z ułożonym i zapisanym na kartce planem, co po kolei będzie się działo. Masz potencjał, ale w ogóle go w tym przypadku nie wykorzystałaś.

Na koniec mogę Ci dać dostateczny z minusem jak stąd do Księżyca. Więcej niestety nie. Powodzenia w doskonaleniu warsztatu!


Pisane dn. 21.08.13


                To była moja ostatnia ocena przed odejściem na urlop na czas nieokreślony. Nie wiem, jak długo on potrwa, może kilka tygodni, może parę miesięcy, może pół roku, a może cały. Dlaczego odchodzę? Ponieważ nadchodzący rok szkolny będzie dla mnie bardzo trudny. Nie mam pojęcia, czy uda mi się tak zorganizować czas, by mieć go trochę dla siebie, ale jednak oceny zabierają mi go zbyt wiele. Nie oznacza to jednak wcale, że zniknę całkowicie z blogowego światka. Nie, po prostu nie będę pisać ocen, to wszystko. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić na stałe – zobaczymy.
                Tymczasem – sayonara!
                Drina




8 komentarzy:

  1. Kurczę, Twój nick przy urlopach... jak to dziwnie wygląda...
    A ocena oczywiście super. Chociaż poznałem kilka smaczków przed publikacją ^^.
    No nic. Mam nadzieję, że kiedyś ujrzę Twoją kolejną ocenę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszę z konta siostry. Dopiero teraz to zauważyłem....
      Ech, jestem nienormalny.

      Usuń
  2. Cześć,
    SPAM mi nie przeszkadza, o ile jest umieszczony w odpowiedniej zakładce. Za to wchrzanianie reklamy pod postem doprowadza mnie do szału. Przyłóżcie się trochę bardziej do tego co robicie bo póki co to u mnie zastosowałyście antyreklamę. Jak ktoś kto nie szanuje bloggera, może oceniać jego bloga? Bo dla mnie wklejenie spamu na odwal się, nie przyjrzawszy się nawet blogowi jest brakiem szacunku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale wcześniej nie miałam czasu.
    Ocena sama w sobie jest po prostu śmieszna. Miejscami miałam wrażenie, że nie czytałaś Herosów Olimpijskich ani Percy'ego Jacksona, a przecież specjalnie zapytałam Cię, czy znasz kanon. Powiedziałaś, że tak.
    1. "Nie mogę również odżałować tego, że przy takiej mnogości zakładek nie ma spisu treści albo szerokiej listy zamiast archiwum, ponieważ to znacznie utrudnia poruszanie się po blogu" Co to za moda na obecność spisu treści? To naprawdę nie jest jakiś obowiązek, a archiwum jest równie sprawne jak osobna zakładka ze spisem treści.
    2. "Jeśli chodzi o sam szablon, przyczepię się jedynie do napisu, który wydaje się zupełnie nie pasować do całej reszty, w dodatku nachodzi na głowę Percy’ego, stając się nieczytelnym." Och, jesteś chyba na tyle inteligentna, że zauważyłaś, iż napis nie jest wbudowany do nagłówka, a po prostu doklejony przeze mnie. Gdyby go nie było, zapewne czepiałabyś się, że nie mam cytatu. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że miejscami jest nieczytelny, ale nic nie da się z tym zrobić.
    3. "Druga rzecz: nazywanie Tiary Przydziału czapką nie było najszczęśliwszym pomysłem. Kapeluszem jak najbardziej, ale CZAPKĄ?!" Ekhem, Hermiona była zdenerwowana. Nazywanie Tiary Przydziału czapką miało na celu obrażenie jej.
    4. Nie będę kopiować całego tekstu, chodzi mi o to wtargnięcie Voldemorta do Hogwartu. Tutaj po raz pierwszy mam wrażenie, jakbyś nie umiała czytać ze zrozumieniem. W następnym zdaniu jest napisane, że Voldemort panuje na świecie ładnych parę lat, a Wybrańca po prostu nie ma.
    5. "Wstawianie takich informacji do opowiadania naprawdę nie jest dobrym pomysłem. To, gdzie i kiedy rozgrywa się akcja, ma wynikać z tekstu, a nie z odautorskich wstawek przed kolejną częścią, dlatego staraj się ich unikać." Z tego również doskonale zdaję sobie sprawę, ale był to prolog. Wszystko się zaczęło, trzeba było jakoś wprowadzić czytelnika. Gdybym tego nie napisała, byłoby wielkie WTF i połowa zaczęłaby się zastanawiać, skąd tu nagle Percy i Annabeth w Hogwarcie.
    6. "Rozdział pierwszy, czy też, jak jest u Ciebie, Chapter pierwszy (co swoją drogą jest dziwne – jeżeli piszesz opowiadanie po polsku, to używaj go również w tytułach rozdziałów!), zaczyna się niezwykle dramatycznie." Co wyście się tego tak uczepili? Chapter, rozdział, część, wszystko jedno i to samo, kto więc broni mi nazywania tego jak chcę? Przynajmniej czymś się to wyróżnia.
    7. "Nie za bardzo rozumiem, o co chodzi z zamykaniem wokół siebie czasu – jakby czas można było w ogóle zamknąć..." Nie rozumiesz? Może dlatego, że to przepowiednia? One są z natury nieskładne i niezrozumiałe. Zamykanie czasu to metafora.
    8. "Rzecz jasna, nie mogło się obyć bez wspomnienia o ratowaniu świata i pokonywaniu przeznaczenia, bo co to za opowiadanie bez ocalenia komuś życia?! Uch, ten motyw jest tak oklepany i banalny, że czytanie kolejnego z nim opowiadania staje się po prostu nudne." Po pierwsze, szyk drugiego zdania jest co najmniej dziwny. Po drugie, po co oceniasz, skoro wszystkie blogi są o tym samym, a to jest taaaaaaaaakie nudne? Może lepiej idź spać. O czymś trzeba pisać. Gdybym stworzyła opowiadanie o nastoletnich miłościach byłoby marudzenie, że nie ma żadnej akcji.
    9. "Zobacz, najpierw piszesz o Siódemce tak, nikt z nich nie słyszał tej przepowiedni, jakby wszyscy znajdowali się tysiące kilometrów od Rachel. Potem jednak pojawia się apostrofa, która każe się domyślać, że jednak ktoś z nich słyszał przepowiednię." Tu właśnie zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno czytałaś "Herosów Olimpijskich". Chodzi o Wielką Siódemkę, o Jasona, Piper, Leona, Hazel, Annabeth, Percy'ego i Franka! To naprawdę tak trudne do zrozumienia? Tak, Percy słyszał tę przepowiednię, bo był wtedy przy Rachel, do cholery.
    10. "Pomocy nie szukajcie dziś…
    A kiedy mają jej szukać? Jutro?" Och, chociażby w czasach Hermiony...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 11. "Pewnie wyjdzie na to, że się czepiam, ale odnoszę wrażenie, jakoby wyrocznia została zabita przez Annabeth. Chyba nie o to chodziło, prawda...?" Faktycznie, kiedy wycięłaś te dwa zdania z kontekstu, naprawdę brzmi to tak jakby Annabeth chciała ją zabić. Jednak biorąc pod uwagę trzy zdania ("Wyrocznia padła martwa na podłogę. Annabeth próbowała wszystkiego. Podała nektar i ambrozję, którą zawsze nosiła przy sobie.") ma to zupełnie inny sens.
      12. "Odnoszę wrażenie, że Percy pełni rolę Harry’ego Pottera połączonych światów... Chociaż nie, w sumie nie, u Ciebie zamiast jednego Wybrańca jest aż siedmiu potężnych, zapomniałam." No i co w tym złego? Znów kłania się Wielka Siódemka. Poza tym Percy w serii był kimś takim jak Harry.
      13. "O ile dobrze pamiętam, w „Harrym Potterze” też tego nie robiła, nawet jeżeli prosili ją o to Ron i Harry, więc o co chodzi?" W takim razie źle pamiętasz, bo Ronowi i Harry'emu dawała. Rzadko, bo rzadko, ale to się zdarzało.
      14. "W ogóle gdzie w tym wszystkim jest Harry Potter?" Wczesna skapa. Przecież wyraźnie napisałam w prologu, że postać Harry'ego została stąd usunięta.
      15. "Rachel była wyrocznią, prawda? Nie rozumiem więc, o co chodzi z tym, że nazwałaś wyparowujący dym Wyrocznią..." Przecież Wyrocznia to duch, który zamieszkiwał jej ciało, więc kiedy ciało zostało uszkodzone, duch się ulotnił. Rachel nie byłaby Wyrocznią, gdyby nie ten duch.
      16. "Jakoś z tekstu nie wynika, że byli przyjaciółmi." To wynika z książki, tego nie trzeba dodatkowo wyjaśniać.
      17. "Każdy głupi wiedział, że Rachel zakochała się w Percym.
      Myślę, że Annabeth nie była głupia, a mimo to wiedziała, że Rachel zakochała się w Percym, więc chyba jednak nie tylko każdy głupi." Właśnie o to chodzi. Nawet głupiec o tym wiedział, a Annabeth tym bardziej. W ogóle nie rozumiem, dlaczego czepiasz się akurat tego o.O
      18. "Kanoniczna Hermiona była odważna i miała bardzo silną wolę – nie wyobrażam sobie, żeby płakała po nocach z powodu Malfoya czy Snape’a." Nie, kanoniczna Hermiona płakała przez Rona. Uwierz, akurat sprawy prześladowań znam od podszewki, i nawet jeśli wiedziałam, że mi dokuczą, i tak przez nich płakałam. Właśnie to w książce wydawało mi się dziwne: Hermiona miała zadziwiająco silną wolę. Ale przecież po to pisze się fanfiki - żeby dodać coś od siebie.
      19. "To jest niemożliwe z kilku powodów, już chociażby z takich, że mecze quidditcha nie odbywały się w czasie lekcji i raczej trudno byłoby nie wiedzieć, że miały miejsce." Ale przecież były drużyny narodowe itp. Nie chodziło mi tu o rozgrywki w Hogwarcie.
      20. "Ktoś tu chyba zapomniał, że na terenie Hogwartu nie można się aportować i deportować...?" Ktoś tu chyba zapomniał, że były wyjątki takie jak... no nie wiem, Dumbledore?

      Usuń
    2. 21. "W drugim chapterze, zaraz w nocie odautorskiej, nie da się nie zauważyć takiego oto ciekawego zdanka: Ledwo patrzę na oczy. Chyba nie trzeba komentować." O ile dobrze pamiętam, prosiłam o ocenę opowiadania, a nie not odautorskich... Poza tym, co w tym złego? Wszyscy wokół używają tego zwrotu na co dzień. Chyba że Ty (och, przepraszam: droga Oceniająco) żyjesz w kosmosie.
      22. "I teraz rytuał? Jaki rytuał? On miał go przecież po prostu zabić, tak?" Nie. Nie miał go zabić, tego chyba można się domyślić. Chociażby po tym, jak sama napisałaś, że nie zrobił tego wcześniej.
      23. "Jeszcze jedna rzecz: wątpię, by oni mieli wcześniej z nim do czynienia, wątpię nawet, by znali którekolwiek z jego imion, więc nazywanie go Czarnym Panem w tej określonej sytuacji jest nietrafione." Ale oni nigdy nie powiedzieli między sobą "Czarny Pan", do niego również. Napisałam tak tylko w narracji.
      24. "Przecież to tylko banda nastolatków, którą można łatwo unieszkodliwić jednym zaklęciem." Później jest napisane coś w ten deser: Podróże w czasie potrafią wykończyć człowieka.
      25. "Zaklęcie nie może uderzyć w drzewo. Co najwyżej strumień światła powstający pod wpływem tego zaklęcia." Sama Rowling pisała, że zaklęcie uderzyło w tego czy tamtego.
      26. "Spróbował więc w ciąć w kolana, ale tu również miecz zatrzymał się centymetry od ciała Voldemorta.
      Wciąć się? Ciąć? Hmm." Och, to tylko literówka. To "w" się tam wkradło.
      27. "- Eliksir, który zabija. A znając ciebie, może zabić po jednej kropli.
      No shit, Sherlock. Chyba nietrudno zgadnąć, że eliksir, który zabija, może zabić po wypiciu przez kogoś choćby jednej kropli i nie zależy to raczej od zdolności osoby, która go uwarzyła, o ile oczywiście zrobiła to poprawnie?" Właśnie chodzi o tą poprawność. W szóstej części, kiedy próbowali zrobić Wywar Żywej Śmierci, połowa nie umiała sobie z nim poradzić. Tylko Harry zrobił to dobrze.
      28. "A teraz, w ramach zadośćuczynienia, pójdziesz ze mną do biblioteki. Nie, nie musisz nic za mnie pisać - dodała, widząc przerażoną minę przyjaciółki.
      Książkowa Hermiona nie miałaby takiej przerażonej miny na propozycję pójścia do biblioteki... Przecież ona spędzała tam dużo czasu!" Przerażoną minę miała, ponieważ myślała, że będzie musiała odrobić pracę domową Ginny. To chyba logiczne.
      29. "Próbuję sobie wyobrazić szalejące ściany... i jakoś nie mogę... Może moja wyobraźnia jest zbyt ograniczona." Widocznie tak. Nie kręciło Ci się kiedyś w głowie?
      30. "Po drugie – jesteśmy w trzecim rozdziale i nie da się zauważyć, że Twoje opowiadanie nadal cierpi na brak opisów i jakichkolwiek emocji bohaterów." Podobno zabrałaś się za jakże odkrywczą analizę rozdziału czwartego...

      Usuń
    3. 31. "Kształty drzew ją goniły? W sensie że te drzewa przybrały kilka form i te formy ścigały Hermionę...?
      Hermiona miała nogi jak z ołowiu. Nie wiedziała, przed czym tak naprawdę ucieka, bo drzewa były tylko zmyłką. Prawdziwe niebezpieczeństwo zdawało czaić się za każdym zakrętem, w każdym ciemniejszym zakamarku.
      Ucieka przed czymś, co jest z przodu? To znaczy biegnie w jego stronę? Dość nielogiczne." To jest sen! Ucieka przed czymś, co jest wszędzie. Otacza ją.
      32. "Nie mogła poruszać nogami, jednak biegła.
      ...?!
      Pardon, muszę się uspokoić...
      Dowiaduję się bardzo ciekawych rzeczy: można nie poruszać nogami, ale jednak biec! Nie wiedziałam! Odkrycie na miarę Einsteina!" Ja tam czasem mam taki sen, że uciekam przed czymś, ale nie mogę poruszać nogami i biegnę strasznie wolno...
      33. "Jest gdzieś zapisana ta zasada? Jeśli dobrze pamiętam, w samym HP Rowling wyraźnie tę zasadę nagięła." A to fragment z książki Rowling czy Riordana? No właśnie.
      34. "Zresztą przecież może to równie dobrze być potwór z mitologii skandynawskiej czy egipskiej..." A na podstawie czego są książki Riordana?
      35. "Niepłaczący Draco = robot, dobrze wiedzieć." WTF?
      36. "Pomińmy fakt, że nie wiem, jak ktoś może roztaczać wokół siebie aurę snu, ale żeby od razu przez to szanowanej nauczycielce chciało się spać?" To jest fantastyka, Draco jest synem potężnego boga snu. Czasem mam wrażenie, że podchodzisz do tego opowiadania aż za bardzo racjonalnie.
      37. "Przez chwilę jego ciało wyginało się we wszystkie strony jakby obdarzone własnym życiem.
      Przecież ciało ma życie, prawda?" Ma, ale jego czyny są w większej części zależne od woli właściciela.
      38. "Gdzieś się natknęłam na informację, że są na trzecim roku w Hogwarcie, ale nie jestem pewna, mogłam to mylnie zinterpretować; w każdym razie na pewno nie są jeszcze pełnoletni, tym samym nie są jeszcze dorosłymi w pełnym słowa tego znaczeniu." Eee? Wyraźnie napisałam, że są na siódmym roku. OWUTEM-y i te sprawy.
      39. "Znaczy, że wyciągnął przed siebie rękę z różdżką i rzucił na nią jakieś zaklęcie?" A czy ja gdziekolwiek zaznaczyłam, że miał w ręce różdżkę i rzucił zaklęcie? Gdyby tak było, na pewno bym o tym wspomniałam. Jak już mówiłam, Draco jest synem boga snu. To chyba wiele wyjaśnia. A Hogwart ma być dziwny, o to w tym wszystkim chodzi.
      40. "Jakoś nie przypominam sobie niczego z książki o takim sposobie uznawania przez boskich rodziców, ale może coś przegapiłam. Poza tym jeżeli ten symbol wisi w powietrzu (przecież Draco próbuje go odgonić znad swojej głowy), to jakim cudem teraz może zawiesić go na szyi i ukryć pod koszulą?" W którymś z poprzednich rozdziałów znalazł na swoim łóżku właśnie ten symbol. Czyli są dwa znaki. Co do książki, ja mam wrażenie, że w ogóle za dużo sobie z niej nie przypominasz, ale ok.

      Usuń
    4. 41. "A ja myślałam, że śmierciożercy są anonimowi i się dobrze maskują..." A ja myślałam, że wystarczająco dobitnie to powiedziałam i wszyscy już zrozumieli, że Voldemort panuje na świecie i nie ma potrzeby ukrywania tego, kto jest śmierciożercą, a kto nie.
      41. "Nico zerwał się na kolana, z ręką tam, gdzie zwykle wisiał miecz.
      Ehem, wiesz, przypasany miecz potrafił sięgać dorosłemu mężczyźnie do kolan (zależy od długości) – czy to oznacza, że Percy miał aż tak długą rękę, skoro zwisała w miejscu miecza?" Okej, to może trochę z tekstu nie wynika, ale rękę miał tam, gdzie zazwyczaj znajdowała się rękojeść miecza, a w opisywanej przeze mnie sytuacji jej (rękojeści) nie było. Poza tym jaki Percy? o.O
      42. "Poza tym Nico jest strasznie ponury! Od czasu do czasu można się z siebie pośmiać." Nico jest akurat najbardziej kanoniczną postacią w tym opowiadaniu. On był, jest i będzie ponury, zarówno na moim blogu jak i w książkach Riordana.
      43. "Jaki związek ma fakt, że jego ojcem jest Posejdon, z siedzeniem samemu? Poza tym nie mógł po prostu poprosić Chejrona, by mówił wolniej i jeszcze raz powtórzył?
      Połowa herosów zareagowała na to dzikim wrzaskiem radości, druga jękiem niezadowolenia.
      Ach, wait, czyli on jednak nie siedzi sam? Hmm. Chwila. Czy oni są w jakiejś klasie czy innym podobnym pomieszczeniu? Chyba właśnie odkryłam Amerykę... Ale na serio, z tekstu nie wynika w ogóle, gdzie bohaterowie... Chwila. Właśnie zajarzyłam, że chodzi o stołówkę... Ale gdzie w takim razie podziała się Annabeth? W tym samym rozdziale pisałaś, że stała się niemalże cieniem Percy’ego. Coś tu nie gra." Po raz kolejny zadam sobie to pytanie: czy Ty aby na pewno czytałaś tę książkę, o którą mi chodzi? Tam jest wyraźnie napisane, że poszczególne domki miały swoje stoliki i tylko mieszkańcy tych domków mieli prawo siedzieć przy określonych stołach. Jako że Percy nie miał rodzeństwa, siedział sam przy stoliku. Annabeth ze swoim rodzeństwem przy stole Ateny. Tak samo jak reszta obozowiczów.
      44. "Często rzucasz imionami i nie przedstawiasz bliżej, nie próbujesz się wczuć w ich sytuację i czytelnik już sam nie wie, czy dana postać jest kanoniczna, czy wymyślona przez Ciebie." Czytelnik, który czytał wszystkie książki, na podstawie których piszę fanfika wie, którzy bohaterowie są wymyśleni przeze mnie. Po co mam przedstawiać bliżej bohaterów, którzy są epizodyczni?
      45. "Świat przedstawiony sam w sobie nie istnieje z prostej przyczyny – nie jest opisany." Nie, skądże. http://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Awiat_przedstawiony
      Poza tym jakże przydatnym sarkazmem (jej, zasłużyłam sobie nawet na mema!), nie dowiedziałam się niczego o moim stylu pisania. Dużo rozwodziłaś się na temat pierwszych rozdziałów, a mnie bardziej interesują te nowsze. Mam wrażenie, że przez większość oceny po prostu pokazywałaś błędy w tekście, jedynie na końcu wypowiedziałaś się o całokształcie. Rzuciła mi się w oczy nieznajomość kanonu, o czym już pisałam. I chyba nie do końca zrozumiałaś, o co chodzi w moim opowiadaniu. Albo nie czytałaś go ze zrozumieniem, albo podchodziłaś do niego zbyt racjonalnie. Albo omijałaś niektóre fragmenty, bo takie też miałam czasem wrażenie.
      Mimo wszystko dziękuję za poświęcony czas i pozdrawiam.
      No i czekam na obowiązkowe "dostałaś złą ocenę i się rzucasz!" ;*

      Usuń